Wspomnienie po latach, czyli test malucha na dystansie 19 tys. kilometrów

Fiat 126p nawet w czasach swojej świetności nie był samochodem wyjątkowo bezawaryjnym, ani komfortowym. Jednak sentyment z dzieciństwa wymusił, że to on został moim pierwszym samochodem. Założenie było proste, kupić malucha w możliwie jak najlepszym stanie by przez pierwsze miesiące nie wymagał dużych inwestycji ze studenckiej kieszeni.

Wspomnienie po latach, czyli test malucha na dystansie 19 tys. kilometrów
Źródło zdjęć: © automania.autokult.pl
Paweł Nadgrodkiewicz

24.02.2014 | aktual.: 19.10.2022 14:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pierwsze spotkanie - Przed Świętami Bożego Narodzenia w 2006 roku mój tata odwiedził znajomego taksówkarza, którego klient poprosił o pomoc w sprzedaży malucha z przebiegiem 37 tys. km. Trzy dni później wracając z uczelni dostałem telefon, że gość pojawił się przy samochodzie. Po 10 minutach Fiat 126p EL SX z 1995 roku stał pod moim blokiem. Pierwsze wrażenie - pozycja kierowcy jak i sama przestrzeń na nogi wydaje się lepiej zaplanowana niż np. w Fiacie Panda z 2004. Prowadzenie 126p daje dużo radości, niesamowity dźwięk silnika, bardzo twarde zawieszenie, wystarczająco bezpośredni układ kierowniczy sprawiają że przy agresywnej jeździe autko prowadzi się jak gokart. Jeżeli chodzi o osiągi to do prędkości 50 km/h auto nadąża w ruchu ulicznym za wszystkimi jego uczestnikami. Niestety hamulce sporo odbiegają od dzisiejszych wymogów bezpieczeństwa, dlatego aby korzystać z całych 24 KM należy hamować całą siłą stóp. Skutecznym sposobem na wytracenie prędkości na łuku drogi jest wrzucenie biegu neutralnego, ponieważ Fiat 126p nawet wtedy prowadzi się bardzo stabilnie. Próbowałem to samo zrobić w Fiacie Punto, niestety auto za wszelką cenę chciało opuścić zakręt wykazując się podsterownością. Tylnosilnikowy maluch zachowywał się bardziej przewidywalnie. A teraz coś o wadach... Samochód który kupiłem za 1500 złotych służył mi 3 razy w tygodniu do dojazdu na uczelnię oddaloną o 24 kilometry od mojego miejsca zamieszkania. Wraz z tatą zrobiliśmy nim 19 tysięcy kilometrów. W trakcie użytkowania wymiany wymagały opony, zbiornik paliwa, szczęki oraz cylinderki hamulcowe na wszystkich kołach. Wymienione zostały też termostat, tłumik i miska olejowa. Rozrusznik i alternator po zimie w 2010 roku w czasie słynnych mrozów (minus 27) odmówiły współpracy. Niestety elementy te musiałem poddać dwukrotnej regeneracji. Ponieważ w pierwszej kolejności zależało mi na czasie, tak bym na drugi dzień mógł pojechać nim do pracy o 4 rano, naprawę zrobiono w warunkach polowych (przy minus 12 stopniach) i bardzo niechlujnie. Wszystko działało do trzeciej dziury w drodze. Druga naprawa trwała tydzień (z powodu plagi awarii alternatorów w mieście związanej z bardzo niskimi temperami), ale przynajmniej była skuteczna. W sumie na serwisowanie samochodu wydałem 2300 złotych. Do wykonania wszystkich tych napraw potrzebny był kanał, drugi samochód by pojechać po części, czas oraz cierpliwość. W ciągu ostatnich 6 tysięcy kilometrów trzykrotnej wymiany wymagał wyłącznik elektromagnetyczny w rozruszniku.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (23)