Niemcy wycofują się z zaostrzonego prawa drogowego. Teraz mają duży kłopot
Po niespełna trzech miesiącach Niemcy rezygnują z nowych przepisów, które zakładały bardziej surowe karanie kierowców. Oficjalnie powodem postawienia kroku w tył jest uchybienie formalne. Można jednak podejrzewać, że nie bez znaczenia były protesty kierowców.
08.07.2020 | aktual.: 22.03.2023 10:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ambitne założenia
28 marca 2020 r. w niemieckich przepisach drogowych nastąpiła zmiana, którą śmiało można nazwać rewolucyjną. Nowe podejście miało poprawić i tak już wysoki u naszych zachodnich sąsiadów poziom bezpieczeństwa na drogach. By tego dokonać, skoncentrowano się na zmianach, które miały ochronić pieszych i rowerzystów. W efekcie zaostrzono konsekwencje przekraczania dozwolonej prędkości w terenie zabudowanym.
Po wejściu w życie nowych przepisów kierowca, który przekroczył limit prędkości w terenie zabudowanym, płacił więcej niż osoba, która takie samo wykroczenie popełniła poza nim. Co więcej, w terenie zabudowanym wystarczyło przekroczyć dozwoloną prędkość o 21 km/h, by na miesiąc pożegnać się z prawem jazdy. Poza terenem zabudowanym taka sankcja groziła od przekroczenia o przynajmniej 26 km/h. Maksymalny czas zatrzymania prawa jazdy za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym (o ponad 50 km/h) wynosił dwa miesiące.
Nie trzeba było długo czekać na protesty kierowców. Do połowy maja niemiecki minister transportu Andreas Scheuer otrzymał petycję o cofnięcie zmian podpisaną przez 140 tys. osób oraz ponad sto oficjalnych pism w tej sprawie. O nowych rozwiązaniach negatywnie wypowiedział się również szef opiniotwórczego niemieckiego automobilklubu ADAC.
Wyjście awaryjne
Niemieckie władze nie mogły zlekceważyć tak poważnych sygnałów. Jak informuje "Deutsche Welle", 7 lipca 2020 r. Andreas Scheuer oficjalnie wezwał władze niemieckich landów do zaprzestania stosowania kar przewidzianych przez nowe przepisy. Powodem odezwy niemieckiego ministra jest fakt, że część zapisów zaostrzających kary nie ma odwołania do odpowiedniej podstawy prawnej.
Niemiecki resort transportu będzie teraz pracował nad rozwiązaniem tej sytuacji. Nie wiadomo, co zrobić z kierowcami, którzy już zostali ukarani na podstawie nowych przepisów. O ile można wyobrazić sobie zwrot "nadpłaconej" części mandatu, to nie wiadomo, jakie zadośćuczynienie zastosować wobec tych, którym zatrzymano prawo jazdy. Nie sposób też przewidzieć, jak potoczą się losy zmian w prawie.
Ciekawe czy nasi zachodni sąsiedzi po prostu usuną formalne wady przepisów wprowadzonych 28 kwietnia, czy też zaproponują całkiem nowe prawo z odmiennym katalogiem restrykcji. Jeśli to drugie, będzie to oznaczało, że niemiecki rząd tak naprawdę ugiął się pod głosami krytyki ze strony zmotoryzowanych, którzy przecież w każdym kraju stanowią potężną część potencjalnych wyborców. Formalne niedociągnięcia byłyby wówczas jedynie pretekstem do wycofania się z kontrowersyjnych zapisów.
Patrzymy na zachód
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, niemieckie perypetie z przepisami drogowymi są dla nas ważne przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze polscy kierowcy udający się na zachód nie muszą już obawiać się tak wysokich kar, jak przez ostatnie trzy miesiące. To istotne, bo właśnie z Niemiec napływa najwięcej zapytań o personalia posiadaczy zarejestrowanych w kraju pojazdów i przyłapanych za granicą przez fotoradary. W 2018 r. Krajowy Punkt Kontaktowy otrzymał z Niemiec 730 tys. takich zgłoszeń. Na drugim miejscu znalazły się Włochy z liczbą 143,2 tys. takich wniosków.
Po drugie warto obserwować Niemcy, ponieważ Polska stoi - przynajmniej według zapewnień rządu - na progu dużych zmian w prawie drogowych. Ich celem, podobnie jak było to w Niemczech, ma być poprawa bezpieczeństwa.
Nowelizacja niemieckich przepisów była mocno rozbudowana. Oprócz nowych kar za przekroczenie szybkości wprowadzono zwiększenie sankcji za korzystanie przez nieuprawnionych kierowców z korytarza życia tworzonego w razie wypadku dla służb. Ważną zmianą było zwiększenie dystansu (do 1,5 m w terenie zabudowanym i 2 m poza nim), który musi zachować kierowca od wyprzedzanego rowerzysty. Ponadto zakazano stosowania aplikacji, które wskazują miejsca kontroli prędkości i ograniczano w terenie zabudowanym do 10 km/h maksymalną prędkość pojazdów ważących więcej niż 3,5 t podczas skręcania na skrzyżowaniu w poprzeczną drogę.
Niemcy tłumaczą swój krok w tył względami formalnymi. Niewykluczone jednak, że zmiany, które zaproponowano w kwietniu, były zbyt rewolucyjne dla części zmotoryzowanych, a kary zbyt wysokie. Oby polskie władze nie popełniły takiego błędu, bo to oznaczałoby przesunięcie w czasie najpotrzebniejszych, a i tak już spóźnionych zmian.