Pierwsza jazda: Rolls-Royce Ghost Black Badge – miałem nie dać się złapać przed premierą
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
28 października Rolls-Royce zaprezentował mocniejszą wersję limuzyny Ghost, czyli kolejny model z linii Black Badge. Producent zaprosił mnie na jazdy tym modelem po drogach już kilka tygodni temu. Przedstawił mi przy tym jednak szereg warunków.
Rolls-Royce Ghost Black Badge (2021) – pierwsza jazda, opinia
Zwykle producenci samochodów są obsesyjnie wrażliwi na punkcie tajemnic. Jeśli prezentują dziennikarzom prapremierowo jakieś auta, to robią to w bunkrach ukrytych lepiej niż poszukiwani przestępcy. Jeśli dadzą z kolei poprowadzić taki model przed jego debiutem, to fundują mu grubą warstwę kamuflażu, spod której nie wystaje ani jeden detal.
Chyba że jesteś Rolls-Roycem. Wtedy podchodzisz do sprawy w typowy dla siebie sposób. W dość nieoczekiwanym dla mnie splocie zdarzeń na początku października znalazłem się w Wielkiej Brytanii, gdzie wieziono mnie do nieznanej mi lokalizacji. Tam odebrałem kluczyki do samochodu, o którego istnieniu świat miał się dowiedzieć dopiero za kilka tygodni.
Postawiono mi też kilka warunków. Po pierwsze, jazda mogła odbywać się wyłącznie w środku nocy. Ma to nawet sens, biorąc pod uwagę mroczny charakter modeli z linii Black Badge. Po drugie, w aucie była już ustawiona sugerowana trasa mojego przejazdu. Po publicznych drogach, ale z dala od większych skupisk ludzkich, czy nawet… oświetlenia. Poproszono mnie o unikanie w miarę możliwości stacji benzynowych. Nie było to trudne o tyle, że chwilowo w Wielkiej Brytanii i tak na nich często nic nie ma.
No i w końcu: musiałem zrozumieć, że modele z linii Black Badge może i mają zwiększoną moc i nawet twardsze ustawienia zawieszenia, i dodatkowy tryb do dynamicznej jazdy, ale wcale nie oznacza to, że są sportowe. I że zwiększanie mocy i utwardzanie zawieszenia to tuning.
O co chodzi w modelach Black Badge?
O to, o co zawsze chodzi Rolls-Royce'owi – o spełnianie kaprysów klientów. Fani motoryzacji lubią sobie myśleć, że klienci tej najbardziej szacownej marki samochodów na świecie to stateczni starsi panowie, którzy chodzą w tweedowych marynarkach, a wolny czas spędzają na polowaniach i siedzeniu przy kominku. W rzeczywistości średnia wieku klientów Rolls-Royce'a wynosi zaledwie 43 lata. To nieprzeciętnie niski wynik, niższy niż w przypadku BMW czy nawet Mini, czyli dwóch pozostałych marek należących do koncernu z Monachium.
Ci, którzy łapią się poniżej tej średniej, często żyją według zasady "work hard, play hard". Dużo pracują, ale i lubią się zabawić na głośnej imprezie w centrum miasta. Podczas jazdy chętniej niż Beethovena w radiu z muzyką klasyczną słuchają Drake'a w aplikacji streamingowej. Ze smartfona, który jest podpięty przez Apple CarPlay.
I lubią tuning. Tego dowodzi rynkowy sukces takich czarnych owiec motoryzacji jak tunerzy Mansory, Spofec czy Wald, które zaczęły się prześcigać w coraz bardziej wulgarnych pakietach "upiększających" kreacje Rolls-Royce'a. Szefostwo marki nie mogło obok tego przejść obojętnie. Chcieli zatrzymać tych klientów w swoich salonach po to, by mieć większy wpływ na to, jak wyglądają samochody reprezentujące potem tę markę na ulicach. I też po to, by nie dzielić się przychodami z innymi firmami, skoro na takich modyfikacjach można zarobić samemu.
