Dodge Challenger SRT Demon - powinni tego zabronić!
W zeszłym roku australijska organizacja do spraw bezpieczeństwa pieszych mocno się przejęła faktem, że w Fordzie Focusie RS jest tryb ułatwiający jazdę kontrolowanymi poślizgami. Niedawno w Nowym Jorku zadebiutował Dodge Challenger SRT Demon – samochód stworzony do wyścigów na prostej. To też budzi kontrowersje. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że powinien być zabroniony.
27.04.2017 | aktual.: 01.10.2022 20:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dziewięć miesięcy temu wywołano małą burzę w Australii, gdzie na rynek trafił Ford Focus RS z napędem na cztery koła, 350-konnym silnikiem i trybem pozwalającym na kontrolowaną jazdę poślizgiem. Australijskie Stowarzyszenie Pieszych domagało się od Forda dezaktywacji tego trybu na ich rynek, ponieważ może stwarzać zagrożenie. Co więcej, nieco wcześniej zmuszono tego samego producenta do wyłączenia w sprzedawanych autach funkcji Line Lock, która ułatwia "palenie gumy" Mustangiem. Czy można jeszcze czegoś zakazać?
Tak. Dodge Challenger SRT Demon, który debiutował dwa tygodnie temu i jeszcze nie trafił do produkcji, jest piekielnie mocną maszyną. Jego motor rozwija 840 KM. Jest też niezwykle szybki – przyspiesza w 2,3 s do 60 mil na godzinę. Potrafi po starcie unieść przednią oś i został pierwotnie stworzony jako auto drogowe, przygotowane fabrycznie do wyścigów równoległych, które w Stanach Zjednoczonych są niezwykle popularne.
Problem w tym, że organizacja National Hot Rod Association zajmująca się tym sportem, nie dopuści Demona do zawodów. Dlaczego? Z prostego powodu – auto produkcyjne nie ma wystarczających zabezpieczeń. Cóż za inspiracja, prawda? Skoro samochód uznano za niebezpieczny w zawodach, to jak go traktować na drodze?
Nie żadna rządowa czy pozarządowa organizacja, ale portal motoryzacyjny Automotive News stwierdził, że należałoby nie dopuszczać do ruchu drogowego takiego auta. Zdziwieni? Ja też. Dziennikarz piszący artykuł o Demonie i sytuacji z NHRA zaznaczył, że już ogumienie tego auta jest ledwie legalne, ale nawet nie o to chodzi. Autor widzi problem w tym, że cała branża motoryzacyjna dąży do poprawy bezpieczeństwa, budując samochody, które mają zmniejszać liczbę wypadków, a Dodge, mówiąc kolokwialnie, olał to i zbudował bestię do wyścigów.
Co gorsza, po tym jak organizacja NHRA nie dopuściła seryjnego Demona do startu w zawodach, można się spodziewać, że zawiedzeni tym faktem klienci zaczną urządzać wyścigi na ulicach. To może z kolei spowodować wiele zagrożeń, zwłaszcza dla pieszych.
Szczerze mówiąc uważam, że takie było jego przeznaczenie od samego początku. Trudno wysunąć inny wniosek, ponieważ mało kto kupuje auto do profesjonalnych zawodów bez planów na dalsze modyfikacje. Tak jak nie kupuje się Forda Focusa RS po to, by jeździć nim wyłącznie po prostej, tak też nie kupuje się takiej bestii jak Challenger Demon po to, by trenować ekojazdę.
Oba auta przez różne podmioty są traktowane jako niebezpieczne dla otoczenia, z sugestią, że powinny być nielegalne. Dla przykładu w Australii zabronione jest zarówno "palenie gumy", jak i jazda poślizgiem, więc po co w fordach systemy, które to ułatwiają? Dodge Challenger Demon mógłby nie wyhamować przed wychodzącym na drogę pieszym i przez to też jest potencjalnie niebezpieczny. Pozostaje tylko pytanie o sens takiego rozumowania.
