Sztuczki handlarzy samochodów - część 4: drobnych oszustw nigdy za wiele

Wydawać by się mogło, że w kolejnych częściach cyklu opisałem już wszystkie możliwe chwyty, dzięki którym kupujący nie dostrzeże wad samochodu, a sprzedający uzyska maksymalną cenę. Codzienny kontakt z handlującymi używanymi pojazdami pokazuje, że jeszcze wiele jest do opisania. Dziś kolejna porcja.

Samochody na sprzedaż
Samochody na sprzedaż
Źródło zdjęć: © fot. Marcin Łobodziński
Kamil Kobeszko

20.06.2012 | aktual.: 07.10.2022 20:34

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Rynkiem samochodów używanych, jak każdym innym, rządzi prawo popytu i podaży. Dlatego, co oczywiste, handlarze samochodami powinni oferować głównie te pojazdy, które klienci chcą kupić. Tak jest też w rzeczywistości. Widać to wyraźnie np. w statystykach samochodów sprowadzanych.

W naszym kraju łatwo wyszczególnić ulubione auta Polaków. To oczywiście samochody niemieckie – w powszechnej opinii lepsze i trwalsze niż konkurencja. Dlatego handlarze skupiają się na markach takich jak VW, Opel, Ford, Mercedes, BMW czy Audi. Przerażające jest to, że w przypadku najbardziej popularnych modeli sprzeda się praktycznie każdy egzemplarz, oby tylko miał atrakcyjną cenę. Nieważne, że jakiś czas temu leżał w rowie po kontakcie z pobliskim drzewem.

Podobne spostrzeżenia dotyczą wersji silnikowych. Od jakiegoś czasu typowy klient komisu samochodowego szuka auta z dieslem pod maską. Kupujący łudzą się, że dzięki temu kupią auto większe i bardziej luksusowe, a koszty utrzymania pozostaną takie jak koszty ich poprzedniego, niezbyt wyrafinowanego technicznie auta. Dlatego większość sprowadzonych wozów to diesle. Nieważne w jakim stanie technicznym.

Wystarczy przejrzeć popularne portale ogłoszeniowe, by uświadomić sobie, że odsetek silników wysokoprężnych wśród niektórych aut wynosi około 80-90 proc.. Widział ktoś np. sprowadzonego Forda Mondeo z silnikiem innym niż 2.0 TDCi?

Jeśli nawet, to jest to rzadkość. Oczywiście auta z takimi jednostkami napędowymi mają znaczne przebiegi. Ale pisałem już, że to nie problem – na liczniku i tak będzie 160 000 przebiegu, a w ogłoszeniu podane magiczne 160. Bez zer, tak aby nawet po zawężeniu granic przebiegu samochód trafił się w wynikach wyszukiwania.

Przed trudnym zadaniem stoją ci, którzy chcą auto z silnikiem benzynowym. Często takich samochodów po prostu nie ma na rynku, a jeśli są, to w złym stanie lub daleko. Jednak na pomoc i tutaj starają się przyjść handlarze. Niekiedy uda im się kupić coś okazyjnie z silnikiem benzynowym. Co wtedy zrobić z takim samochodem? Proste – zamontować instalację gazową.

Oczywiście montowana instalacja to instalacja prosta i założona po najniższych kosztach. Zakładający wiedzą, że nie będzie działać długo i bezawaryjnie, ale nie o to przecież im chodzi. Ważne, że można wyszczególnić w ogłoszeniu, że auto ma nową instalację. To działa jak magnes na kupujących.

A jeśli jednak samochód nie będzie tak kuszący, że sprzeda się od razu, wtedy trzeba pokombinować. Można np. wymienić się wystawionymi samochodami z innym zaprzyjaźnionym, nieco oddalonym komisem. Dzięki temu oferta wydaje się ciągle świeża. Klienci nie lubią bowiem aut, które długo stoją – mają wtedy wrażenie, że coś jest z nimi nie w porządku.

Jest jeszcze jeden ciekawy sposób na zarobienie odpowiedniej kwoty. Zawsze można kupić byłą taksówkę i sprzedać jako normalny samochód. Za granicą takie samochody robią gigantyczne przebiegi roczne. Przykładowo, Mercedes klasy E w słynnym budyniowym kolorze nierzadko jeździ po 100–150 tys. rocznie. Sprawia to, że po 4-5 latach nawet wysokiej klasy auto jest zużyte i niemiecki taksówkarz wie, że powinien sprawić sobie nowe.

Stare sprzedaje się po okazyjnych cenach. Wszyscy wiedzą na Zachodzie, że to była taksówka, także trudno oczekiwać czego innego. I tak za auto, które normalnie jest warte 55 000 zł, jako taksówkę płaci się 40 000 zł albo jeszcze mniej. Potęguje to zysk osób pośredniczących. Nie ma bowiem problemu, by takie auto ściągnąć do Polski i sprzedać jako pełnowartościowe.

Oczywiście należy najpierw nieco się nim zająć. Pierwsze, co należy zrobić, to korekta licznika. Później wszystkie niezbędne prace opisane w części o przygotowaniu samochodu do sprzedaży. Takie taksówki mają tę zaletę, że z reguły są to auta wysokiej klasy. Takie, po których wnętrzach nie widać przebiegu. Ten, kto widział dobrze zachowane Mercedesy po 400-500 tys. przebiegu, wie, o czym mówię. To zdecydowanie ułatwia życie pośrednikom.

Kolejnym ułatwieniem jest stosowanie folii zmieniających kolor samochodu. Kiedyś auta w barwie budyniu były tak polakierowane, co oznaczało konieczność ich powtórnego lakierowania, jeśli miały przestać przypominać taksówkę. Dziś to prostsze. Wystarczy zdjąć folię, a pod spodem ukaże się ładny lakier w normalnym, np. czarnym kolorze. Co więcej, jest on w idealnym stanie, bo przecież cały czas jeździł w powłoce ochronnej. A zdjęcie folii jest stosunkowo proste, szybkie i niedrogie.

To pokazuje, jak bardzo trzeba uważać, zwłaszcza kupując auta z grupy wysokiego ryzyka. Więcej już niebawem w kolejnych częściach serii.

Komentarze (0)