Kilka dni w Londynie cz. 2
Zauroczeni, a jednocześnie równie wielce zaszokowani tym co zobaczyliśmy w Joe Macari Performance Cars ruszyliśmy w stronę centrum. Niezliczone ilości wąskich, londyńskich uliczek tylko czekają na to by odkryć co się w nich ukrywa. Zapraszam do drugiej i ostatniej części mojej relacji z Londynu.
28.09.2014 | aktual.: 18.12.2014 19:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wysiedliśmy na stacji South Kensington, skąd blisko do salonów Lamborghini London i Maserati H.R. Owen. Niestety okazały się lekkim niewypałem. Salon Lambo miał na wystawie jedynie białego Huracana i Aventadora, którego w Londynie jeździ naprawdę wiele sztuk, jeden z nich akurat przejeżdżał ulicą.
Z kolei Maserati było w remoncie. Obsługa salonu przeniosła się czasowo do małej budki, a kilka modeli stało na niewielkim placu przed salonem. Największą uwagę zdecydowanie przykuwało białe MC Stradale.
Idąc dalej trafiliśmy na ciekawy samochód.
Jest to replika słynnego Shelby Daytona Coupe, które w latach 60. odniosło wiele sukcesów konkurując w wyścigach z klasy GT. Co ciekawe dokładnie ten sam egzemplarz można było zobaczyć podczas Verva Street Racing 2012. [u]Dowód tutaj.[/u]. Jakże miłe spotkanie po latach.
Kontynuując...
Pod domem towarowym Harrods ekipa z Emiratów - Bugatti Veyron Grand Sport w asyście dwóch RR Phantom'ów. Wszystkie w kremowym kolorze i podobnymi numerycznie tablicami z Dubaju... bieda.
Zajrzeliśmy też do pobliskiego parkingu nadziemnego.
Znalazł się również 'dobry znajomy' z VSR 2012.
Na Sloane Street sporo hałasu narobił ten duet.
Z kolei z jednej z bocznych uliczek wyjechał chyba najbardziej szalony Nissan GT-R jakiego dotąd widziałem na żywo. Wygląd dyskusyjny, ale swoje główne zadanie spełniał idealnie - zdecydowanie przyciągał uwagę.
SLR 722 jak stał tak stoi
Podjazd hotelu Marriott Grosvenor dość monotematyczny.
Na Park Lane tak dla odmiany...
Z kolei pod hotelem The Dorchester klasyka lat 80. - Ferrari Testarossa.
Powrót w okolice Harrods i Sloane Street przyniósł sporo nowości.
Powoli zaczął przydawać się statyw fotograficzny.
Wartą odnotowania była obecność koncepcyjnego modelu Sergio w Ferrari Atelier London.
Zmęczenie dość mocno dawało się we znaki, również ostatnie pociągi metra odjeżdżały w kierunku naszego noclegu - pora wracać. W drodze na stację Baker Street ostatnie zdjęcia tego jakże udanego dnia.
Dzień 3
Dotychczas pogoda jak na wyspy brytyjskie była zaskakująco dobra. Lekkie zachmurzenie przeplatało się raz na jakiś czas ze słońcem. Dobra passa musiała się jednak prędzej czy później skończyć i już krótko po wyjścia z hotelu przywitał nas intensywny deszcz. Z przerwami na kryjówki pod pierwszym lepszym zadaszeniem dotarliśmy w końcu do stacji Barking, by linią District dotrzeć do Sloane Square. Na miejscu szczęśliwie mżawka ustała. Czas na pierwszą rundkę po okolicy.
W pobliżu hotelu Marriott Grosvenor bardzo miła niespodzianka - Ferrari 550 Maranello. Uwielbiam!
Przemierzając kolejne zakamarki przekonaliśmy się jak dynamicznie potrafi się zmienić tamtejsza pogoda. Jak gdyby nigdy nic robiliśmy sobie kolejne zdjęcia. Gdy chwilowo uśpiliśmy naszą czujność, lekko zachmurzone niebo w ciągu chwili pokryło się ciemnymi, deszczowymi chmurami i jak za dotknięciem przycisku z nieba lunął niezwykle rzęsisty deszcz. Szczęśliwie na pobliskiej uliczce znaleźliśmy sklepik z rozłożoną markizą, pod którą mogliśmy się schronić przed całkowitym przemoknięciem. Minęła dłuższa chwila zanim ruszyliśmy w dalszą drogę.
Niestety nie jest to oryginalny SLS Black Series, jedynie konwersja ze zwykłego SLS-a. Miejscami też nie najlepiej spasowana.
Kręcąc się po kolejnych uliczkach przy jednym ze skrzyżowań wyłoniła nam się biała, niska i szeroka sylwetka z lat 90...
Robi robote! Krótkie spojrzenie na mapę i ruszyliśmy w kierunku kolejnych nowych uliczek. W tym mieście wybór jest naprawdę ogromny, a przez cały nasz pobyt zaliczyliśmy ledwie niewielką część. Przypadek, ale i też celne oko Dominika zaprowadziły nas do samochodu, który ustawił mi cały wyjazd - Ferrari 575M Maranello.
