Dlaczego Mach-E, a nie Thunderbird? Ford zawiódł mnie nazwą elektryka
Najnowszy elektryczny SUV Forda wyciekł do sieci. Nazywa się Mustang, co spowoduje, że internet niedługo eksploduje i będziemy brodzić po kolana w komentarzach o tym, "że to koniec marki". Ja tak naprawdę mam tylko jeden problem – z dopiskiem Mach-E.
15.11.2019 | aktual.: 22.03.2023 17:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mustang Mach-E to kolejny przedstawiciel elektrycznych SUV-ów, które przeznaczone są dla aktywnych ludzi, którzy dbają o środowisko i co weekend uciekają na łono natury (ale nie za daleko, bo zasięg nie jest za duży). W tym ultralicznym gronie Ford musi zrobić coś, co zwróci uwagę tłumu. Nazwa Mustang pasuje idealnie.
Podobną strategię przyjął kiedyś Fiat, który rozbudował rodzinę "500" z jednego maluszka do konia pociągowego całej firmy. Niektórzy idą jeszcze dalej, wyciągając usportowione czy lepiej wyposażone modele do rozmiarów całej marki bez ładu i składu – patrz Cupra i francuskie DS.
Rozmywanie legendy? Bądźmy poważni. Mustang na początku był autem dla sekretarek, by w swoim drugim wcieleniu stać się karłowatą karykaturą samego siebie. Na szczęście kryzys naftowy sprawił, że wszystkie amerykańskie samochody były równie złe. Ewentualnie, jeśli macie wystarczająco silne nerwy, zobaczcie jak wygląda wnętrze czwartej generacji. Szkoda gadać. Na szczęście obecny Mustang jest autem co najmniej dobrym.
Dla mnie problemem jest dopisek Mach-E. To nawiązanie do pakietu dostępnego w pierwszej generacji, Mach 1, która miała jeszcze wersje GT, Boss (302 i 429), GT (350 i 500). Obejmowało kilka zmian nadwozia (wlot na masce, dokładka zderzaka) i sportowe zawieszenie czy inne felgi. Ot, raczej bez szaleństw.
Tymczasem Ford z nowym modelem dał trochę ciała. Mówimy o marce tak amerykańskiej jak Coca-Cola i Elvis Presley. Pochodzi z kraju, gdzie auta nazywa się Demon, Hellcat, Viper, Cobra, Firebird, Gladiator, Typhoon, Superbird, RoadMaster, Magnum. Sam w swojej ofercie ma bezsensownego (ale wspaniałego!) pick-upa o nazwie Raptor.
Teraz powiedzcie to na głos: Mach-E. Brzmi to niemal jak przeniesienie się do Niemiec i jazda Mercedesem-AMG GT 4door 63S+ 4Matic. Rany, nawet Chrysler z FCA swoje silniki 1.3 do ekonomicznych czterech kółek nazywają Tigershark!
A tymczasem wcale nie trzeba wiele, by elektryczny SUV Forda zachwycał nazwą. Wystarczyło sięgnąć po inny model: Thunderbird. Albo nieco zaszaleć i nazwać go Thunderstorm. Lightning. Boss 400V od zainstalowanej w nim (prawdopodobnie) instalacji elektrycznej.
Można zapuścić się jeszcze dalej: E-Raptor. Nieźle brzmi Futura. Laser. Wyciągnąć coś z historii Mustanga i nazwać nowe auto Probe. Albo Prob-e. Tak, po polsku "Probe" to sonda, próbówka. Ale to właśnie ten model miał (małą) szansę na zastąpienie Mustanga jeszcze przed czwartą generacją.
Przychodzi mi jeszcze do głowy nazwa Nucleon. To koncept, który wykorzystywał do napędu reaktor jądrowy (nie, to nie pomyłka), a kabina oddzielona była od niego ścianą ołowiu. Wówczas świat przeżywał fascynację kosmosem i energią jądrową, a doktryna wzajemnego zniszczenia miała pojawić się za kilka lat. Dziś przeżywamy fascynację energią elektryczną. To co, może Ford Electron?
Możecie narzekać, że rodzina Mustanga się rozszerza. Podobnie wyglądało to gdy Porsche wprowadzało do oferty pierwszego SUV-a. Gdyby nie on, marka nigdy nie rozwinęłaby się do takiego giganta z jakim mamy dzisiaj do czynienia.