Przejechali cały Wietnam na "podróbkach podróbek". Dwóch Polaków dotarło dalej niż "Top Gear"
Zainspirowani wielką wyprawą ze słynnego programu, postanowili wybrać się do Azji i powtórzyć trasę z południa na północ Wietnamu. Po trzech tygodniach na śmiertelnie niebezpiecznych drogach stwierdzili, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
30.08.2018 | aktual.: 01.10.2022 16:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przemek i Kuba w styczniu 2018 roku postanowili powtórzyć słynny wyczyn z jednego z odcinków specjalnych programu "Top Gear". Nie mieli jednak za sobą sztabu ludzi, ani wielkiego budżetu. Krótkie przygotowania i w lipcu ruszyli do Azji. Kilka dni temu wrócili z Wietnamu do Polski. Dzięki odwadze i determinacji przejechali na niemal czterdziestoletnich motorkach cały Wietnam. Jak do tego doszło i co ich spotkało po drodze?
Kuba Tujaka Autokult.pl: Decyzja o wyprawie na trzy tygodnie do Wietnamu nie zapada pod wpływem chwili. Jak to wyglądało w waszym przypadku?
Przemek Pytlak: Plan dojrzewał od kilku lat. Co roku obmyślamy i realizujemy trasy motocyklowe, przemierzamy duże odległości na sprzętach turystycznych. Chyba podświadomie szukaliśmy wyzwania i przygody. Zjechanie z utwardzonej drogi w cywilizowanym kraju daje poczucie niepewności, ale prawdziwa adrenalina pojawia się wtedy, kiedy widzisz wypadający zza zakrętu autobus obładowany towarem, który ledwie mieści się na drodze, a ty jedziesz motorkiem za 270 dolarów, chcącym skręcić w trzy strony naraz.
Rozmyślanie o wyjeździe do Wietnamu zwykle kończy się na planach. Ale wy poszliście o krok dalej. Jak to wyglądało?
Wszystko wydaje się skomplikowane. A wystarczy kupić wcześniej bilety, wypełnić formularz wizowy i spakować się w plecak. Fora internetowe oferują przydatne informacje. Nasza podróż była trochę "na wariata", ale papiery, szczepionki i ubezpieczenia mieliśmy załatwione. Plan był nakreślony tylko w przypadku dużych spraw jak trasa. Resztę ustalaliśmy na bieżąco.
Lądujecie w Wietnamie. Pierwsza rzecz, którą robicie?
Załatwiamy wizę na miesiąc. Później w Ho Chi Minh (dawnym Sajgonie) wiezie nas taksówka do znalezionego chwilę wcześniej hotelu z całodobową recepcją. Nocleg, następnie wycieczka na turystyczno-handlową ulicę Bui Vien w celu kupienia pojazdów. To łatwa sprawa, bo w Wietnamie każdy, kto jest w stanie ustać na nogach, ma skuter lub motocykl, a rozwijający się ruch turystyczny wzbudził u Wietnamczyków chęć zarobienia na turystach. Największym problemem dla nich jest bariera językowa. Nawet właściciele knajp z menu po angielsku nie rozumieją, co chcemy zamówić.
Dopiero jak trafiliśmy na napakowanego Wietnamczyka handlującego pojazdami, który mówił po angielsku, udało nam się z nim dogadać. W ciągu dwóch dni zorganizował dwa pojazdy skrojone na naszą miarę. Chińskie podróbki wietnamskich podróbek Hondy Win idealne nam pasowały. Dla osób niezorientowanych, bardzo przypominają Simsona S51.
Sprawdziłem wcześniej instagram Przemka. Po kimś, kto jeździ turystycznym BMW, crossowym KTM i stuntową Hondą, podróbka podróbki brzmi jak żart. Skąd pomysł na taki sprzęt?
Był tani, pomalowany na czarno, miał manualną skrzynię i wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpaść. Przygoda to przygoda. W Wietnamie na każdym kroku znajdziesz mechanika z narzędziami, który rozbierze i złoży skuter w mgnieniu oka. Ci ludzie są przyjaźnie nastawieni i chcą uczciwie zarobić na życie.
