Lamborghini Huracán STO. Włosi wzięli to, co najlepsze z wyścigówki i zamknęli w ciele auta drogowego
Też zawsze chcieliście jeździć na co dzień autem wyjętym prosto ze świata pitstopów i sportowej rywalizacji? Jeśli jesteście gotowi wyłożyć 250 tys. euro, Lamborghini wam to umożliwi. Nowy Huracan STO nie tylko wygląda jak wyścigówka z tablicą rejestracyjną, ale i czerpie pełnymi garściami z wyścigowej krainy.
18.11.2020 | aktual.: 16.03.2023 15:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Skrót STO nie jest zlepkiem przypadkowych liter – to raczej dowód na to, że ten Huracan jest bardzo mocno spokrewniony ze swoimi wyścigowymi braćmi. Oznacza Super Trofeo Omologata. Inżynierowie przy jego projektowaniu inspirowali się modelami Huracan Super Trofeo EVO i Huracan GT3 EVO – zwycięzcą 24-godznnego wyścigu Daytona i 2-krotnym zwycięzcą 12-godzinnego wyścigu Sebring.
Przejdźmy jednak do konkretów – a przynajmniej do najważniejszego. Za kierowcą zamontowane zostało wolnossące, 5,2-litrowe V10 o mocy 640 KM i maksymalnym momencie obrotowym równym 565 Nm. Napęd odbywa się oczywiście na tylną oś za pośrednictwem 7-biegowej dwusprzęgłówki. Pierwszą setkę Huracan STO osiąga w 3 s, a drugą – po kolejnych 6 s, natomiast prędkość maksymalna wynosi 310 km/h.
Zgadza się, podobnymi osiągami może się pochwalić wersja EVO, ale to STO ma lepszy stosunek masy do mocy, wyostrzoną reakcję na gaz, ostrzejszy dźwięk silnika i szybszą reakcję skrzyni biegów. Udowadnia, że wyścig wygrywa się na zakrętach, nie na prostych.
W Huracanie STO każdy element jest wyjątkowy. Zacznijmy od nadwozia, które zostało dopasowane do osiągania jak najlepszych parametrów aerodynamicznych. Maska, przedni zderzak i błotniki zostały zespolone w jeden element (cofango) tak, jak było w Miurze.
Kanały powietrzne w masce poprawiają chłodzenie silnika i zapewniają stosowny docisk. Odpowiednio rozdzielone kierują także strumień do dyfuzora, a kształt cofango został dobrany tak, żeby kierować powietrze na błotniki, wokół kół i na hamulce, zmniejszając ciśnienie wewnątrz nadkoli, jeszcze bardziej dociskając przednią oś, zmniejszając opór powietrza i odprowadzając ciepło z hamulców. Z kolei nowy tylny błotnik został przejęty wprost z Huracana Super Trofeo EVO.
Oprócz tego zastosowano nowy wlot powietrza zintegrowany z tylnym błotnikiem, wlot powietrza na dachu oraz ręcznie regulowany spojler – wszystko dla jeszcze lepszej aerodynamiki i kontroli auta przy wysokich prędkościach. Zmiany sprawiły, że w swojej klasie Huracan STO może pochwalić się najsilniejszym dociskiem, a względem wersji Performante poprawiono przepływ powietrza o 37 proc. i siłę nacisku o 53 proc. Imponujące.
Na koniec warto dodać, że 75 proc. nadwozia to włókno węglowe, przednią szybę odchudzono o 20 proc., a felgi wykonano z magnezu, dzięki czemu STO waży 1339 kg — o 43 kg mniej niż i tak już lekki Performante. Jeśli chodzi o podwozie, to Lamborghini poszerzyło rozstaw kół, zastosowało sztywniejsze tuleje, specjalne stabilizatory, zawieszenie Magnaride, bardziej bezpośredni układ kierowniczy i skrętną tylną oś.
Kierowca ma także do dyspozycji 3 nowe tryby jazdy specjalne dostosowane do odpowiednich warunków, w czym pomaga system dynamiki jazdy Lamborghini Veicolo Dinamica Integrata (LDVI) – można więc wybierać między zwykłym (STO), torowym (Trofeo) i na mokry asfalt (Pioggia). Oczywiście, jeśli tylko sobie tego zażyczymy, można całkowicie wyłączyć system ESC. Do zatrzymania tej dzikiej machiny służą nowe hamulce Brembo CCM-R, korzystające z materiałów znanych z Formuły 1, dzięki czemu znoszą znacznie więcej niż dotychczasowe układy. Warto też wspomnieć, że ze 100 km/h Huracan STO zatrzyma się na odcinku zaledwie 30 m.
Także w środku znajdziemy dużo odwołań do świata wyścigowego – sporo włókna węglowego (w tym siedzenia), alcantarę czy paski zamiast klamek. Żeby tego było mało, klasyczne dywaniki zastąpiono wykonanymi z włókna węglowego, a materiał wykorzystano także do wykonania paneli drzwi. Stosowna klatka bezpieczeństwa jest tytanowa i tym samym 40 proc. lżejsza niż te ze stali nierdzewnej. Na centralnym wyświetlaczu będziemy mogli odczytywać wszelkie parametry dotyczące jazdy, a system telemetryczny pozwala na analizowanie torowych poczynań.
Wszystko brzmi wręcz bajecznie, a cena udowadnia, że nie mamy do czynienia z byle czym. Żeby wejść w jego posiadanie, trzeba wyłożyć na stół blisko 250 tys. euro (ok. 1,11 mln zł) - i to bez podatków, a pierwsze egzemplarze zostaną dostarczone do klientów w I kwartale 2021 r. To jak, kto chętny?