Oby nie w prawo! Pierwszy raz w życiu jechałem w bocznym koszu motocykla

Kosz boczny w motocyklu to dość stary i nieco zapomniany wynalazek. Za sprawą kilku zapaleńców, których czasem uda się spotkać na ulicach, a także garstce modeli dostępnych z koszami, można się przekonać, że jazda z taką przyczepką to prawdziwa sztuka. W skrócie: cały czas walka.

W czasie jazdy w bocznym koszu motocykla można robić zdjęcia
W czasie jazdy w bocznym koszu motocykla można robić zdjęcia
Źródło zdjęć: © Fot. Jakub Tujaka
Jakub Tujaka

20.07.2018 | aktual.: 01.10.2022 17:14

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeśli uważacie, że kosz boczny w motocyklu to przeżytek, to macie rację. Dziś te pojazdy nie muszą pełnić roli podstawowego środka transportu i nie muszą zabierać całej rodziny do kościoła, lekarza czy na wakacje. Dziś motocykle to dla większości z nas hobby. Ale warto pamiętać, że motocykliści z pokolenia naszych dziadków to byli twardziele. Czarno białe zdjęcia sprzed kilku dekad publikowane czasem w mediach jednoznacznie to potwierdzają. Nie było dróg, a zwiedzali najdalsze zakątki świata. Nie było serwisów, a radzili sobie z każdą awarią. Gorsze były środki smarujące, opony, zawieszenia i silniki. Ale ludzie byli twardsi. Dlatego też nikt nie robił zagadnienia z jeżdżenia motocyklem z bocznym koszem.

Romet Classic 400 zwłaszcza w zielonym malowaniu wygląda jak motocykl sprzed kilku dekad
Romet Classic 400 zwłaszcza w zielonym malowaniu wygląda jak motocykl sprzed kilku dekad© Fot. Jakub Tujaka

Moje doświadczenie motocyklowe nie jest wielkie, ale udało mi się objeździć kilka maszyn. Wszystkie z nich były tzw. singlami, czyli bez przymocowanego bocznego kosza. Dlatego dużą ciekawość od dawna wzbudzało u mnie to, jak jeździ się w koszu i z koszem. Tym bardziej mnie to interesowało, im więcej zdjęć Urali widziałem na Instagramie. Swoją droga fakt, że te motocykle w USA sprzedają się jak ciepłe bułeczki, to zjawisko niesamowicie interesujące.

Wracając do jazdy motocyklem z koszem, okazja pojawiła się z zaskoczenia. Zaproszenie na przejażdżkę przyszło od pana Andrzeja, wydawcy pewnego miesięcznika traktującego o motocyklach. A sprzęt, którym przyszło nam podróżować, niemal obok siebie to Romet Classic 400.

Zadecydowałem, że pierwsze kilometry pokonam w koszu, a później usiądę za kierownicą. To był dobry plan, bo podpatrywałem doświadczonego kierowcę. Jak się szybko okazało, większość trasy pokonałem w powietrzu, bo kaskaderskie zapędy pana Andrzeja były nieposkromione. W wózku okazało się wygodnie, można scrollować Facebooka i robić zdjęcia w czasie jazdy. Amortyzator robił co mógł, żebym nie czuł studzienek, dołków i innych nierówności, ale dwuśladowy motocykl skupia wszystkie wady zarówno motocykla, jak i samochodu. Stoisz w korku, bo nie możesz się przecisnąć między autami, masz na sobie kask i kurtkę, w której jest gorąco, siedzisz nisko, więc wszystkie auta wydają się ogromne i masz dookoła cienką skorupkę ze sztucznego tworzywa, a dodatkowo nie panujesz nad tym, co dzieje się z pojazdem.

Obraz
© Fot. Jakub Tujaka

Wszystko szło dobrze, dopóki nie przyszło skręcać w prawo. Dziwiło mnie, ze mój szofer tak się z tym męczy, dopiero jak wsiadłem za kierownice, przekonałem się, że walka trwa cały czas. Być może to wynika ze złego skalibrowania zawieszenia kosza, ale aby jechać prosto, trzeba trzymać kierownicę w kontrze.

Obraz
© Fot. Jakub Tujaka

Najgorzej jest wtedy, kiedy koło kosza trafi w dziurę w jezdni. Nerwowe zachowanie całego pojazdu trzeba opanować dość szybko, bo za moment znów dostajemy jakieś uderzenie, a przedni zawias niezbyt ma ochotę informować kierowcę, co się dzieje z kołem. Łatwo narzekać i szukać problemów, ale na każdym postoju można zaobserwować, że ludzie przyglądają się pojazdowi z ciekawością i unoszą kciuk w górę. To miłe.

Jazda szła mi coraz lepiej, gdy okazało się, że przy prędkości 60 km/h musiałem skręcić w prawo. Wyglądało to tak: hamulec przedni, tylny, kierownica w lewo, kierownica w prawo, wózek w górę, jadę prosto, znów hamulec, zwolniłem, skręcam. Udało się, znów muszę się rozpędzić z 20 km/h do około 60.

Silnik dość ochoczo wyrywa do przodu, skrzynia nie przywodzi na myśl precyzji zegarka szwajcarskiego, ale działa nieźle, kontrolki i zegary wyglądają dobrze. Cały motocykl jest proporcjonalny, łagodny i dobrze wygląda, a ja po przeżyciach w koszu bocznym chciałbym go mieć jeszcze bardziej.

Jazda w powietrzu to ciekawe doświadczenie.
Jazda w powietrzu to ciekawe doświadczenie.© Fot. Jakub Tujaka

Być może dlatego, że wyzwaniem dla mnie byłaby nauka płynnej jazdy z koszem, a później zabierać na wycieczki za miasto więcej niż jedną osobę. Romet Classic 400 kosztuje 25 tys. zł i jest o połowę tańszy od najtańszego Urala. To dobra rekomendacja dla sprzętu, który przez większość czasu kurzyłby się w garażu. A może warto poszukać kosza pasującego do mojego motocykla?

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (1)