Czy ograniczenie wjazdu samochodów do centrów miast jest niezbędne? Są inne metody

Polskie Ministerstwo Środowiska chce walczyć ze smogiem. Sposobem na to ma być ograniczenie ruchu w miastach wzorem tych wprowadzanych w coraz większej liczbie europejskich metropolii. Pytanie tylko, czy to faktycznie dobry sposób, który znacząco poprawi jakość powietrza?

Jak duży jest wpływ samochodów na zanieczyszczenie powietrza?
Jak duży jest wpływ samochodów na zanieczyszczenie powietrza?
Źródło zdjęć: © Shutterstock/Paolo Bona
Szymon Jasina

01.09.2017 | aktual.: 01.10.2022 19:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

O tym, że smog jest ogromnym problemem wielu polskich miast, nie trzeba nikogo przekonywać. Jak wygląda sytuacja przekonujemy się niemal każdej zimy. Sam byłem w niemałym szoku, gdy nieco ponad pół roku temu lecąc samolotem od razu wiedziałem, że przekroczyliśmy granicę Polski, gdyż nagle wszystkie miasta były pokryte grubą warstwą smogu. Zatem bez dwóch zdań trzeba coś z tym zrobić. Niestety najłatwiejszym rozwiązaniem jest uderzenie w zmotoryzowanych. Pytanie, czy najlepszym.

Miastem, które stało się w Polsce synonimem problemów ze smogiem, jest Kraków. Stolica Małopolski każdej zimy boryka się z zanieczyszczeniem powietrza wielokrotnie przekraczającym normy. Co powoduje ten problem? Przede wszystkim położenie i urbanistyczne rozplanowanie Krakowa, które nie pomagają w "przewietrzaniu miasta". Tego jednak już się nie zmieni, trzeba więc walczyć z bardziej bezpośrednimi przyczynami, a główną z nich wcale nie są samochody, tylko popularne w tym mieście węglowe piece oraz przemysł.

Smog wywoływany jest głównie przez pył zawieszony PM10 i PM2,5, czyli cząstki często trujących związków, które wpływają na powstawanie wielu chorób – między innymi układu oddechowego i krążenia. Jak się okazuje, w Krakowie w przypadku PM10 aż w 42 proc. pochodzi on z indywidualnego ogrzewania budynków, w 23 proc. z przemysłu, w 19 proc. jest to napływ spoza miasta i wreszcie 16 proc. spowodowane jest przez ruch pojazdów – wynika z badania zleconego przez Sejmik Województwa Małopolskiego. W skali całego kraju sytuacja prezentuje się jeszcze bardziej zaskakująco. Jak można wyczytać w raporcie NIK-u – aż 91 proc. PM10 pochodzi z ogrzewania budynków, a tylko 6 proc. od transportu.

Dlatego należy sobie postawić pytanie, czy nie lepiej najpierw zająć się głównymi trucicielami, a nie iść na łatwiznę, która przy tym utrudni życie mieszkańcom? W sezonie grzewczym wystarczy przejechać się do praktycznie dowolnej wsi lub małego miasta z niską zabudową, aby poczuć w powietrzu swąd palonego plastiku czy gumy. Niestety nie brakuje osób, które wrzucają do pieca, co tylko mają pod ręką i pozostają praktycznie bezkarne, a trują bardziej niż wszystkie okoliczne samochody. Oczywiście jest to zabronione, ale kontrola i karanie takich osób wymaga pracy, zaangażowania służb i jest dużo trudniejsza niż zwykłe wprowadzenie zakazu i odtrąbienie sukcesu.

Jak ograniczenia sprawdzają się za granicą?

Skoro jednak mowa o ograniczeniach dla samochodów, to zobaczmy, jak to działa w innych krajach. Miastem, które jako jedno z pierwszych na świecie wprowadziło ograniczenie ruchu w centrum, był Londyn. Brytyjska stolica jednak w ten sposób chciała walczyć nie tylko z zanieczyszczeniem, ale przede wszystkim z korkami na ciasnych ulicach w środku miasta. Za wjazd do strefy pobierana jest wysoka opłata, a w ramach ekologii zwolnione z niej są hybrydy i samochody elektryczne.

Londyńczycy zdążyli się już przyzwyczaić do tych ograniczeń, ale warto zauważyć, że miasto to ma też inne, bardzo dobre argumenty dla kierowców, czyli wzorową komunikacją miejską. W centrum praktycznie wszędzie można dojechać metrem i na ogół jest to po prostu szybsze niż przemieszczanie się samochodem. Pokazuje to, że zamiast utrudniać życie, lepiej zadbać o zapewnienie komunikacji miejskiej na wysokim poziomie, która będzie lepszą alternatywą dla komunikacji indywidualnej. Niestety w Polsce trudno znaleźć miasto, w którym by tak było.

