Nie możesz ruszyć na śniegu? Nic nie zastąpi jednego narzędzia
Nie trzeba było długo czekać na pierwsze skutki opadów śniegu. Masa aut poza drogą, zakopanych w białym puchu, ale i takie, które stoją na drodze, a bez śniegu pojechałyby dalej. Są różne sposoby na wyjechanie z pułapki, ale ja nie wyobrażam sobie jazdy w takich warunkach bez jednego narzędzia.
14.12.2022 | aktual.: 14.12.2022 16:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zakopanie się w śniegu to nic szczególnego. Zdarzyć może się każdemu. Można nie wyjechać nawet z pobocza, kiedy koła z jednej strony są na wyślizganej skorupie śniegu czy lodu, a druga strona stoi na śniegu. Nieocenionym narzędziem w takiej sytuacji jest saperka. Najlepiej taka survivalowa z ostrym końcem, która po złożeniu zmieści się nawet do schowka w kabinie. Nie chcę sugerować konkretnej marki, ale znajdziecie taką saperkę w cenie 50-80 zł.
Jak użyć saperki, by wyjechać autem ze śniegu?
Nie chodzi tylko o usunięcie śniegu sprzed czy spod auta, bo zazwyczaj nie jest to nawet konieczne. Jeśli nie przedzieramy się przez zaspę, to zwykle problemem jest przyczepność opon do podłoża, a nie zakopanie auta. Mimo to saperka jest idealnym narzędziem.
W pierwszej kolejności szukamy koła osi napędowej, które się ślizga. To przez nie "ucieka" moc napędu, więc trzeba jej zwiększyć przyczepność, by więcej momentu obrotowego trafiło na oba koła. Odkopujemy więc śnieg czy lód bezpośrednio spod opony. Nie możemy jednak tak tego zostawić, bo koło, pomimo przyczepności w tym miejscu, utknie w dołku. Trzeba odkopać przynajmniej kilkadziesiąt centymetrów podłoża w kierunku, w którym chcemy wyjechać. W tym pomaga właśnie ostry koniec saperki – te płaskie sprawdzą się znacznie gorzej.
Kiedy usuniemy śnieg i lód spod koła, można spróbować wyjechać. Kiedy nie zda to egzaminu, nie ma sensu się ślizgać. Lepiej przejść do drugiego etapu, czyli zwiększenia przyczepności do podłoża. Aby to zrobić, trzeba z pobocza zebrać trochę ziemi. Oczywiście w mieście będzie to trudne, ale poza miastem bez problemu znajdziemy kawałek gruntu, który można przenieść na drogę. Gdy stoimy wśród pól, będzie jeszcze łatwiej, bo grunt na polach jesienią został zorany, a o trzy-cztery saperki ziemi raczej rolnik się nie obrazi. I tu znów – zdecydowanie lepiej sprawdzi się saperka z ostrym końcem, dzięki któremu nawet zmrożona ziemia nie stawia dużego oporu.
Ziemię wziętą z pobocza sypiemy w miejscu, z którego pozbyliśmy się śniegu lub lodu. Aby zwiększyć szanse na ruszenie, warto podsypać również pod drugie koło. Ale nie tylko punktowo pod oponę, lecz usypać sobie kilkudziesięciocentymetrowy ślad. Jeśli to się nie uda, może być problem z wyjechaniem.
Sztuczki, które działają i te, które nie działają
Kierowcy znają kilka sztuczek, ale często są to zasłyszane z opowieści mity. Najlepszym przykładem jest podkładanie dywaników. O ile na mokrej trawie czy na błotnistej powierzchni może to zadziałać – choć działa rzadko – o tyle podłożenie dywanika między koło a śnieg lub lód, zwykle skutkuje wystrzeleniem go spod koła w kierunku przeciwnym do obrotu kół.
Nie działa też kręcenie kołami na prawo i lewo. To technika znana z offroadu, skuteczna z terenowym ogumieniem, które wgryza się w podłoże. Nie działa na śniegu, tym bardziej im jest on twardszy, a na lodzie kompletnie nie ma sensu. Jakby tego było mało, próba wyjechania na skręconych kołach jest daremna, bowiem skręt kół napędowych powoduje większy opór.
Inna z nieskutecznych metod polega na tym, by wprowadzić koła w taki poślizg, że opony się rozgrzeją i roztopią śnieg/lód pod nimi. Problem w tym, że działa to punktowo. Efekt jest taki, że po wyślizganiu dołka jeszcze trudniej będzie wyjechać. Koło w dołku, nawet jeśli będzie stało na przyczepnym podłożu, będzie wpadać w poślizg przy próbie wyjechania z niego, a opór jest jeszcze większy niż bez dołka.
Metoda z hamulcem i gazem działa, ale zależnie od modelu i rocznika samochodu. Chodzi o to, że w starszych autach dało się dodawać gazu, wprowadzając koła w poślizg, a jednocześnie przyhamowując, zwiększać opór na ślizgającym się kole i tym samym moment obrotowy na drugim, które stoi na przyczepnym podłożu. Ostrożnie manipulując hamulcem i gazem, da się uzyskać trakcję, która pomoże wyjechać. Najlepiej robić to z wyłączoną kontrolą trakcji.
Jednak w pewnym momencie producenci aut zaczęli wprowadzać tzw. pierwszeństwo hamulca. Oznacza to, że jeśli wciskacie gaz i w tym samym czasie użyjecie hamulca, to moc silnika jest odcinana. W praktyce uruchomienie hamulca powoduje przerwę w przekazywaniu momentu obrotowego na koła, więc wyżej opisana metoda nie zadziała.
Marne są też szanse na to, że pomoże spuszczenie powietrza z kół, szczególnie na twardej nawierzchni, takiej jak ubity śnieg czy lód. Tu znów nie należy mylić techniki offroadowej na piasku z jazdą po bardzo śliskim podłożu, ale stawiającym niewielki opór. Może się to sprawdzić jedynie w miękkim gruncie (roztapiający się śnieg czy pośniegowa breja).
Skuteczne, ale pod jednym warunkiem, jest rozbujanie samochodu. Warunek jest taki, że auto musi choć trochę przemieszać się do przodu i do tyłu. Wówczas szybko zmieniamy kierunek jazdy i próbujemy wyskoczyć z pułapki. Niestety, sztuka ta może się nie udać w niektórych samochodach, szczególnie z automatyczną skrzynią biegów, która długo zmienia kierunek jazdy (np. dwusprzęgłowe). Z kolei do tej techniki idealna jest przekładnia CVT (bezstopniowa) lub eCVT (planetarna Toyoty). Jeśli przekładnia nie pozwala na szybkie ruszanie przód-tył, to można próbować w jednym kierunku dodawać gazu i odejmować, co też powoduje bujanie. Trzeba jednak zachować umiar w przekładniach dwusprzęgłowych, bo w takiej sytuacji sprzęgła pracują w poślizgu, więc mogą się szybciej zużyć, a ich wymiana jest droga.