Mam przeogromną słabość do tego samochodu. Te linie, stylistyka, felgi - coś pięknego!
Kilka uliczek dalej poważny rywal dla 575 - Aston Martin Vanquish
Ale żeby zrównoważyć piękno 575 pojawiło się również coś takiego.
Złote 458 Spider przewijało się już wcześniej podczas naszego pobytu co najmniej kilka razy. Po raz pierwszy jednak było wolne od tłumu gapiów. Szczerze powiedziawszy nie odważyłbym się tak okleić swoje cztery kółka, tym bardziej gdyby miało to być Ferrari. W każdym razie wzrok przyciągał - ciężko było nie zauważyć takiej sztabki złota na kołach.
Może nieco mniej licznie obsadzony jak dzień drugi, ale równie udany dzień trzeci dobiegł do końca.
Dzień 4
Ostatnie godziny w stolicy Wielkiej Brytanii. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że póki jeszcze mamy czas, jedziemy jeszcze raz do Joe Macari Service. Na placu przed halą serwisową w sumie bez zmian, dojechała jedynie przyczepka przystosowana do przewozu samochodów z niskim prześwitem. Jakież ogromne było nasze zdziwienie gdy okazało się co w niej się znajdowało, a po chwili również wyjechało.
Ferrari F12 TRS. Jedyne w swoim rodzaju, stworzone na zlecenie brytyjskiego kolekcjonera. Niezwykły i kosmicznie drogi projekt bazujący na F12berlinetta. Na żywo wygląda bajecznie, choć w danym momencie bardziej byliśmy zaszokowani faktem, że stoimy przed takim unikatem nie będąc jednocześnie na wielkiego formatu imprezie motoryzacyjnej lub elitarnym 'Concours d'Elegance'. Piękne uzupełnienie tego co mogliśmy zobaczyć w Joe Macari Performance Cars.
Wykorzystując pozostały czas zawitaliśmy też pod stadion Wembley. No i cóż mogę powiedzieć... z zewnątrz niewątpliwie robi wrażenie. Zewnętrzna konstrukcja podwieszanego dachu rozpostarta wysoko nad stadionem wygląda spektakularnie. Czas niestety gonił niemiłosiernie, szybki powrót i ostatnia rundka po mieście.
Znany już z dnia drugiego granatowy SLR Roadster okazał się być ostatnim obiektem do zdjęć.
Kilka słów podsumowania. Podróżowanie komunikacją miejską po Londynie było dla mnie bardzo przyjemne. Niezwykle rozbudowana sieć, ale wszystko prosto i przejrzyście oznaczone. Ciężko było się zgubić. Metro jeździło punktualnie. Jako bilet korzystaliśmy z kart Oyster, dostępnych za zwrotną kaucją. System działa trochę jak telefon na kartę. W automatach i punktach można było sobie załadować kartę odpowiednią kwotą. Za każdy przejazd pobierana była odpowiednia kwota, lecz istniał dzienny limit, po którym pieniądze nie były już pobierane za kolejne przejazdy. Przez 4 dni każdemu starczyło doładowanie za 25 funtów. Niewielką resztę, która została na wszystkich kartach oraz 5 funtów kaucji odzyskaliśmy przy zwrocie kart.
Jeśli ktoś też powie, że jak na Londyn, ulice nie zaoferowały w pełni swoich możliwości to mogę mu po części przyznać rację. Zabrakło wielu egzotyków ciężkiego kalibru. W tym roku wszelkie portale spoterskie do czerwoności rozgrzewały takie pozycje jak Pagani Huayra, Koenigsegg Agera R, LaFerrari, McLaren P1 i wiele wiele innych. Podczas naszego pobytu ta elitarna grupka zdążyła się już przenieść w inne lansiarskie kierunki typu Paryż czy Lazurowe Wybrzeże.
Sam troszkę liczyłem na egzotyki najwyższej próby z ubiegłych epok pokroju F50, XJ220, może nawet McLaren'a F1. Na całe szczęście nie zabrakło kilku fajnych niespodzianek. Niezmiernie ucieszyło mnie moje ukochane Ferrari 575. W końcu wolne od barierek, szyb, stojące sobie niepozornie na ulicy. F12 TRS było nie wątpliwie mocnym uderzeniem. Generalnie w tym mieście można spotkać wszystko czego tylko dusza zapragnie. Trzeba jednak znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Wiele dobrych miejsc i uliczek mogliśmy zwyczajnie ominąć w nieświadomości. Zabrakło nam pewnie nieco szczęścia i doświadczenia, ale zawsze jest dobry powód by tam powrócić.
Patrząc na powyższe zdjęcia byłoby wręcz nie na miejscu gdybym jakimś cudem uznał ten wyjazd za niezbyt udany. O nie! Jak na pierwszy raz było mega.
Na sam koniec podziękowania dla moich kolegów Dominika i Pawła za dobre towarzystwo, wsparcie, wiele niezapomnianych momentów i wspomnień. We trójkę, po solidnym rozplanowaniu, ten trip wypadł nadspodziewanie dobrze.
Dziękuję też tym, którzy dotarli do końca i mam nadzieję, że cały ten dwuczęściowy wpis przypadł Wam do gustu.
Pozdrawiam
MG