Tym sposobem w roku 2016 zadebiutowała linia Black Badge. Najpierw jako specjalna pochodna Wraith Black Badge (smukłego coupe – auta "dla młodych" już samego w sobie). Z czasem dotarła do prawie wszystkich modeli w gamie Rolls-Royce'a. Sukces tego pomysłu przerósł oczekiwania nawet samego producenta. W przypadku niektórych modeli na polskim rynku na odpowiedniki z czarną Spirit of Ecstasy przypada nawet 40 proc. całej sprzedaży.
Rolls-Royce Ghost Black Badge 2021: czerń to stan umysłu
Gdy więc konstruktorzy Rolls-Royce'a zabrali się za opracowanie zupełnie nowej, drugiej generacji swojego najpopularniejszego modelu w historii, pochodna Black Badge była ważnym czynnikiem, który brano pod uwagę już od podejmowania pierwszych decyzji dotyczących konstrukcji.
To zupełnie inne podejście niż wcześniej, gdy modele z tej serii powstawały w wyniku modyfikacji już ukończonego produktu. Zaimplementowanie instalacji 48V otworzyło również przed inżynierami możliwość silniejszego wpłynięcia na pracę układu kierowniczego czy też stabilizatorów, a przez to większą zmianę charakteru prowadzenia.
To o tyle ciekawe, że podczas testu standardowej wersji Ghosta drugiej generacji niewiele ponad rok temu byłem zaskoczony tym, o ile bardziej bezpośrednia (obiecałem, że nie użyję słowa "sportowy") stała się ta limuzyna na tle swojego poprzednika. Pierwszy Ghost sprawiał wrażenie jachtu na kołach. Podobnie do niego płynął nad drogą, falował jeszcze długo po przejechaniu nierówności i trudno było nim zmienić kierunek jazdy przez podobnie wielkie koło sternicze o cienkim wieńcu.
W produkowanej od zeszłego roku generacji znacznie zdyscyplinowano pracę amortyzatorów (falowanie i przechyły boczne są znacznie mniejsze), kierownica zauważalnie się skurczyła i zyskała na mięsistości. Tak, jakby zachęcała do odważniejszych zmian kierunku, z czym to dużo sztywniejsze podwozie (aluminiowa rama przestrzenna teraz dzielona już Phantomem i Cullinanem, nie tam jakimś BMW Serii 7) radziło sobie zresztą nadspodziewanie dobrze. O ile jeszcze Rolls-Royce mógł przesunąć granicę tego, co można (i co wypada mu) zrobić z limuzyną o długości 5,5 metra i wadze 2,5 tony?
Po długiej podróży znalazłem się w końcu w hangarze lotniczym - w bliżej nieokreślonej lokalizacji, w Northamptonshire, gdzie czekał już na mnie rząd trzymanych w tajemnicy Ghostów Black Badge. Gdy je ujrzałem, pomyślałem sobie, że misja, która ma polegać na uniknięciu kontaktu z przypadkowymi fotografami i niedopuszczeniu do zepsucia niespodzianki całemu światu, może nie jest wcale od razu skazana na porażkę. Z zewnątrz w końcu nie wyróżnia się on aż tak na tle obecnego już na rynku od roku Ghosta.
Rolls-Royce dba w końcu bardzo o to, by ten proces, który w przypadku innych producentów określa się słowem zaczynającym się na literkę t, a kończącym się na* –ing*, dla ich aut był możliwie najbardziej wysmakowany. Modele Black Badge z zewnątrz nie są poddawane żadnym poszerzeniom czy obniżeniom. Zmiany ograniczają się do nowego wzoru obręczy kół (co ma też uzasadnienie funkcjonalne, bo są sztywniejsze i lżejsze) oraz zmiany błyszczących elementów na tytułową czerń.
W środku miejsce drewna zajęło dużo bardziej młodzieżowe włókno węglowe. By jednak nikt nie posądzał twórców o zapędy zrobienia sportowego auta, bo Black Badge wcale nie jest sportowy, to tu włókno to utkano w odmienny, pomysłowy i całkiem niesportowy sposób.
