Trzyletnie auta używane. Kuriozalna sytuacja na rynku
Auta podrożały tak bardzo, że używane dwu-, trzyletnie kosztują nierzadko tyle samo, a nawet więcej, niż trzeba było za nie zapłacić w dniu ich zakupu w salonie. Wydawać by się mogło, że osoby, które kupiły samochód w 2019 lub 2020 r., mogą go sprzedać bez straty. To był dobry ruch, ale niekoniecznie inwestycja.
24.08.2022 | aktual.: 13.03.2023 16:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak podrożały samochody w ostatnim czasie? O starszych używanych już pisałem, podając realny wzrost cen tylko w skali roku. I są to wielkie wskaźniki, różnice sięgają nawet 40 proc. A co z młodymi, które dopiero opuszczają pierwszego właściciela?
Przyjrzałem się dziesiątkom ofert i można wysunąć kilka wniosków.
- Nowe auto stojące rok w salonie już drożeje, a nie tanieje.
- Samochody popularne lub cenione nie tracą na wartości w ciągu dwóch-trzech lat, jeśli przebieg nie przekracza 20-50 tys. km.
- Mniej popularne i cenione modele tracą na wartości, choć nieznacznie.
- Zakup używanej trzyletniej toyoty w cenie nowej z 2019 r. jest możliwy, jeśli przekroczyła przebieg 100 tys. km lub jest to egzemplarz w drogiej specyfikacji.
Kupiłem trzy lata temu i sprzedałem bez straty – nie do końca
Wiele osób chwali się w ten sposób. Są zadowoleni i słusznie. Jeszcze przed 2020 r. najwięcej na wartości traciły właśnie młode samochody. Dziś jest inaczej.
Jeśli kupiłeś samochód w 2019 r. za 80 tys. zł i dziś sprzedasz za taką samą kwotę, to nie można powiedzieć, że nie straciłeś. Owszem, kosztował tyle samo, ale wartość pieniądza znacząco spadła (wzrost inflacji), zwłaszcza w 2022 r. Wystarczy przeliczyć to choćby na ceny paliwa.
Za 80 tys. zł można było w 2019 r. kupić mniej więcej 16 tys. litrów benzyny. Dziś za tę sumę można kupić 12,3 tys. litrów. Gdybyśmy chcieli teraz kupić 16 tys. litrów, trzeba by wydać 104 tys. zł.
Niemniej osoby, które sprzedają auto za więcej, niż kupiły, ale po przeliczeniu – uwzględniając inflację – jednak ze stratą i tak mogą być zadowolone. W końcu jeździły tym samochodem dwa-trzy lata. I tak musiały czymś jeździć, opłacić OC i pokryć koszty serwisu. Problem w tym, że teraz – jeśli zamierzają kupić nowe auto – nie wiadomo, co będzie za kolejne dwa-trzy lata.
Jakie auta straciły mniej, a jakie więcej?
Generalnie najmniej straciły na wartości samochody marek popularnych i modele wyjątkowo cenione przez użytkowników. Po drugie – te najuboższe wersje. Oto kilka przykładów.
Kię Sportage, jednego z najpopularniejszych SUV-ów na rynku, można było kupić w 2020 r. w wersji bazowej za 93 400 zł. Dziś, żeby kupić dwuletnie auto z polskiego salonu i od pierwszego właściciela w tej samej specyfikacji, trzeba mieć przynajmniej tyle samo, a najlepiej około 100 tys. zł. Są egzemplarze wyceniane na 105-107 tys. zł i wcale nie dlatego, że mocno je doposażono.
Kolejnym przykładem niech będzie Hyundai i30 z rocznika 2020, jeszcze przed liftingiem. Bazowa wersja po doposażeniu we wszystko, co było w cenniku, mogła kosztować najwyżej 67 400 zł. Dziś auta z przebiegiem 10-30 tys. km z tego rocznika kosztują od ok. 70 tys. zł w górę. Ceny tych z większymi przebiegami są zbliżone do nowych pojazdów sprzed dwóch lat, oczywiście bez bogatego wyposażenia.
Dla odmiany modele kompaktowe – jak Fiat Tipo czy Opel Astra – straciły na wartości więcej. To samo dotyczy wielu wersji Volkswagena Golfa siódmej generacji, choć są pojedyncze auta wycenione nieco drożej niż nowe. Ale już np. Seat Leon poprzedniej generacji nie tanieje, a drożeje, jeśli ma nieduży przebieg. Niektóre auta wycenia się nawet na kwoty ponad 10 tys. zł wyższe, niż wynoszą ceny nowych egzemplarzy z tego samego rocznika.