Jak sprawa wygląda w Paryżu, który w ostatnich latach stał się synonimem walki z motoryzacyjnymi trucicielami? Sytuacja we Francji jest o tyle nietypowa, że w tym kraju bardzo mocno promowano diesle, twierdząc, że są one ekologiczne. Oczywiście nie było w tym wiele prawdy, a dziś bije się na alarm, że poprzednie rządy po prostu oszukiwały swoich obywateli, zachęcając do zakupu samochodów emitujących m.in. dużo trujących tlenków azotu (NOx). Nowe władze postanowiły z tym walczyć.

Wracając jednak do francuskiej stolicy, to ma ona podobny problem geograficzny co Kraków. Położenie miasta powoduje, że gromadzi się w nim smog. Jako sposób walki z tym problemem zaproponowano ograniczenia w ruchu dla pojazdów spalinowych. Jak się okazało obostrzenia te nie przyniosły zamierzonego skutku. Ruch przeniósł się na inne ulice, które się momentalnie zakorkowały. W efekcie na północnych bulwarach Sekwany ilość NOx wzrosła o 53 proc., a cząstek stałych o 49 proc. Na południowym brzegu było nieco lepiej, ale też odnotowano wzrosty. Zwiększył się też hałas powodowany przez samochody (w niektórych miejscach nawet o 125 proc.).

Jak się zatem okazuje – nic w przyrodzie nie ginie i ruch po prostu przeniósł się w inne miejsce, gdyż wiele osób nie mogło zrezygnować z samochodu. Jest też kwestia tego, czy każde rozwiązanie, które nawet się sprawdzi w Berlinie, Madrycie, Tokio lub innym mieście, będzie też skuteczne u nas. Jak już napisałem – w Polsce to nie ruch samochodowy jest głównym czynnikiem powodującym smog, więc ograniczenie go o kilka proc. nie poprawi znacząco sytuacji.

Co zamiast ograniczania ruchu?

Zamiast wprowadzania nowych zakazów warto zadbać o przestrzeganie już obowiązujących przepisów. Starsze samochody każdego roku muszą być poddane badaniu technicznemu, którego częścią jest sprawdzenie emisji spalin. Jednak w praktyce nie brakuje na naszych ulicach starych diesli, które emitują wielokrotnie więcej trujących związków niż nawet kilku- lub kilkunastoletnie zadbane auta benzynowe. Ironicznie podobnie sytuacja wygląda w przypadku komunikacji miejskiej, która często korzysta ze starych autobusów z silnikami wysokoprężnymi. Choć pomagają ograniczać korki, to już trudno nazwać je ekologicznymi.

Oczywiście trzeba znaleźć złoty środek, eliminując samochody niezgodnie z prawem uzyskujące pozytywny wynik badania technicznego, ale niekoniecznie zabraniając wszystkim starszym autom wjazdu do centrów miast. Nie możemy zapominać, że wielu osób nie stać na nowy ekologiczny samochód. Dlatego, przynajmniej na początku, najlepiej zabrać się za najbardziej skrajne przypadki. Poza tym jest to ogromny koszt dla obywatela, a zysk ekologiczny znowu jest niewielki.

Jak informuje Inspektorat Ochrony Środowiska, w przypadku pyłu generowanego przez transport tylko 7 proc. pochodzi z rury wydechowej. Kilkanaście jest wynikiem ścierania opon i hamulców, natomiast ok. 80 proc. to brud podrywany z jezdni, a ten jest niezależny od tego, jak ekologiczny jest napęd samochodu. Oznacza to, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby odpowiednie czyszczenie miejskich ulic, niż wprowadzanie ograniczeń ruchu będących problemem dla mieszkańców.

Samochody powodują zanieczyszczenie powietrza – to jest bezsporne – ale badania pokazuję, że ich udział nie jest szczególnie duży. Oznacza to, że przed wprowadzeniem ograniczeń w ruchu warto zadbać o inne rzeczy – bardziej ekologiczne ogrzewanie domów, ograniczenie emisji przez przemysł, stworzenie skutecznej komunikacji miejskiej czy nawet sprzątanie ulic. Jest to droższe i trudniejsze, ale poprawi jakość powietrza przy okazji nie zmniejszając wygody życia, a to byłaby rozwiązaniem idealnym, do którego powinniśmy dążyć.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (21)