Sztuczki handlarzy samochodów część 3 – jak przyciągnąć uwagę atrakcyjnym ogłoszeniem
Auto zostało już naprawione w jeden z wymyślnych sposobów. Z poprzedniego artykułu wiecie także, jak sprawić, aby błyszczało się bardziej od innych. Ale to nie koniec starań. Trzeba jeszcze opublikować atrakcyjne ogłoszenie sprzedaży, dzięki któremu ktoś przyjedzie samochód obejrzeć.
13.06.2012 | aktual.: 07.10.2022 20:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wspomniałem już, że auto kupujemy oczami. Szczególnie widać to przy wstępnej selekcji aut, które chcemy obejrzeć. Często już na podstawie miniatur zdjęć z ogłoszenia odrzucamy niektóre, wybierając do dokładniejszego przejrzenia inne. Następnie uważnie czytamy treść i jeśli nas satysfakcjonuje, udajemy się na oględziny.
Podstawowym celem osób zajmujących się handlem samochodami jest zwabienie potencjalnego kupującego, tak aby stawił się przed nim osobiście. Tylko tak można go skutecznie omamić wieloma ciekawymi opowiastkami. Poza tym niekiedy trudno odmówić sobie zakupu, jeśli widzimy samochód na własne oczy i w dodatku nam się podoba (a o to już przecież sprzedający zadbał).
Dlatego najistotniejsze są dobre zdjęcia. Śledząc ogłoszenia profesjonalistów, często można odnieść wrażenie, że wielu sprzedających to fotografowie z prawdziwego zdarzenia. Zdjęcia z rozmaitych ujęć, często w specjalnie aranżowanej scenerii. Niczym niezwykłym jest tło malowniczego krajobrazu, który ma jednocześnie przyciągnąć uwagę do ogłoszenia i odciągnąć od dokładnego przyjrzenia się samochodowi.
Niekiedy zdjęć w ogłoszeniach jest tyle, że samo ogłoszenie wczytuje się długo. Oczywiście po to, aby kupujący obejrzał wcześniej wszystko dokładnie i był pozytywnie nastawiony do auta. Kto nie lubi oglądać ładnie zrobionych zdjęć? Fotografie bywają tak szczegółowe, że przedstawiają nawet zbliżenia na zużycie przełączników czy dźwigienek.
Warto jednak pamiętać, że nikt nie gwarantuje, że są to zdjęcia akurat z tego egzemplarza. Dla osób, które sprzedają wiele podobnych samochodów, wstawienie zdjęć mało zniszczonej kierownicy od innego auta tego samego modelu nie jest niczym niezwykłym.
Ale nie tylko zdjęcia są ważne. O ogólne wrażenie estetyczne dba także profesjonalnie przygotowana witryna internetowa. W końcu jeśli sprzedaje się więcej samochodów, warto o to zadbać. Przecież nie ma obecnie lepszego medium do sprzedaży auta niż Internet.
Pozytywne wrażenie zapewnia również treść. Treść ogłoszeń często przygotowana jest tak, aby zarzucić klienta nadmiarem informacji, oczywiście niekoniecznie prawdziwych. Zwłaszcza te niezbyt korzystne dla sprzedającego są starannie tuszowane.
Jednym z ulubionych określeń stosowanych do opisu aut świeżo sprowadzonych z zagranicy jest "pierwszy właściciel". Przecież każdy chce auto, które miało ich jak najmniej. Szkoda tylko, że po starannej weryfikacji na miejscu okazuje się, że owszem, sprzedaje je pierwszy właściciel, ale w kraju. Co z tego, że wcześniej było już kilku za granicą?
Podobnie z określeniem "dokumentacja serwisowa". W ogłoszeniach ma ją prawie każde auto, ale nie wiadomo w jakiej formie. Czy jest to książka serwisowa, faktury za naprawy czy też może ręczne zapiski właścicieli.
Czytając ogłoszenia, można odnieść wrażenie, że wielu sprzedających remontuje samochody tuż przed sprzedażą. A na pewno wymienia oleje, filtry, części zawieszenia hamulce, a często nawet rozrząd.
Niekiedy powiązane jest to z kolejnym barwnym określeniem samochodu – "bez wkładu finansowego". I tak, wierząc na słowo, łatwo po kupnie spowodować poważną awarię, taką jak np. zerwanie paska rozrządu.
Barwnych określeń jest znacznie więcej. Zwłaszcza tych opisujących stan techniczny auta. I tak przeczytamy, że ten czy inny samochód to "igła", "lalka" itp. Szkoda tylko, że używając takich określeń, nie dba się o pełny opis np. rocznika auta.
Po przejrzeniu dokumentów na miejscu może się okazać, że wóz z rocznika 2006 (według informacji z ogłoszenia) jest nim jedynie, jeśli chodzi o pierwszą rejestrację. A wyprodukowany został w 2005. Dla handlarza oznacza to nawet kilka tysięcy złotych zysku z młodszego rocznika. Cena bowiem jest taka jak za rocznik 2006.
Nabywca często zauważa takie rzeczy dopiero podczas podpisywania umowy, kiedy już jest zdecydowany na samochód. Ciekawe również, jak wiele samochodów wyprodukowano w grudniu (udają młodszy rocznik). Podobnie jest z określaniem liczby poduszek powietrznych.
To, że auto ma poduszki przednie, boczne i kurtyny, to znaczy, że ma ich 6, a nie 10, jak można często przeczytać.
Jedną z bardziej popularnych sztuczek jest podanie numeru VIN innego egzemplarza. Kupujący często po sprawdzeniu historii samochodu są pozytywnie do niego nastawieni i podczas oględzin na żywo nie sprawdzają, czy VIN jest taki sam jak w ogłoszeniu. A przecież łatwo o numer bardzo podobnego egzemplarza z dobrą przeszłością.
Umieszczane są także informacje, skąd auto zostało sprowadzone. Oczywiście pod warunkiem, że są to Niemcy lub Szwajcaria. Takie auta są postrzegane znacznie lepiej od np. aut użytkowanych we Francji. A Szwajcarzy według powszechnej opinii są tak majętni, że lubują się w namiętnym serwisowaniu swoich pojazdów. Handlarze wręcz muszą wykorzystać taką okazję.
Więcej już niedługo w kolejnym odcinku cyklu.