"Paris et Tour Auto 2015" cz. 2
Ciąg dalszy pobytu w Paryżu. Pierwszego dnia odwiedziliśmy Grand Palais, gdzie zgromadzili się uczestnicy imprezy Tour Auto 2015. Nie zabrakło również kilku miłych dla oka widoków z urokliwych paryskich ulic. Zapraszam na część drugą mojej relacji, tym bardziej, że kolejny dzień w stolicy Francji przyniesie sporo atrakcji.
10.05.2015 | aktual.: 30.03.2023 13:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dzień 2
Zaczyna się on dość wcześnie, bo pobudka w okolicach 5 rano. Przyznam, że zwykle o tej godzinie śpię jak zabity, ale tym razem działał na mnie tak potężny motywator, że nie miałem większych oporów z pobudką o tak wczesnej porze. Oczywiście mowa o starcie Tour Auto 2015.
Ruszając z miejsca mojego noclegu po kilkuminutowym spacerze dotarłem do stacji Notre-Dame-de-Lorette. Z linii 12 przesiadka na Saint-Lazare do linii 13. Stacja docelowe to znane nam już z pierwszej części Champs-Élysées-Clemenceau. Po wyjściu ze stacji krótki kurs na Cours la Reine i pod bramę południową Grand Palais. Była już wtedy 6 rano. Na niebie rzucała się delikatna poświata od wschodzącego słońca. W bramie ustawione i gotowe do startu dwie sztuki Ferrari 250 GT Berlinetta. Niestety podczas szykowania aparatu i lampy błyskowej obie zdążyły odjechać, ale na kolejne ekipy byłem już przygotowany.
Stojący na uboczu Ligier JS2 DFV po porządnym rozgrzaniu silnika również wystartował.
Chyba żadna kawa nie daje takiego kopa jak ryk potężnego 7.0 V8 z GT40.
Słońce już zaczęło się przebijać przez horyzont. Robiło się coraz jaśniej - spróbuję strzelić coś bez lampy...
Hmm... no coś widać, ale szumi jak cholera. Trudno, ale szczęśliwie będzie już tylko lepiej.
Ależ genialny ten Stratos. Do tego klasyczne malowanie Alitalia. Ale żeby nie było tak kolorowo, lewy przedni reflektor postanowił strzelić focha. Najważniejsze, że samochód na chodzie. Ach, ta Lancia...
Uroki Tour Auto: "Uciekło Ci sprzed obiektywu 250 GT Berlinetta? Spokojnie, zaraz podjedzie następne."
Tyle dobroci w jednym miejscu... a to dopiero półmetek.
Wtedy zza ciężarówki zaparkowanej przy bramie Grand Palais wyłoniła się długa, smukła, czerwona maska i numer startowy 62, swoista "wisienka na torcie"... Mówiąc zwięźlej: 250 GTO... w ruchu... ulicznym (!!!).
No ale żeby poprzestać na tylko dwóch zdjęciach? Trzeba podbiec po kolejne. Sygnalizacja świetlna i poranny ruch uliczny okazały się bardzo pomocne.
No i pojechało... Właśnie po takie widoki przyjechałem na start Tour Auto. Pomijając samo piękno GTO, to jednak świadomość tego jak unikatowy i cenny jest to samochód. Moment jedyny w swoim rodzaju! Przyznam też, że do tej chwili miałem pewne wahania - cholera, czy aby GTO nie wystartowało przed tymi 250 GT Berlinetta, które odjechały tuż po moim przybyciu? No ale na całe szczęście ułożyło się po mojej myśli...
Fakt, że nic grubszego już się nie pojawi, ale to kiepski powód by odpuścić. Jeszcze dużo dobrego do zobaczenia.
Bardzo wdzięczny wozik - Lotus Eleven. Gdyby nie zapach spalin i dźwięk jaki wydawał z siebie niewielki motor 1.1 R4, to śmiałbym twierdzić, że jest to zabawkowy samochodzik na napęd nożny dla dzieci.
Przyznam, że żółty lakier pięknie leży na karoserii 275 GTB.
Porsche 906 okazało się być ostatnim samochodem które opuściło teren Grand Palais. Jako ostatnie 'hura' przewinęła się jeszcze grupka nowych modeli Ferrari. Bardzo miłym zaskoczeniem było srebrne LaFerrari.
Również tym optymistycznym akcentem żegnam się z Tour Auto 2015. Chciało by się ruszyć za całą ekipą w trasę przez niezwykle malownicze drogi Francji, ale cóż... może w przyszłości, podczas kolejnych edycji.
