Jazda youngtimerem - cz.11: rozbiórka mercedesa 190E W201 do lakierowania
Słońce świeci coraz bardziej, a nad naszym Mercedesem dalej czarne chmury. Ale z autami, jak w życiu, czasem jest tak, że najpierw musi być gorzej, aby później było lepiej. Rozpoczęcie sezonu nieco się oddaliło, ale gdy nastąpi naprawdę będzie co świętować.
16.05.2013 | aktual.: 30.03.2023 12:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Decyzja została podjęta – nie będzie jedynie wymiany drzwi i błotnika, a następnie polerowania karoserii. Samochód zostanie w całości polakierowany. Jeśli orientowaliście się kiedyś w cenach kompleksowego polakierowania samochodu, to jest to znaczna cena w okolicach 5000 złotych. Oczywiście nie zamierzam tyle wydać, dlatego całość prac zostanie przeprowadzonych we własnym zakresie.
Wysoka cena lakierowania wynika z ogromnej pracochłonności całego procesu. Składają się na nią rozebranie całego nadwozia, przygotowanie powierzchni, oklejenie, lakierowanie podkładem, lakierowanie lakierem bazowym i na końcu bezbarwnym. Do tego dochodzi polerowanie całości i montaż wszystkiego do stanu pierwotnego. Ale to nie koniec, bo w przypadku tego mercedesa najpierw trzeba sprawić, aby karoseria była w pełni zdrowa.
To byłby dodatkowy koszt, bo pracochłonność jest porównywalna z pracochłonnością lakierowania. Na początku wszystko wyglądało jak najbardziej w porządku. Wiadomo było, że lewy błotnik i lewe przednie drzwi trzeba będzie wymienić. Z tymi ogniskami korozji nie warto było walczyć. Tym bardziej, że części blacharskie nie są do tego modelu drogie.
Drzwi udało się kupić w bardzo dobrym stanie za 80 złotych. Błotnik niestety wymagał dłuższego poszukiwania, bo akurat przez zimę wystąpiła wyjątkowa posucha w temacie. Jego koszt to 100 złotych. Niestety, gdy przyszedł pocztą okazało się, że nie jest w idealnym stanie, ale i tak w o niebo lepszym niż obecny.
Niestety im dalej w las, tym więcej drzew. To, że samochód z zewnątrz wygląda ładnie, że podłoga od spodu nie nosi większych śladów korozji, to nie znaczy że taki jest po rozbiórce. I dotyczy to tak samo starego mercedesa, co 10-cio letniego forda, volkswagena, renault czy innej marki.
Po demontażu lewej strony w zeszłym roku mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Co do prawej, auto wyglądało ładnie i z założenia po demontażu miało zostać szybko polakierowane. Pierwsze nastąpiło zdjęcie pakietu tzw. szerokich listew. Już samo ich zdjęcie nie jest czynnością przyjemną. Zapinki puszczają w najmniej oczekiwanej chwili, po zadziałaniu sporą siłą. Zaprawki na lewej stronie wykonane pod nimi mniej więcej zdały egzamin.
Gorzej było ze strony prawej, bo okazało się, że w prawych tylnych drzwiach jest całkiem spora dziura od dołu. Zatem i one wymagają wymiany na nowe. Tym bardziej, że przy listewce ozdobnej zauważono spory ubytek uszczelki, który powodował świst powietrza przy większych prędkościach i przedostawanie się wody.
Koszt wymiany drzwi niewielki, ale całość dość kłopotliwa. Głównie dlatego, że drzwi przez cały okres produkcji były jednakowe, ale listewki ozdobne nie. A ta 190 to końcówka produkcji, w dość bogatej wersji. Spotkać akurat te drzwi w dobrym stanie, w komplecie z chromowaną listewką to spora sztuka. Tym bardziej, że większość wygląda dobrze tylko na aukcjach internetowych.
