Donald Tusk stracił prawo jazdy. "To, że stało się to w Polsce, nie było przypadkiem"

Donald Tusk, jeden z najważniejszych polskich polityków, na trzy miesiące stracił prawo jazdy. "To, że przekroczenia prędkości w terenie zabudowanym o ponad 50 km/h dopuścił się w Polsce, nie jest przypadkiem. U nas po prostu można więcej" - mówi Sylwester Pawłowski z projektu edukacyjnego Świadomy Kierowca.

Polityk szybko odniósł się do sprawy. Szkoda, że mało trafnie
Polityk szybko odniósł się do sprawy. Szkoda, że mało trafnie
Źródło zdjęć: © WOJCIECH STROZYK/REPORTER
Tomasz Budzik

20.11.2021 | aktual.: 14.03.2023 14:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy prominentny polityk łamie prawo, szybko robi się o tym głośno. Często jest to również jasny sygnał na to, że skoro osoba na ważnym stanowisku pozwala sobie na lekceważenie przepisów, sytuacja robi się tym poważniejsza. W sobotę 20 listopada w Wiśniewie w woj. mazowieckim policja zatrzymała kierowcę, który w terenie zabudowanym jechał z prędkością 107 km/h. Okazał się nim Donald Tusk.

"Jest przekroczenie przepisu drogowego, jest kara zatrzymania prawa jazdy na 3 miesiące plus 10 punktów i mandat. Adekwatna. Przyjąłem ją bez dyskusji" – napisał polityk w mediach społecznościowych.

- Jest to skandaliczna sytuacja. Jazda w obszarze zabudowanym z prędkością 107 km/h to nie jest "zagapienie się", to jest świadoma decyzja o narażaniu siebie i innych na utratę zdrowia i życia. Badania pokazują, że powyżej 80 km/h mamy praktycznie stuprocentową szansę, że w razie potrącenia zabijemy ofiarę zdarzenia. Czy karę 500 zł i zatrzymania prawa jazdy na trzy miesiące za taki czyn można, jak zrobił to Donald Tusk, nazwać "adekwatną"? To nie jest żadna kara, to opłata za możliwość łamania przepisów - mówi w rozmowie z Autokult.pl Sylwester Pawłowski z projektu edukacyjnego Świadomy Kierowca.

- Nie jest przypadkiem to, że polityk pozwolił sobie na takie zachowanie za kierownicą właśnie w Polsce. Mamy zbyt wysokie pobłażanie dla łamania przepisów drogowych. Zarówno społeczne, jak i w przepisach. Jeśli chodzi o to pierwsze, wynosimy je z domu. Potem przez lata to takie nasze DNA, które często nie zmienia się nawet jeśli przez lata żyjemy w innych krajach, w których co zaskakujące – potrafimy się dostosować i jeździć przepisowo. Pobłażaniem należy też nazwać niskie kary dla piratów drogowych. Nie zmieniły się one od ćwierćwiecza. To świadczy o tym, jak ten temat był dla polityków mało istotny. Teraz mamy historyczną szansę na to, żeby kary zostały wyraźnie podniesione. I mam nadzieję, że tak się stanie – dodaje Sylwester Pawłowski.

Rzeczywiście, trudno oprzeć się wrażeniu, że Donald Tusk jechał w terenie zabudowanym 107 km/h, ponieważ – jak wielu innych polskich kierowców – podświadomie jest przekonany, że "można". Policja co prawda mierzy prędkość na drogach, ale liczba funkcjonariuszy jest zbyt mała, by budować realne przekonanie o nieuchronności kary. Problemem jest również jej surowość.

W Polsce od wielu lat najwyższy mandat, jaki może nałożyć policja, wynosi 500 zł. Prawo jazdy zatrzymuje się na trzy miesiące po przekroczeniu w terenie zabudowanym prędkości o ponad 50 km/h. Tymczasem realne zagrożenie życia pieszych, o których ochronę chodzi w tej regulacji, następuje znacznie wcześniej. Może więc wcześniej powinno dochodzić do odebrania prawa jazdy?

Tak jest w Niemczech. U naszych zachodnich sąsiadów z utratą prawa jazdy na miesiąc musi liczyć się kierowca już po przekroczeniu prędkości dozwolonej w terenie zabudowanym o 31 km/h. Na dwa miesiące traci się je za przekroczenie o ponad 50 km/h, a na trzy miesiące, jeśli prędkość jest o ponad 60 km/h wyższa od dozwolonej. Wyższe są też kary. W Niemczech Donald Tusk musiałby pogodzić się z utratą 560 euro, czyli 2,6 tys. zł.

Kwestia podniesienia kar dla kierowców jest obecnie w rękach polityków. Przypadek Donalda Tuska to jasny sygnał, że już najwyższy czas, by coś zmienić.

Komentarze (132)