Wystawa w Grand Palais wywarła na mnie piorunujące wrażenie, ale to co zobaczyłem, usłyszałem i poczułem tego poranka jest wręcz nie do opisania! Zobaczyć te wszystkie samochody, a nawet więcej - unikaty, dzieła sztuki na kołach, jak są na chodzie. Poczuć zapach spalin, usłyszeć dźwięk silników. Od malutkiej rzędowej czwórki 1100 z Lotusa Eleven, poprzez wspaniały ryk bokserów z Porsche, potężnych V8 z Forda, DeTomaso czy Ligiera, aż po majestatyczne V12 z Ferrari. Klimat imprezy nie do podrobienia. Coś niesamowitego!
Po opanowaniu emocji powróciłem jeszcze na moment do hostelu aby spożyć śniadanie i ostatecznie się wymeldować. Po zakupieniu prowiantu na dalszy dzień ruszyłem w kierunku Levallois-Perret. W tej miejscowości graniczącej z Paryżem znajduje się salon Charles'a Pozzi, czyli oficjalnego dealera Ferrari oraz Maserati w Paryżu. Tym razem po dotarciu metrem do stacji Saint-Lazare przesiadka do linii 3. Po około 20 minutach wysiadłem na stacji Anatole France, gdzie od salonu dzielił mnie tylko krótki spacer. Wchodząc do salonu wzrok przyciąga to co znajduję pod podłogą.
Właściwy salon znajduje się na pierwszym piętrze. Wchodząc tam spodziewałem się widoku kilku schludnie ustawionych modeli Ferrari, Maserati i tak też było... lecz z jednym małym "ale".
McLaren P1 - zaskoczenie z kategorii tych miłych. Prędzej spodziewałbym się tam LaFerrari lub jego poprzedników typu Enzo, F50 czy F40. W każdym razie dobrze było zobaczyć, tym bardziej, że był to mój pierwszy P1 widziany na żywo. Wygląda naprawdę dobrze, choć tak jak stał w salonie wyglądał na trochę ugrzecznionego. Podejrzewam, że jeszcze większe wrażenie robi z załączonym "Race Mode" - z obniżonym zawieszeniem oraz w pełni wysuniętym spoilerem.
Przechodząc już do właściwej ekspozycji:
Zapewne zauważyliście na pierwszym zdjęciu P1 duże, przesuwne drzwi. Widać za nimi szare F12berlinetta i czarną Californię. Dzieliły one część salonową od serwisowej. Niestety dostęp do tej drugiej nie był dla zwykłych śmiertelników. Sam jednak pokusiłem się o krótkie spojrzenie. W oddali wąskiego korytarza, w gąszczu modeli Ferrari i Maserati wypatrzyłem czerwone F40. Na lewo od F40 odchodził też kolejny korytarz i mogę się tylko domyślać co tam mogło się skrywać. Tak czy inaczej warto było odwiedzić salon Charles'a Pozzi.
Wracamy do Paryża i okolic Łuku Triumfalnego. Pogoda dopisuje, słońce przyjemnie świeci, temperatura w cieniu w sam raz, zapowiada się dobry dzień. Pod hotelem George V pierwsze zdobycze.
Idąc dalej, na Avenue Montaigne dla odmiany - Citroen DS Safari. Dość rzadka odmiana kultowego DS-a. Z zewnątrz widać trochę rdzy, wgnieceń, ale ogólnie ciekawy samochód.
Paryskie uliczki mają w sobie sporo uroku.
Muszę przyznać, że hotel Plaza Athenee, jak na moje laickie oko, ma bardzo ładną elewację.
Chodząc bez bliżej określonego celu, na Avenue Kleber, trafiłem na coś co niezwykle poprawiło mi humor - moje ukochane Ferrari 550 Maranello. Na dodatek tablice bez eurobrandu... poezja.
Dalej nogi poniosły mnie na Place Trocadero, w pobliżu którego stoi pewna 300-metrowa "rakieta", obok której nie sposób przejść obojętnie.
Za Wieżą Eiffla kryje się ciekawa historia. Zbudowano ją w 1889 roku specjalnie na wystawę światową. Co ciekawe, po 20 latach miała zostać rozebrana, ale Gustave Eiffel zrobił wszystko by do tego nie dopuścić. I tak po dziś dzień wieża stoi sobie w centrum Paryża, tuż przy Sekwanie i obok Pola Marsowego stając się przy okazji nieodłącznym symbolem i elementem tego miasta.
Wracając ponownie trafiłem na Avenue Montaigne i okolice hotelu Plaza Athenee. Tam też postanowiłem na chwilę przysiąść na ławeczce i na chwilę dać odpocząć nogom. Przeglądając dotychczasowe zdjęcia nagle moją czujność wzbudziło coś ewidentnie głośnego. Rozglądając się dookoła dostrzegłem jak w oddali z jednej z uliczek wyjeżdża coś niskiego, szerokiego i czerwonego. Gdy podjechało bliżej już nie sposób było się pomylić - cytując klasyka - "Ferrari TheFerrari". Jeszcze jak na ironie losu zaparkowało przy Plaza Athenee. Nie żebym miał narzekać.