Czy znacie jakąś drogę, na której nie ma ograniczenia prędkości i można bezpiecznie podróżować 400 km/h? Jeżeli nie, to jaki jest sens tworzenia supersamochodów, które potrafią taką prędkość rozwinąć? Tak, to pokaz technologii, ale skoro w Focusie RS powinno się dezaktywować na stałe tryb pozwalający łatwo driftować, a Demona w ogóle nie powinno się sprzedawać, to czy Bugatti Chiron i Koenigseegi nie powinny mieć ograniczników prędkości?
Producenci samochodów próbują różnymi sposobami dać nam, klientom, których odarto z resztek godności silnikami 1.0 Turbo w autach klasy średniej, coś ciekawego, coś przyjemnego, coś, co może po prostu sprawiać frajdę. Smutne jest jednak to, że komuś przychodzi do głowy, by nam to odebrać. W imię bezpieczeństwa, które jeszcze nie zostało naruszone. Oczywiście, że profilaktyka jest dobra, ale życie pokazuje, że nie wyeliminowano zabójstw w zużyciem broni palnej tam, gdzie jest ona zabroniona.
Tak samo nie zostanie wyeliminowana chęć jazdy poślizgiem tylko dlatego, że ktoś wyłączy tę funkcję. Użytkownik "spali gumę" mustangiem bez elektronicznych pomocy, a jak ktoś będzie miał na to ochotę, to pojedzie 300 km/h nawet po mieście. Ostatnio pokazano idiotyczne, gumowe zderzaki w Bugatti Chironie, które stworzono wyłącznie na potrzeby rynku ubezpieczeń, a jednocześnie zamontowano tak, by klient mógł w pięć minut je zdemontować. Absurd polega na tym, że ktoś gdzieś będzie spał spokojniej, wiedząc, że czegoś zabronił.
Autor propozycji, by zdelegalizować Demona zanim ten jeszcze trafił do sprzedaży twierdzi, że nie przyszło mu to lekko. Tesla też nie do końca mu się podoba, choć z innego powodu. Otóż producent testuje w pewnym sensie systemy jazdy autonomicznej na klientach, którzy chętnie z tego korzystają. Ze swojej strony podkreślę tu słowo chętnie. Jego zdaniem to równie zły pomysł jak wprowadzenie do sprzedaży samochodu wyścigowego dla osób, które mają się nim poruszać po drogach publicznych. Autor wspomina o czymś jeszcze.
Demon został dopuszczony do sprzedaży, spełnia wszelkie normy bezpieczeństwa i to nie ulega wątpliwości. Dlatego też nie będzie zabroniony – tego jesteśmy pewni. Tak na dobrą sprawę nawet nie chodzi o prawo, ale o ducha przepisów, które zmierzają do zmniejszenia liczby wypadków. I w tej kwestii trudno się z autorem nie zgodzić. Rzeczywiście Dodge Challenger SRT Demon nie idzie zgodnie z duchem współczesnej motoryzacji. Dlatego właśnie uważam, że to najlepsza premiera tego roku, a producentowi należy się ogromny szacunek za odwagę.
Wiecie, jaki jest podstawowy problem tych wszystkich samochodów? Zły marketing. Gdyby Ford nie podkreślał, że ten tryb ułatwia jazdę poślizgami, nie byłoby sprawy. Mogli to nazwać: asystentem kontroli poślizgu. Kompletnie nie rozumiem asystenta "palenia gumy" w Mustangu, czyli samochodzie, który robi to na zawołanie i bez tego.
Dodge też popełnił błąd. Można było nie robić wokół auta takiego show i podkreślić, że jest to wersja kolekcjonerska dla wielbicieli wyścigów na ćwierć mili albo ogłosić, że modyfikacje silnika są tak drogie, że fotel pasażera oferuje się za dopłatą. Dodając do tego informację, że wąskie ogumienie z przodu ułatwia manewrowanie na parkingu.