O surowej wyspie i technologicznym gigancie: Volkswagen Touareg na Islandii
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Surowa i pierwotna. Ze słowa "spektakularna" czyni eufemizm. Islandia. Miejsce, w którym czuć historię Ziemi, widać jej brutalność i siłę budzącą respekt, jak nigdzie indziej. Jazda po tej wyspie volkswagenem touaregiem to zderzenie kontrastujących światów.
Wjeżdżam na parking. Od razu wiem, gdzie się zatrzymam. Touarega stawiam obok Forda F350, który wypiętrza się nad nim jak tektoniczna płyta północnoamerykańska nad eurazjatycką w parku narodowym Thingvellir. Islandia swoim ogromem przytłacza nie tylko dzięki naturze, ale także w kategoriach transportowych. Mieszkańcy tej wyspy bardzo chętnie kupują arctic trucki i w podobnym stylu przerabiają busy, furgonetki, a nawet autokary. Tutaj na samochody patrzy się z innej perspektywy, niż w kontynentalnej Europie. Głównie z dołu.
Zobacz także
Jedyne, czego się tutaj nie uterenawia silniej, to suzuki jimny, których modyfikacje ograniczają się głównie do dobudowania im składanych namiotów na dachu. Mnogość pełnokrwistych, terenowych maszyn wydała mi się oczywista – wystarczy się rozejrzeć wokół i ogarnąć wzrokiem księżycowy krajobraz. "To pozerstwo – w większości miejsc z dróg nie wolno zjeżdżać. Ciężkie warunki są najwyżej w zimę. Ludzie przerabiają te samochody dla szpanu" – moje wyobrażenie o codziennym surwiwalu drogowym na Islandii szybko prostuje przewodnik. Bardzo szybko przestałem się czuć "nie na miejscu" z naszym stosunkowo mniejszym, technologicznie zaawansowanym statkiem kosmicznym z VW na grillu. F350 stał się jakiś jakby mniej imponujący.
W drodze do kolejnej kaskady jest więcej czasu na poznanie touarega – nowoczesnego, tak kontrastowego do surowej natury Islandii. Zanim dojadę do Skógafoss, włączam asystenta utrzymywania pasa ruchu. To jeden z najlepiej skonstruowanych tego typu systemów w swojej klasie. Ma dwa tryby: w pierwszym koryguje dopiero, jak samochód zbliży się do linii ograniczającej pas ruchu, a w drugim reaguje od razu, gdy tylko auto odsunie się od osi pasa ruchu. Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym, że samochód nie daje mi się prowadzić i tego nie chcę. Jednak stopniowe oswajanie się z kolejnymi aktywnymi asystentami sprawiło, że ten był jak wisienka na torcie automatyzacji jazdy. Kolejną jego zaletą jest zaawansowane rozróżnianie pasów. Żółte linie traktuje nadrzędnie nad białymi, zatem nawet roboty drogowe nie są w stanie przeszkodzić mu w utrzymaniu się na drodze.
Dodajcie do tego adaptacyjny tempomat, wykrywanie znaków drogowych i gładko pracujący automat – do przemierzania ciągnących się po horyzont islandzkich dróg nie trzeba niczego więcej. Touareg nadal nie jest samochodem autonomicznym, ale automatyzuje jazdę na tyle mocno, że kierowca męczy się w stopniu minimalnym. To jedno z tych aut, w których można już poczuć się jak osoba dozorująca podróż, a nie pełniąca nad nią kompletną kontrolę.
To jest ten moment, w którym wiele osób już strzela stawami w palcach przed wypisaniem tyrad na temat "prawdziwej" motoryzacji. Nikt wam tego nie odbiera. Kupcie samochód Caterhama, Porsche 911, Morgana 3-wheelera albo Mazdę MX-5. Serio, nadal robi się te wszystkie prawdziwe samochody, które tak kochamy. Dajcie jednocześnie spokój rozwojowi technologicznemu. Takie samochody jak Touareg sprawiają, że kilkunastogodzinna jazda w Alpy nie jest już wyzwaniem. Samochód tak bardzo ułatwia życie, czyni podróż komfortową na tak wielu frontach, że nie wiem dlaczego ktokolwiek miałby chcieć rezygnować z tej automatyzacji tylko po to, żeby robić coś samodzielnie, tak "dla sportu" i zmęczenia.
Dzięki temu w kolejne miejsca wyprawy SUV-ami Volkswagena docieram wypoczęty. Mam zapasy energii, żeby wspiąć się po schodach na szczyt wodospadu Skógafoss. Widok z tego miejsca zapiera dech w piersi. A może to te 1000 schodów z okładem? Ze szczytu jednego z największych wodospadów Islandii świat jest inny. Zmęczenie pozwala oczyścić umysł, spojrzeć na surowe, porośnięte nietkniętymi od lat ludzką stopą trawami skały, w oddali zobaczyć ocean. W akompaniamencie setek tysięcy litrów rozbijających się o lustro wody 60 metrów niżej można poczuć, jak jest się małym w obliczu surowej natury.