Jeszcze gorzej było po demontażu listwy progowej. Z zewnątrz wszystko bez zastrzeżeń, ale gdy po dwóch godzinach pracy usunięto chyba z 20 śrub i oczom ukazały się progi, to można było uronić niejedną łzę. Listwy całe były pełne ziemi i brudu z ponad 20 lat eksploatacji, oczywiście odpowiednio mokrego.
Blacha musiała się poddać i progi były całe skorodowane i pełne dziur. W tym momencie cieszyłem się tylko z tego, że w takim stanie można było coś poradzić, a gdyby auto pojeździło jeszcze rok, dwa bez naprawy – nie byłoby czego ratować.
Konieczność wymiany progów nadszarpnęła budżet. Same progi kupić można jako zamiennik. W cenie hurtowej, po zniżkach warsztatowych, dobrej klasy próg kosztował 117 złotych. Problemem była jednak sama wymiana, bo oznaczało to oddanie auta do specjalisty. Na szczęście był kontakt do prawdziwego perfekcjonisty w temacie.
Oznaczało to jednak konieczność przejechania 15 km w jedną stronę. Dlatego kilka elementów trzeba było założyć na auto z powrotem tak, aby mieć wszystkie światła i aby nie występowały ostre krawędzie. Z racji tego, że część auta polakierowana była już czerwonym podkładem reaktywnym, to taki niekompletny, patriotycznie biało-czerwony Mercedes wzbudzał spore zdziwienie na ulicy.
Po odbiorze nie mogłem uwierzyć własnym oczom – nowe progi wyglądały naprawdę świetnie. Zostało to potraktowane jako zlecenie specjalne i całość zabezpieczono jak tylko się dało. Wszystko oczyszczone, idealnie wspawane, nagumowane celem zabezpieczenia przed korozją. Załatano nawet dwie dziury w podłodze, które również znaleziono pod nakładkami progów.
Przyznam, że mam trochę żalu do konstruktorów Mercedesa, że tak bardzo nie przemyśleli projektu szerokich listew. Jestem niemal pewien, że gdyby pozdejmować nakładki na ślicznie wyglądających egzemplarzach, to ich właściciele mogliby się sporo zdziwić. To właśnie daje przewagę auta odrestaurowywanego dla siebie od kupionego za duże pieniądze i zachowanego w oryginale.
Niemniej jednak po równie brawurowym powrocie przystąpiono do dalszej rozbiórki. Kolejno: najpierw zderzaki, pod którymi ukazała się korozja pasa przedniego, później tylna klapa i wyposażenie bagażnika.
Przy okazji usuwania wykładzin trzeba było pozbyć się wielkiej, bo aż 65 litrowej butli gazowej. Oznaczało to konieczność jej odpięcia (zakręcona była już od kilku miesięcy). Samo wyjęcie nie było proste, bo najpierw konieczne było usunięcie stelaża umiejscowionego na kilku śrubach, a i wyjęcie ciężkiej butli nie jest takie łatwe i przyjemne.
W tym miejscu pojawiła się niespodzianka, bo chcąc przestawić samochód przekręciłem kluczyk – auto zapaliło…i zgasło. Ponowne próby nic nie dały. Nastąpiło poszukiwanie usterki – najpierw badanie czy na każdej ze świec jest iskra. Okazało się, że tak. Później, czy samochód dostaje paliwo – w tym celu rozmontowaliśmy obudowę filtra powietrza, by dostać się do mechanicznego wtrysku. Ewidentnie czuć było benzynę.
Zabawa zaczynała robić się coraz ciekawsza. Kolejno przeanalizowaliśmy czynności, które w ciągu kilku godzin przeprowadziliśmy przy samochodzie. A było tego naprawdę sporo. Jednej osobie przyszło na myśl, aby pobawić się kabelkami zwisającymi z instalacji gazowej. I zadziałało!
Silnik odpalił jakby nic się nie stało. Szybkie lutowanie dwóch przewodów do siebie i auto znów mogło jeździć. Przy okazji poszukiwania usterki, sprawdziliśmy bezpieczniki i wymieniając przepalony, naprawiliśmy niedziałający obrotomierz.
