Zróbmy sobie nową aferę spalinową

Afera spalinowa związana z koncernem Volkswagena ciągnie się już półtora roku. Równolegle wpadki zaliczył szereg innych producentów, których wzięto pod lupy po problemie z VAG-iem. Sęk w tym, że jedni z kluczowych sprawców tej afery niczego się nie nauczyli.

Zróbmy sobie nową aferę spalinową
Źródło zdjęć: © fot. Mariusz Zmysłowski
Mariusz Zmysłowski

22.03.2017 | aktual.: 01.10.2022 20:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nie chcę wybielać tu wielkich koncernów, bo ostatecznie to w ich samochodach są przekroczone poziomy emisji spalin, co na dodatek próbują tuszować, ale część winy leży także w urzędach, które odpowiadają za narzucanie norm. Problemem jest to, że cel, który się stawia, powinien być osiągalny, a w przypadku emisji spalin nie jest.

Doskonale pokazują to statystyki The International Council On Clean Transportation. W 2001 roku średnie oficjalne spalanie aut w Unii Europejskiej wynosiło 7,3 l/100 km. Rzeczywiste wartości szacowane przez tę organizację to 7,9 l/100 km. Od tamtej pory z roku na rok te liczby coraz bardziej się od siebie oddalały. W 2014 wynosiły one odpowiednio 5,3 l/100 km i 7,2 l/100 km.

Producenci dokładają starań, by zbijać zużycie paliwa i w następstwie również emisję spalin, ale tylko dlatego, że ktoś narzuca odgórnie bardzo duże wymagania nie znaczy, że da się nagle przyspieszyć rozwój technologiczny i na zawołanie zacząć spełniać wszystkie urzędnicze zachcianki. Powyższe statystyki są tego doskonałym dowodem – pokazują, że producenci zaczęli coraz bardziej optymalizować auta pod badania homologacyjne.

Badanie emisji spalin na hamowni.
Badanie emisji spalin na hamowni.© fot. Volkswagen

Co to oznacza? Samochody, które kupujemy, w praktyce będą zużywać znacznie więcej paliwa i emitować więcej szkodliwych substancji, niż deklaruje producent. Wszyscy kłamią? Nie do końca. Procedury badań są ściśle określone i optymalizując samochód konkretnie pod warunki w nich określone, minimalizuje się zużycie paliwa, które osiągane jest w ich trakcie. Niestety, to warunki laboratoryjne, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego. Ostatecznie wszyscy posiadają czyste rączki - urzędnicy swoimi działaniami wymusili mniejsze zużycie paliwa, a producenci spełnili stawiane im wymagania. Te rączki pozostają jednak czyste do czasu.

W końcu "optymalizacja" zachodzi krok za daleko, bo wszystko, co dało się wycisnąć z samochodu metodami zgodnymi z przepisami, zaczyna zawodzić. Tymczasem normy ciągle stają się bardziej restrykcyjne. Rozwój techniczny nie nadąża za zmianami, więc pozostaje kombinować.

W 2016 roku PSA podjęło się zbadania emisji spalin swoich aut w warunkach rzeczywistych.
W 2016 roku PSA podjęło się zbadania emisji spalin swoich aut w warunkach rzeczywistych.© fot. PSA

Efektem jest śmierdzący bigos, którego narobił sobie m.in. Volkswagen. Czy Niemcy mogli tego uniknąć? Być może. Jednak ostatecznie motorem ich działań były same drastyczne normy, które w praktyce stanowią fikcję. Nawet ci, którzy nie oszukiwali, w rzeczywistości nie przedstawiają prawdziwych wyników spalania, bo to zwyczajnie nie idzie w parze z laboratoryjnymi metodami badań.

My, konsumenci, mamy wciąż mydlone oczy, a ostatecznie wcale nie będzie lepiej, bo nikt nie wyciąga wniosków z popełnianych błędów. Komisja Europejska rozważa wprowadzenie od 2025 roku bardzo restrykcyjnych norm dotyczących emisji CO2 przez samochody. Historycznie dopuszczalna jej średnia wartość dla wszystkich modeli producentów wynosiła w 2003 roku do 170 g CO2 na kilometr jazdy, w 2008 do 140 g/km, a w 2015 130 g/km. W 2020 ten pułap ma wynosić już jedynie 95 g/km. To ambitny cel, ale na tym nie koniec.

Co dalej? Parlament Europejski rozważa przyjęcie nowego ograniczenia, które od 2025 roku miałoby wynosić 68 lub 72 g CO2/km.

Kurtyna.

To oznacza, że wkrótce wszystkie te nowe, zielone samochody będzie strach zostawić zaparkowane na nieutwardzonym gruncie, bo zaczną wypuszczać korzenie i listki. Teoretycznie. Praktycznie oznacza to, że w ciągu mniej niż dekady na jaw wyjdzie kolejny gargantuiczny szwindel, pożerający dyrektorów i budżet marki, która się poślizgnie. Czy ktokolwiek wierzy, że producenci będą w stanie nadążyć za tymi zmianami?

Nie staram się absolutnie nikogo karcić za to, że tworzy normy emisji spalin. Regulacje tego typu są motorem rozwoju, podobnie jak regulacje w Formule 1, WRC czy WEC. To one wymuszają ewolucję motoryzacji i narzucają jej właściwy tor. Trudno mi tylko pojąć, dlaczego zamiast obrać rozsądne tempo, doprowadza się do szaleńczego biegu, w którym producenci są poganiani kijem, a konsumenci danymi serwowanymi na papierze są robieni w konia.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (48)