Hitem jest Skoda Fabia III. Kiedy zestawimy cenę auta używanego z roku 2020 i nowego z tego samego roku, to dziś trzeba zapłacić nawet 10 tys. zł więcej. Przy tak niskich cenach tych samochodów to gigantyczna różnica.
Przykładowo Fabia 1.0 Ambition – według cennika – kosztowała w 2020 r. 46 tys. zł, a dziś kupimy taką za 53 tys. zł, czyli 15 proc. drożej. I to z przebiegiem 110 tys. km! Dla odmiany auto w tej samej specyfikacji z przebiegiem 30-40 tys. zł kupimy za ok. 59 tys. zł, czyli o 28 proc. drożej niż dwa lata temu w salonie. Najnowsza Fabia czwartej generacji kosztuje w takiej specyfikacji, ale z trochę mocniejszym silnikiem – 66 500 zł! Czy nie lepiej dołożyć "grosza" i wyjechać nówką, niż szukać używki w podobnej cenie?
Kup toyotę i patrz, jak rośnie jej cena
Fenomenem rynkowym jest Toyota i to właściwie obojętnie jaki model. Ale przyjrzyjmy się np. praktycznej Corolli z nadwoziem kombi. Zakup takiego samochodu za cenę salonową jest praktycznie niemożliwy. Trzeba przygotować minimum 10 tys. zł więcej, jeśli to hybryda 1.8 lub ok. 5 tys. zł więcej, jeśli to benzyniak 1.2 Turbo.
Jeszcze ciekawiej wygląda zakup używanej Toyoty RAV4, ale dla oddania skali wybrałem rocznik 2019. Najtańsze auto używane z polskiego salonu i od pierwszego właściciela kupimy za 124 tys. zł – niezależnie od przebiegu, a nierzadko jest to nawet 100 tys. km. Najtańsza RAV4 – według cennika – kosztowała trzy lata temu 107 tys. zł.
Za trochę wyższą specyfikację niż bazowa – Comfort – płaciło się 117 tys. zł, a dziś trzeba dać za takie auto ok. 126 tys. zł. Wersje 4x4 wcale nie tracą na wartości mniej niż 4x2, a benzyniaki, których redakcje motoryzacyjne nawet nigdy nie dostały oficjalnie do testu, najlepiej trzymają wartość.
Postoi i sprzedamy drożej
Warto popatrzeć na ceny nowych aut premium z rocznika 2021 i porównać je z cenami katalogowymi. Stoją w salonie lub służą jako pojazdy demonstracyjne, a kosztują od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych więcej, niż kosztowały w dniu, kiedy do tego salonu przyjechały.
Klienci aut premium nierzadko mówią wprost, że jeśli trafi się salonowa okazja, to biorą taki egzemplarz tylko na sprzedaż.
– Kupuję samochody premium już skonfigurowane, stojące w salonie, tylko dla zysku – wyjaśnia handlarz, który chce pozostać anonimowy. – Najlepiej, jak jakiś model się "kończy", albo np. wersja silnikowa. Wtedy kupuję takie auto i kiedy już go nie ma, wystawiam na sprzedaż jako praktycznie nowe. Oczywiście dużo drożej, niż kupiłem, ale tego klient nie widzi, bo nie szuka starego cennika, tylko patrzy w nowy. Wystarczy popatrzeć, czego ludzie chcą, a czego zaraz nie będzie i tu jest złoty interes – wyjaśnia handlarz.
Dotyczy to już nie tylko marek luksusowych, jak Porsche czy Lamborghini, zwłaszcza w wersjach limitowanych, ale także zwykłych modeli marek Mercedes-Benz, BMW czy Audi. Nawet marek, które mają drogie modele, choć niekoniecznie określa się je mianem premium, jak Jeep.
Weźmy takiego Wranglera 4xe, który stoi w jednym z salonów. Rocznik 2021 – cena 369 900 zł. Biorąc do ręki cennik, ale z roku 2021, i konfigurując auto dokładnie tak samo, z tymi samymi opcjami, nie chce wyjść więcej niż 334 150 zł. A on wciąż stoi w salonie. Nie jest zarejestrowany czy ubezpieczony, więc nie generuje kosztów.