Z instalacjami LPG jest tak, że nigdy nie wiadomo, co wymyślą osoby, które ją zakładają. Tutaj, ktoś wpadł na pomysł, aby przerwać obwód elektryczny i uzależnić pracę pompy paliwowej od pozycji przełącznika w kabinie. Czasem połapać się w takich zagadkach logicznych jest naprawdę trudno i dla kogoś bez doświadczenia warsztatowego może być to sporą przeszkodą. Nam doszło kolejne zajęcie na później – znalezienie przerwy w obwodzie i jej usunięcie.
Niestety, po raz kolejny maksyma z wchodzeniem do lasu okazała się aktualna. Po wyjęciu wykładzin, osłon z bagażnika okazało się, że brak dziur widocznych od spodu nie oznacza braku dziur od wewnątrz. Zardzewiałe odbicie koła zapasowego było jasnym dowodem na to, że ktoś zmieniał koło w deszczu, a później położył mokre na gołej podłodze. Szkoda, że firma Mercedes nie pomyślała nad jakąś osłoną w tym miejscu.
Dla nas oznaczało to konieczność wycięcia całego uszkodzonego i przerdzewiałego na wylot miejsca. Dziura wydawała się niewielka, ale po przyjrzeniu usunęliśmy spory fragment poszycia. Należało je czymś uzupełnić. Z pomocą przyszły drzwi od Vectry C, które stały nieopodal.
Na kartonie został odrysowany kształt potrzebnego elementu. Następnie karton odrysowany został na drzwiach i wycięty diaksem. Po drobnych poprawkach pasował idealnie. Oczywiście konieczne było spawanie i wyrównanie powierzchni. Najważniejsze jednak, że udało się zatrzymać korozję i po zabezpieczeniu całego wnętrza bagażnika Mercedes pojeździ jeszcze wiele lat.
Elementem, który kosztował najwięcej pracy był tylny lewy narożnik. Po zdjęciu zderzaka były ślady korozji. Aby je usunąć zastosowano szlifierkę z tarczą listkową. Niestety, zanim dotarliśmy do blachy, to trzeba się było przedrzeć przez grubą warstwę szpachli.
Zastanowieni skąd się wzięła, szliśmy dalej. Okazało się, że auto miało jakąś drobną przygodę. Element jest oryginalny, ale po usunięciu szpachli jego kształt przypominał fale Dunaju. Jak większość aut sprowadzony z Niemiec, ten Mercedes naprawiony był prymitywnie i najtańszym kosztem. Widać, że uszkodzenie nie było duże – w innym wypadku pewnie wspawana zostałaby ćwiartka. Tutaj podłoga była nienaruszona.
Jednak zamiast wyprostowania, element pokryty został grubą szpachlą. My postanowiliśmy zrobić to porządnie. O pomoc został poproszony specjalista, który na co dzień zajmuje się naprawami blacharskimi w jednym z punktów ASO znanej marki. Drobna kwota uszczupliła budżet, ale dzięki temu warstwa szpachli mogła być jedynie kosmetyczna. Przy takiej naprawie i zastosowaniu pod nią podkładu reaktywnego, unikniemy powrotu korozji w przyszłości.
W tak zwanym międzyczasie tylna część auta została zmatowiona i pokryta żółtym podkładem reaktywnym. Nie mogliśmy pokryć całego nadwozia ze względu na to, że niezbędne do tego jest wyjęcie szyby przedniej i tylnej oraz demontaż drzwi.
Ale to w następnej części przedstawiającej prace przy aucie. Zapewne szybko się to czyta, ba, nawet szybko się to pisze, ale prace które opisuję trwały naprawdę długo. A to dopiero początek procesu lakierowania. Ja już dawno przestałem liczyć czas i poniesione koszty. Naprawdę dawno nie miałem wolnego weekendu, ale mimo drobnych zwątpień cały czas wierzę, że warto.