Takie szczegóły zmieniają trochę charakter już i tak na wskroś współczesnego Ghosta, który nie boi się czerpać z takich zdobyczy współczesnej techniki jak laserowe światła czy cztery skrętne koła. To jednak nadal jest w pierwszej kolejności Rolls-Royce. Nawet jeśli to jest mniejsza z limuzyn marki, to jej maska poprowadzona jest na wysokości klatki piersiowej i wydaje się, jakby była wielkości boiska piłkarskiego.
Po otwarciu masywnych tylnych drzwi (zgodnie z tradycją otwieranych pod wiatr), ukazuje się wielka przestrzeń wyściełana skórami garbowanymi we własnych zakładach Rolls-Royce'a i dywanikami z grubej wełny merynosa. Nad miękkimi fotelami z kolei wisi sufit kabiny oświetlony setkami małych światłowodów, które udają rozgwieżdżone niebo. Co jakiś czas przebiega nawet pomiędzy nimi spadająca gwiazda.
Jakość wykonania jest dokładnie na takim poziomie, jak można sobie wyobrazić. Chociaż nie, jest na o wiele wyższym poziomie. Mimo że cała produkcja odbywa się ręcznie, to z precyzją mierzoną do 0,3 mm. Co wygląda na kryształ – jest kryształem, a co na metal – metalem. Co nawet w przypadku egzemplarzy Black Badge nie wygląda na chrom, to i tak jest chromowane. Te czarne elementy w środku i na zewnątrz uzyskiwane są taką samą metodą jak błyszczące, tylko z wykorzystaniem innych składników.
Zachowane są również wszystkie możliwości indywidualizacji. Wbrew nazwie nawet lakier nadwozia nie musi tu być czarny. Można wybrać z jednego (albo dwóch, bo dwutonowe kombinacje również są oferowane) odcieni z palety 40 tys. kolorów. Większość klientów i tak decyduje się jednak na czarny, pozwalając sobie na trochę więcej szaleństw w detalach albo w środku, z dala od wzroku zazdrosnych przechodniów.
Rolls-Royce Ghost Black Badge zza kierownicy i zza kieliszka szampana
Czas zobaczyć, jak to auto jeździ. W tym celu Rolls-Royce przygotował dla mnie trasę po mało uczęszczanych drogach - gdzieś wśród pól, lasów i wiosek, z dala od cywilizacji. Uczciwie pisząc, nie były to optymalne warunki do poznania tego samochodu. Nie chodzi tu nawet o fakt, że w takie rewiry kosmopolityczni właściciele takich aut nie mają po co się za często zapuszczać.
Problem leżał gdzie indziej. Gdy tylko opuściłem bramy hangaru, zaczęło niemiłosiernie lać. Na nieoświetlonych, zalanych deszczem, wąskich drogach nie czułbym się pewnie nawet w Polsce, a co dopiero w lewostronnym ruchu w Wielkiej Brytanii. W dodatku w wielkim samochodzie z kierownicą po prawej stronie, którego ręczna budowa zajmuje – zależnie od wyposażenia – nawet pół roku. I którego wartość sięga 3 mln zł.
Podczas liczącej kilkaset kilometrów pętli skupiałem się więc głównie na tym, by dojechać do mety w jednym kawałku. I żeby nie zostać przyłapanym przez przypadkowych papparazzich. Rolls-Royce był jednak na tyle uprzejmy, że razem z hangarem zorganizował również pas startowy dla samolotów, na którym mogłem przetestować dynamiczne walory wprowadzonych zmian.
W opozycji do obecnych trendów, pod maską nowego Ghosta znalazł się silnik większy niż u poprzednika. Jak na tę elitarną markę przystało, jest to aksamitnie pracujące, podwójnie doładowane V12. To ta sama konstrukcja co w Phantomie i Cullinanie. Chwali się ona pojemnością skokową 6,75 litra oraz brakiem jakichkolwiek konotacji z silnikami BMW (trzeba mieć tupet, by odcinać się od silników BMW). Spokojnie, już wkrótce dla równowagi pojawi się również pierwszy elektryczny Rolls-Royce.
