Rusza 10. edycja Punkta Miata Challange — największego pucharu dla MX‑5. A ja miałem okazję go posmakować
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rywalizacja na torze to jedno, ale dlaczego nie połączyć tego ze szlifowaniem umiejętności jazdy autem tylnonapędowym? Taki zamysł przyświeca pucharowi Punkta Miata Challange, który w tym roku odchodzi swoje 10. urodziny. I wcale nie ma zamiaru zwalniać.
Wizyta na torze w towarzystwie jednego z najlepszych roadsterów świata, nutki rywalizacji, a przede wszystkim dobrej zabawy. Brzmi jak przepis na udany weekend, prawda? Puchar Miata Challange miał swój start równo 10 lat temu, kiedy ok. 20 znajomych zebrało się na nieistniejącym już torze Lublin, by wspólnie podszlifować umiejętności, a jednocześnie porywalizować w mazdach mx-5.
Po dekadzie oraz ponad 70 imprezach w kraju i za granicą impreza urosła do rangi największego pucharu dla MX-5 na świecie, a chętnych do dołączenia nie brakuje. Jak zdradził mi Karol Himber, pomysłodawca pucharu, wbrew pozorom pandemia koronawirusa nie osłabiła, a tylko wzmocniła zainteresowanie uczestnictwem w pucharze. W tym roku wystartuje ok. 280 kierowców, a ponad drugie tyle zasiądzie do rywalizacji e-sportowej. Od tego sezonu partnerem strategicznym została także Punkta, spółka specjalizująca się w ubezpieczeniach komunikacyjnych.
Reguły są proste — dopuszczona jest każda generacja popularnej Miaty, pojazdy startują w odpowiednich grupach — tych jest nawet 15, a podział uwzględnia m.in. wypust modelu, czy stopień modyfikacji w poszczególnych autach. Sezon składa się z ośmiu rund dla I ligi (na większych torach) oraz 5 rund dla II ligi (na mniejszych torach). Pierwsza startuje już 26 marca na torze Silesia Ring.
Rywalizacja przybiera formę time attack, gdzie liczy się suma trzech najlepszych czasów przejazdów uzyskanych podczas całego dnia na torze. Punkty zdobyte podczas każdej rundy są później sumowane i podliczane w końcowej klasyfikacji. Jako że nie chodzi tu po prostu o rywalizację, poza wsparciem instruktorów zawodnicy mogą wziąć udział także w specjalnych szkoleniach, które pozwalają jeszcze lepiej poznać samochód.
Wiele osób myśli, że takie zmagania są bardzo kosztowne. Ponieważ nie mamy tutaj do czynienia z zawodowym ściganiem, wbrew pozorom koszty wcale nie są wysokie. Wziąć udział może każdy, niezależnie od tego, czy ma w garażu MX-5, czy nie. W pierwszym przypadku cały sezon według wyliczeń organizatorów to niespełna 10 tys. zł (o ile oczywiście samochód nie wymaga "na dzień dobry" remontu), wliczając w to koszty startowego, paliwa, opon, płynów eksploatacyjnych czy klocków hamulcowych.
Jak relacjonują organizatorzy, samochody podczas każdego sezonu przejeżdżają ok. 900-1000 km i rzadko kiedy ulegają awarii. Oczywiście nie trzeba brać udziału we wszystkich rundach. Tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę i naukę.
Można też zdecydować się na wynajem Mazdy MX-5 w konfiguracji SPEC. Wtedy oczywiście koszty rosną, a wynajęcie na cały sezon to już kwestia ok. 40 tys. zł. W tym zawarte są także koszty m.in. opon, serwisu, a także towarzystwo instruktora na jedną sesję. W przypadku wynajmowania na pojedyncze rundy, koszt to 45 zł/km netto. I właśnie w takiej specjalnie przygotowanej maździe miałem okazję pokonać kilka kółek na torze Słomczyn.
