Co można zepsuć, naprawiając? Samodzielne naprawy nie zawsze wychodzą na dobre
Kilka dni temu pisałem o oszustwach mechaników, którzy biorą pieniądze za niewykonane naprawy. Niektórzy z was uważają, że jednym ze sposobów zabezpieczenia się przed takim zjawiskiem jest samodzielne serwisowanie samochodu. Niestety to też ryzyko. Swoimi spostrzeżeniami podzielili się z nami mechanicy dużej sieci warsztatów.
30.08.2019 | aktual.: 22.03.2023 18:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Chęci są, umiejętności także, są też porady zaczerpnięte od znajomych lub z internetu. Niestety często nie wystarcza to do wykonania prawidłowej naprawy. Trzeba jeszcze specjalistycznej wiedzy, konkretnie w odniesieniu do danego modelu samochodu, a najlepiej tzw. manuali serwisowych, by zrobić coś poprawnie albo czegoś dodatkowo nie zepsuć. Zdarza się źle dokręcona śruba, wysmarowana silikonem lub pastą uszczelka czy nieodpowiednio wyregulowane zawory. A skutki mogą być fatalne.
Eksperci jednej z największych polskich sieci warsztatowych ProfiAuto przygotowali zestawienie pięciu pozornie prostych napraw, których lepiej nie wykonywać samodzielnie.
Wymiana paska rozrządu – napięta kwestia oszczędności…
Najgorszy w tym przypadku jest brak nierzadko wymaganych, specjalistycznych narzędzi. Tylko z nimi można prawidłowo zamontować nowy napęd rozrządu, nie przestawiając go. Efekty błędów mogą być bardzo kosztowne.
– Źle założony pasek może doprowadzić do trwałego uszkodzenia silnika, a to już poważna i bardzo kosztowna usterka. Do serwisów nierzadko trafiają kierowcy, którzy wymienili pasek na własną rękę, a potem skarżyli się na nierówną pracę silnika lub spadek jego mocy. Część nowoczesnych jednostek napędowych wymaga także specjalistycznych narzędzi, bez których nie uda się prawidłowo wyregulować napięcia tego elementu – mówi Adam Lehnort, ekspert ProfiAuto.
Amortyzatory to nie taki banał, jak może się wydawać
Wbrew niektórym internetowym opiniom, także wymiana amortyzatorów to zadanie złożone, wymagające wiedzy, dostępu do podnośnika i specjalistycznych narzędzi. Wyzwaniem jest chociażby dostęp do mocowania tylnych amortyzatorów od góry oraz ściśnięcie sprężyn zawieszenia.
– Należy pamiętać, że po wymianie konieczna jest kontrola geometrii i poprawne ustawienie zbieżności kół. Jeśli się tego nie zrobi, to w najlepszym przypadku szybszej eksploatacji ulegną elementy układu kierowniczego, zawieszenia oraz nierównomiernie zużyją się opony. Gorzej, gdy samochód zacznie w trakcie jazdy zjeżdżać na boki – wyjaśnia Adam Lehnort.
Co więcej, doświadczony mechanik w trakcie wymiany dodatkowo oceni stan elementów mocowania, łożysk, odbojów i osłon. Zniszczenie tych ostatnich przyczynia się do zmniejszenia żywotności amortyzatorów.
Samodzielna wymiana kół kontra czujniki TPMS
Kolejna pułapka wskazywana przez specjalistów ProfiAuto dotyczy samodzielnej wymiany kół z czujnikami ciśnienia TPMS. Jeśli kierowca chce posiadać dwa komplety felg z oponami, to w każdym z nich powinny znajdować się czujniki. Niestety jest to kosztowne i zdarzają się tacy, który idąc na łatwiznę, montują w takim przypadku zwykły zawór. Wbrew pozorom to działanie nielegalne.
Prawo wymaga, by kierowca otrzymywał ostrzeżenie o niskim ciśnieniu, jeśli samochód jest w taki system wyposażony. Dlatego, jeśli nie zostaną zamontowane czujniki, na desce rozdzielczej notorycznie będzie pojawiał się błąd o spadku ciśnienia.
Zakup drugiego kompletu czujników również nie rozwiązuje problemu, ponieważ nowe sensory muszą zostać zaadaptowane. Temat nie kończy się na jednym programowaniu, gdyż czujnik identyfikowany jest też po pozycji koła na osi. Dla zachowania równomiernej wysokości bieżnika zalecana jest sezonowa rotacja kół pomiędzy przodem a tyłem, a to wiąże się z koniecznością przeprogramowania sensora.
Co więcej, sezonowa wymiana kół wymaga także ich wyważenia. Nie uda się to bez odpowiedniego sprzętu, a mało kto taki posiada w garażu.
Elektronika, której lepiej nie dotykać
Na usterkach związanych z elektroniką i układem elektrycznym kierowcy najczęściej testują internetową wiedzę.
– To, że jednej czy nawet kilku osobom udało się rozwiązać dany problem w jakiś sposób, nie oznacza, że zadziała on w przypadku naszego samochodu. Tylko na podstawie szerszego doświadczenia można precyzyjnie ustalić źródło lub przyczynę usterki – wyjaśnia ekspert ProfiAuto.
- W przypadku prób samodzielnego ingerowania w instalację elektryczną ryzykiem jest także to, że chcąc usunąć dany problem, łatwo wywołać przy tym inne, poważniejsze. Bardzo poważna w skutkach może być ingerencja w instalację poduszek powietrznych i pirotechnicznych napinaczy pasów bezpieczeństwa. Diagnostyka i lokalizacja uszkodzonego elementu może kosztować nawet 1000 złotych. Napędzeni licznymi tutorialami domorośli mechanicy próbują usunąć lub pominąć uszkodzony element na własną rękę. Takie modyfikacje są niezgodne z prawem i w chwili wypadku przenoszą całą odpowiedzialność na właściciela pojazdu.
Każdy potrafi wymienić akumulator?
Do jednego z serwisów ProfiAuto trafił samochód z symptomami rozładowanego akumulatora. Okazało się, że właściciel do pojazdu z systemem start-stop założył tradycyjny akumulator. Internetowa wiedza z zakresu opanowania parametrów akumulatora czasem jest niewystarczająca.
– Nawet gdyby kierowcy udało się kupić akumulator odpowiedni dla tego modelu, pozostaje kwestia jego adaptacji. Należy "przyuczyć" funkcjonujące urządzenia do działania w symbiozie z nowym źródłem energii. Jeśli tak się nie stanie, system start-stop nie będzie działał poprawnie lub nowa bateria szybko się rozładuje. Są samochody, w których takie przyuczenie przebiega w sposób automatyczny, ale są i takie, które wymagają podpięcia komputera do gniazda OBD – wyjaśnia Adam Lehnort.
Czasem lepiej zrezygnować z majsterkowania i udać się do fachowego serwisu. Oczywiście tematem rzeką pozostaje to, jak znaleźć solidny i uczciwy warsztat.