Napęd posyłany jest przez ośmiobiegowy automat ZF na wszystkie cztery koła. W wersji Black Badge dopłaca się za symbolicznie lepsze osiągi: moc została podniesiona o 29 KM do równych 600 KM, moment obrotowy o 50 Nm do okrągłych 900 Nm, a czas przyspieszenia do 100 km/h spadł o 0,3 sekundy - teraz wynosi 4,5 sekundy. Oznacza to, że spod świateł ta dostojna limuzyna bez problemu wyprzedzi Porsche 718 Caymana czy wiele innych, na pozór bardziej sportowych aut. A przypominam, Ghost sportowy nie jest.
Nawet nie ma trybu sportowej jazdy. W kilku wcześniejszych modelach marki obecny był co prawda przycisk z literką S, ale jej przedstawiciele z lubością powtarzali mi, że to wcale nie jest literka S, która mogłaby kojarzyć się ze słowem Sport, tylko… symbol krętej drogi. Teraz zamiast niego na przycisku widnieje napis Low, sugerujący niższe przełożenie skrzyni biegów.
Oprócz samego przełożenia przycisk ten sprawia również, że zmiany biegów są szybsze i bardziej zdecydowane, reakcje na ruchy pedału gazu ostrzejsze, a nawet dźwięk silnika jest, o zgrozo, głośniejszy. W teorii brzmi jak wszystko, czym Rolls-Royce NIE powinien być. Przecież to marka, która zasłynęła z bezszelestnej pracy silnika i braku przywiązania do cyferek w danych technicznych.
W praktyce… Ghost Black Badge rzeczywiście jest zrywny (to niesamowite, ile można znaleźć zamienników dla wyrazu sportowy). Na pustym pasie startowym wdepnąłem pedał gazu, dziób auta wyrwał do góry, moje plecy wgniotły się w miękki fotel i chwilę później pędziłem ku ciemności już ponad 200 km/h. Przysiągłbym, że słyszałem przy tym donośny dźwięk silnika, a skrzynia biegów nawet szarpała przy wbijaniu kolejnych przełożeń, ale nadal nie wierzę, że auto Rolls-Royce'a mogłoby dopuścić się takich rzeczy.
Rozumiem, że młodsi klienci oczekują takich doznań zza kierownicy i przyznaję, że Brytyjczycy poradzili sobie z tym wyzwaniem w imponujący sposób. Ghost Black Badge pod względem dynamicznym jest genialnie kompetentny, nawet jeśli pod względem ekstremalności wrażeń jest jeszcze taktownie wycofany o krok w stosunku do Mercedesa-AMG S63 czy też Maserati Quattroporte Trofeo. Nie do końca pojmuję jednak dlaczego ci (zapewne) starsi klienci, którzy poszukują spokojniejszej i płynniejszej jazdy, odpowiedź znajdą prędzej w salonie Alpiny, gdzie czeka na nich model B7 (na szczęście w Polsce salony Alpiny i Rolls-Royce'a są w jednym budynku za sprawą wspólnego dealera).
Z jazdy Ghostem Black Badge byłem najbardziej rad, gdy po tych wszystkich przygodach mogłem się przesiąść do tyłu. Za kierownicę wsiadł szofer, który zdradził mi, że w podłokietniku skryta jest lodówka, a w niej - kryształowy kieliszek i schłodzony szampan. Świętujemy sukces - dojechałem do końca w jednym kawałku. To są chwile, które czynią dla mnie modele Rolls-Royce'a absolutnie wyjątkowym wydarzeniem w skali całego świata.
Nie wszyscy muszą dzielić jednak moje postrzeganie tej marki. Rolls-Royce zawsze przyciągał ekscentrycznych klientów, którzy robili ze swoimi autami zaskakujące rzeczy. Malowanie na czarno, przyciemnianie szyb i obniżanie zawieszenia przewinęło się kilkukrotnie przez historię, czego przykładem niech będzie to zdjęcie, na którym John Lennon zajeżdża pod Buckingham Place zmodyfikowanym przez siebie Phantomem V. W chwili wykonywania tej historycznej fotografii miał 25 lat.