Wracając do naszych maszyn, tam pojemność około 110 cm3 jest idealna, bo policja czepia się ludzi, którzy jeżdżą powyżej 200 cm3 bez ich prawa jazdy. A tak jeden problem był z głowy. Oprócz tego, jednym z czynników decydujących były chińskie sportowe wydechy. W nocy strzelały "marchewami", a w dzień ich brzmienie poprawiało nam humory.
Macie pojazdy i co dalej?
Ruszamy. Najpierw w góry do miejscowości Da Lat słynącej z kwiatów. W górach było chłodno - około 12 stopni. Do tego strome drogi były wyzwaniem dla naszych "koni". Gęsty ruch dawał się we znaki, ale i my dawaliśmy radę. Wszędzie znajdowaliśmy hotel i człowieka, który naprawił kolejnego kapcia.
No właśnie, z czym był największy problem? A co było najlepsze?
Jeśli chodzi o motorki to słabe opony i pełno ostrych przedmiotów na drogach. W Wietnamie panuje duży ruch i to jest niebezpieczne. Trzeba na siebie uważać. Dodatkowo temperatura i wilgotność powietrza, do których trzeba się przyzwyczaić. Najgorszy jednak był ból wywołany niewygodnymi siedzeniami. To on doskwierał najbardziej.
Poza tym specyficzne jedzenie nie do końca przypadło mi do gustu, a także ciężko było znieść ulewny deszcz, który zlał nas w ostatnie 4 dni. Reszta jest super. Widoki wspaniałe, ludzie miło nastawieni do obcych, sporo turystów, duży kontrast pomiędzy biedą i bogactwem.
Śledziłem was na Instagramie i rzeczywiście widoki były wspaniałe. Podsumuj proszę wyprawę w liczbach.
Trzy tygodnie jazdy, trzy tysiące kilometrów, niezliczone przygody (zjeżdżaliśmy z sugerowanych przez nawigację dróg i nigdy nie żałowaliśmy), każda noc w innym miejscu, mnóstwo liczba nowych doświadczeń, smaków i rzeka adrenaliny.
Nawigacja, Instagram, bukowanie hoteli. Skąd internet?
Azjaci mają to opanowane. W największej głuszy czy w górach był dobry internet. Za 35 złotych kupuje się kartę startową ważną na miesiąc z wliczonym transferem danych i połączeniami. Z tym nie ma problemu.
A jak się ma wasza wyprawa w porównaniu do "Top Geara"?
My pojechaliśmy dalej, bo pod samą chińską granicę. Brytyjczycy zakończyli swój odcinek w Ha Long, czyli miejscu, gdzie jest 1920 wysp. My zapuściliśmy się znacznie dalej na północ. Oczywiście wszystko dało się zrobić szybciej lub wolniej. My np. przez 3 dni odpoczywaliśmy w Hoi An, gdzie było bardzo ładnie, a dziennie przejeżdżaliśmy średnio około 300 km. Jeśli padało lub były problemy, to udawało się zrobić tylko 150 km. Ale my mieliśmy nastawienie na jazdę. Nie braliśmy pod uwagę szczególnego zwiedzania lub leżenia na pięknej plaży. Odpoczynek, zdjęcie i w drogę.
Co później zrobiliście z motorkami?
Sprzedaliśmy za bezcen. Okazało się, że słono za nie przepłaciliśmy, a za pozyskane za nie pieniądze mogliśmy zjeść obiad i zapłacić za hotel. Później samolot do stolicy i powrót przez Chiny do Polski.
Na koniec pytanie o kasę. Czy trzeba rozbić bank, żeby zwiedzić Wietnam?
Wystarczy chwile pooszczędzać. Bilety kupione wcześniej wyniosły nas 2300 zł na osobę, a cały budżet na trzytygodniową wyprawę wynosił tysiąc dolarów. Bez oszczędzania da się za to przeżyć w Wietnamie i kupić bestię, na której przejedziemy trzy tysiące kilometrów. Warto dodać, że to nie pieniądze są największym problemem na wyprawie. Zwykle to między jej uczestnikami pojawiają się nieporozumienia. Ja mam to szczęście, że tak bardzo różnimy się z moim przyjacielem Kubą Petlickim, że dogadujemy się bez problemu. To najważniejsze.