Branża ostrzegała ją od dawna. Teraz von der Leyen chce rozmawiać
Widmo zwolnień i co najmniej interesująca pozycja Volkswagena najwyraźniej sprawiły, że Bruksela postanowiła się zająć sytuacją branży samochodowej. Gdyby zrobiono to wcześniej, nie trzeba by gasić gigantycznego pożaru, który trawi europejską motoryzację.
27.12.2024 | aktual.: 27.12.2024 19:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, potwierdziła, że w styczniu będzie miało miejsce spotkanie dot. Strategicznego Dialogu nt. Przyszłości Europejskiego Przemysłu Motoryzacyjnego. Odpowiada on za 13 mln miejsc pracy, 10,3 proc. wszystkich stanowisk w europejskiej produkcji oraz 7,5 proc. PKB całej Unii Europejskiej.
Niestety, ambitny plan elektryfikacji sprawił, że fabryki są zamykane (np. Audi w Brukseli), Volkswagen jest rozłożony na łopatki, a poddostawcy muszą zwalniać tysiące osób, głównie w Niemczech.
Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że teraz to już trochę musztarda po obiedzie. Właśnie bowiem od stycznia 2025 r. obowiązywać mają bardziej restrykcyjne normy emisji dwutlenku węgla, przez co producenci będą musieli płacić srogie kary, jeśli nie sprzedadzą wystarczająco dużo elektryków. W przypadku Citroëna elektryczne musi być co czwarte nowe auto. Inaczej producent będzie musiał płacić. Więcej pisał o tym Marcin Łobodziński w poniższym materiale.
Jeszcze w marcu 2024 roku Luca de Meo – dyrektor zarządzający Renault i ojciec sukcesu współczesnego Fiata 500 – wystosował "List do Europy", w którym dzielił się swoimi przemyśleniami na temat kondycji współczesnego przemysłu motoryzacyjnego. Proponował też gotowe rozwiązania trapiących problemów –recyklingu baterii, ładowania czy zagadnień dot. regulacji prawnych.
Jeszcze w lipcu Von Der Leyen mówiła, że zakaz sprzedaży nowych aut spalinowych (również dostawczych) po 2035 r. zostanie utrzymany. Biorąc jednak pod uwagę obecną sytuację, to stanowisko chwieje się w posadach.