Stolicę Czech przejęły Harleye. 1400 km na kołach z okazji 115. urodzin legendy
Kolebką marki Harley-Davodson jest Milwakee w stanie Wisconsin (USA), ale europejską stolicą legendarnego producenta motocykli jest czeska Praga. To właśnie tam od kilku lat imprezą Prague Harley Days przygotowywano się do 115. urodzin. Wyzwanie było ambitne, bo 110. rocznica świętowana w Rzymie jest wspominana do tej pory.
23.07.2018 | aktual.: 01.10.2022 17:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Trasę z Warszawy do Pragi podzieliliśmy na dwa etapy. Pierwszy polegał na tym, żeby szybkim skokiem dostać się do Wrocławia, a dopiero później cieszyć się widokami. Ten pierwszy etap był nudny i monotonny, ale za to kilometry mijały dość szybko. Drugim plusem było to, że dojazd do Wrocławia i obiad u dilera Harleya zajął nam pierwszą część popołudnia, a reszta trasy przebiegała w ostatnich godzinach dnia, czyli w najlepszej porze do jazdy. Widoki pól, łąk, lasów i małych przygranicznych miejscowości cieszył wszystkich. Nikt nie miał ochoty na zatrzymywanie się, ale w końcu trzeba było zatankować i kupić czeską walutę.
Dwa etapy trasy dojazdowej
Ostatni odcinek autostrady do Pragi pokonywaliśmy już po zmroku, a widok miasta sprawił, że wszyscy mieli ochotę porzucić motocykle gdziekolwiek i w końcu iść na piwo. Praga przywitała nas atmosferą ciszy przed burzą. Co ważne, motocykle, którymi jechaliśmy, miały być używane przez gości imprezy jako sprzęty pokazowe, czyli dostępne do jazd testowych dla chętnych. Jak się okazało, tych nie brakowało. Fat Bob, Street Bob i Street Glide (wszystkie trzy z rocznika 2018) pomiędzy ich odstawieniem w środę rano a odebraniem w sobotę przejechały po ponad 200 km. Trasy testowe miały po 45 km, co znaczy, ze każdy z nich wyjeżdżał minimum 4 razy. A motocykli do jazd dostępnych było około 150 sztuk.
Miasto brzmiało jak Harley
Po ciszy ze środowego późnego wieczora nie było śladu już w czwartek rano. Motocykle całkowicie zablokowały część miasta, w której było centrum imprezy. Z każdego zakątka dobiegał gang silników V2 z amerykańskim rodowodem. Motocyklistów nie dało się objąć wzrokiem. Rzeka kolorowych sprzętów nie miała końca. Aż trudno to opisać. Wszystkie okoliczne bary, restauracje i sklepy pękały w szwach.
Na terenie imprezy było wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Zaplecze kulinarne, koncerty, sklepy, strefy klubów, wystawa muzealna i strefa custom. Oprócz tego odbyło się wiele pokazów, z których najbardziej wyczekiwanym i obleganym były ewolucje Polaka Macieja Dopa Bielickiego, który na Harleyu potrafi zaprzeczyć istnieniu grawitacji, a ważąca grubo ponad 250 kg maszyna w jego rękach wygląda na zrobioną z papieru. Warto wspomnieć, że na wszystkich materiałach promujących imprezę, Maciej był na pierwszym planie.
Od czwartku do soboty próbowaliśmy obejść wszystkie atrakcje przygotowane dla gości imprezy i nam się to nie udało. Ciągle działo się coś, co kazało nam zmienić plany zwiedzania i zatrzymać się na chwilę. A to spotkaliśmy motocyklistów z Japonii, a to koncert kolejnej kapeli okazał się lepszy niż poprzedniej, a to ekipa znajomych z Polski zabrała nas do miejsca, gdzie są najlepsze burgery. I tak w kółko. Jednak całonocne eskapady i maksymalnie skrócony czas na regenerację dał nam się tak we znaki, że postanowiliśmy ruszyćwcześniej niż planowaliśmy i w końcu nieco pojeździć. Tym razem przewodnik oprowadził nas po trasach widokowych na pograniczu Czech i Polski. Tamtejsze wsie i wzgórza są stworzone dla motocyklistów. Pełno jest winkli, podjazdów i zjazdów. Ręce ciągle są pełne roboty.
Byle do kolejnej okrągłej rocznicy
Po niemal całym dniu jeżdżenia rozstaliśmy się w Kłodzku i czas było wracać do domu. Prawie 500 km autostradą na koniec wycieczki to dystans, który pozwolił wyciszyć się, przemyśleć wiele spraw i zatęsknić za urodzinami Harleya i za Pragą. Szkoda, że następna tak duża impreza dopiero za rok, ale mam nadzieję, że znajdę powód, żeby jeszcze w tym sezonie wrócić na Śląsk jednośladem. Być może wybiorę coś lżejszego niż mój 2018 Sport Glide, ale na pewno chciałbym jechać tam harleyem. Dźwięk chrapliwego V2 w tamtejszych lasach jest nie do podrobienia.
Jeśli chodzi o pozostałe cechy motocykla, to okazał się idealny na taką trasę. Wystarczająco pakowny, odpowiednio wygodny i w miarę oszczędny, bo zużycie paliwa poniżej 6 litrów przy tak szybkim pokonywaniu autostrad to świetny wynik. Więcej o maszynie można przeczytać w naszym redakcyjnym teście.