Jedność jeźdźca z koniem do potęgi
Jak można się domyślić po zdjęciach, Mazda MX-5 NC SPEC nie jest seryjną miatą. 2-litrowy, wolnossący benzyniak został nieco zmodyfikowany i osiąga teraz 205 KM oraz 210 Nm — to kolejno o 45 KM i 22 Nm więcej, niż seryjny model. Połączcie to teraz z kropkami, pod którymi kryją się 6-biegowa manualna skrzynia, szpera TorSen, zmieniony, pochrapujący wydech, opony semislick oraz wybebeszone nadwozie ważące ledwo ponad tonę. Zgadza się, całość rysuje się w świetną torową zabawkę oraz idący za tym szeroki uśmiech.
Wnętrze poza wyrzuceniem większości plastików, wyposażono w kubełkowe fotele oraz szelkowe pasy i klatkę bezpieczeństwa. Nie zabrakło też modyfikacji w zawieszeniu, którego geometrię można regulować, oraz w układzie hamulcowym, który lepiej wytrzymuje całodniowe zmagania na torze.
Choć MX-5 nie należy do przesadnie dużych, wciśnięcie się do NC, nawet dla osoby moje wzrostu (186 cm) nie należy do przesadnie trudnych. Szybkie dopasowanie odległości fotela, zapięcie pasów i można ruszać. Od pierwszych chwil czuć, że tą miatą można sobie pozwolić na wiele.
Oczywiście już zwykły model jest zwinny jak łasica, ale tu wrażenie jest jeszcze potęgowane. Siedząc niemalże w puszcze, gdy obroty zbliżały się do okolic 6 tys. obr./min, w kabinie zaczęło się robić naprawdę głośno. Wspaniale!
Pierwszy zakręt, hamowanie, redukcja, próba podbicia obrotów, a tu nagle wskazówka leci niemal pod czerwone pole. Okazało się, że mazdy mają wgrany auto blip, czyli automatyczne podbicie obrotów przy redukcji. Chętnie bym to sam robił, ale skoro już jest, to na pewno będzie to robić lepiej ode mnie. Przy okazji sprawia, że redukując późno bieg i wchodząc w zakręt, tylna oś zachowuje się spokojniej.
Co nie znaczy, że nie ma zupełnie ochoty uciekać w bok. Czego zresztą sam na drugim okrążeniu doświadczyłem. W końcu mamy tu 200 KM przy aucie ważącym tonę i wyposażonym w szperę. Ale opanowanie poślizgu — jak to w miacie — jest intuicyjne i bardzo satysfakcjonujące. Oprócz automatycznego podbicia obrotów jest także flat shift, dzięki czemu można zmieniać biegi z "gazem" w podłodze.
Zobacz także
Z każdym zakrętem MX-5 NC pozwalała się coraz bardziej poznawać, zachęcając, by następną sekcję pokonać szybciej, niż do tej pory. Nastawy podwozia nie są nazbyt agresywne, co tylko sprzyja nauce i przesuwaniu granic coraz dalej. Słomczyn niestety nie należy do dużych torów z długimi prostymi, dlatego jego przejechanie opierało się na wachlowaniu między 2. a 3. biegiem. A skromny drążek i krótki skok aż zachęcały, by częściej sięgać ręką do środkowego tunelu.
Mazda MX-5 już sama w sobie daje poczucie świetnego zespolenia kierowcy z autem. Robi to od dekad i choć czasy się zmieniają, to uparcie i wiernie trzyma się swoich ideałów. W tym aucie, bez wygłuszeń, z głośnym, podnoszącym trochę włosów na głowie wydechem i prawym pedałem będącym niczym skalpel na torowej operacji, każde koło zdaje się jak przedłużenie jednej z kończyn.
Ostatecznie udało mi się wykręcić niezłe czasy podczas tych kilku okrążeń, które, nieskromnie chwaląc się, okazały się najlepsze spośród zaproszonych na wydarzenie. I choć mój budżet nie pozwala mi jeszcze na start w wynajętej maździe przez cały sezon, po powrocie do domu aż zacząłem przeglądać ogłoszenia z używanymi miatami.