Jednocześnie, chociaż tak mali, potrafimy zrobić tyle złego, tej pozornie silnej planecie. 11 kilometrów od wodospadu Skógafoss znajduje się jęzor lodowca Sólheimajkokull. Lodowca topniejącego w zastraszającym tempie. Zastraszającym, to znaczy jakim? Przewodnik, który towarzyszył nam w jednym z etapów podróży po Islandii twierdził, że jest przy tym jęzorze co dwa dni i co dwa dni widzi gołym okiem, jak lodu ubywa. Natura, tak potężna, co szczególnie tu, na Islandii widać na każdym kroku, dostaje od nas łomot. Z tą smutną refleksją ruszam dalej.
Na koniec dnia trafiam jeszcze na Black Beach, gdzie znów zderzam się z potęgą natury, tym razem w postaci brutalnych, gwałtownie wypiętrzających się fal i stawiających im czoła bazaltowych kolumn. Stąd ruszam w stronę latarni morskiej Dyrhólaey. Touareg tym razem ma trochę do udowodnienia. Kończą się drogi utwardzone, zaczyna gruby szuter i skały. Na górę wspinamy się bardzo szybko. Napęd na cztery koła i pneumatyczne zawieszenie pozwalają narzucić wysokie tempo, żeby zdążyć na zachód słońca. I to jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem. Znów stoję na brzegu klifu. Znów Islandia pokazuje swoje piękno od najbardziej widowiskowej strony. Zachodu nie da się zatrzymać i czuję się, jakbym obejrzał go za mało. Ruszamy już przy lekkiej szarówce w stronę hotelu.
Volkswagen touareg w takich warunkach znowu pokazuje, że nowoczesna technika w samochodach to nowy sposób na podwyższenie komfortu – nie kończy się on jedynie na dobrym zawieszeniu. Reflektory rozświetlają drogę jak za dnia. W razie konieczności do gry może wkroczyć noktowizyjny system Night Vision, który ułatwia zauważenie zwierząt i ludzi po zmroku.
W końcu docieram do hotelu, jako jeden z ostatnich. Przed snem oglądam jeszcze zorzę polarną i kładę się spać. Za oknem słychać z oddali szum oceanu, a widać – właściwie nic. Pustka i spokój, jakiego niełatwo zaznać w Polsce, jeśli nie wybierze się w góry.
Spokój tej okolicy jest pozorny. Dopiero rano dowiaduję się, że spałem u podnóża wulkanu Eyjafjallajökull, tego który sparaliżował ruch lotniczy w Europie w kwietniu 2010. Nie uspokaja wcale przewodnik, który wskazuje na prawo od góry, której nazwy nikt nie potrafi wymówić. Pokazuje Katlę. To znacznie potężniejszy wulkan, który dotychczas wybuchał średnio co 100 lat, za każdym razem wyrzucając ogromne ilości lawy. Ostatnia erupcja? Październik 1918. Cała grupa zaczęła trochę nerwowo przebierać nogami. To co, jedziemy?
Pierwszym celem był wrak samolotu DC-3, który rozbił się na Islandii w latach 70. Srebrny samolot, czarny piasek, księżycowa sceneria z wulkanami w tle – znowu, Islandia na nowo definiuje widowiskowość. Tym razem, by dotrzeć do atrakcji, musieliśmy posiłkować się rowerami z szerokimi, terenowymi oponami. Samochody zostawiliśmy na parkingu. Co ciekawe, miejsce to nie należało niegdyś do popularnych. Dopiero gdy Justin Bieber nagrał tu teledysk, wrak stał się wielką atrakcją turystyczną. Młode pary przychodzą tu niemal jedna po drugiej, by wspiąć się na samolot. Wszystko dzięki jednemu klipowi.
W touaregu co prawda teledysku w trakcie jazdy nie obejrzymy, ale za to można posłuchać muzyki (niekoniecznie Justina Biebera). Świetny system audio to już właściwie tylko niezbędny element układanki systemu infotainment. Touareg ma znacznie więcej do zaoferowania. Przed kierowcą roztacza się panoramicznie panel, który składa się z 12-calowego ekranu Digital Cockpit i 15-calowego systemu Discover Premium. Razem tworzą Innovision Cockpit, którego, moim zdaniem, największa zaletą, jest możliwość totalnej personalizacji. Przyciski na panelach dotykowych można modyfikować. Wreszcie nie jest się więźniem jednego pomysłu na UX. Dostosować można wygląd i układ całości – od zegarów, po elementy wyświetlające pogodę.
Ta bywa na Islandii kapryśna. Miejscowi żartują sobie, że jeśli nie podoba ci się bieżąca pogoda, to nie musisz się przejmować – za 15 minut będzie inna. I tak ze słońca z lekkim wiatrem przeszliśmy do dosyć intensywnego opadu, który złapał nas w drodze z Geysiru (gejzeru, który dał nazwę wszystkim tego typu źródłom) do parku narodowego Thingvellir, o którym wspomniałem na początku.
Na zdjęcia znowu zjechałem z utwardzonej trasy, na jedną ze zwykłych, szutrowych dróg lokalnych. Pneumatyka i napęd na cztery koła znów się przydały, pokazując, że wcale nie trzeba pojazdu firmy Arctic Trucks, żeby szybko pokonać lekkie bezdroża. W końcu stanąłem na zdjęcia, pośrodku niczego. Islandia znów mnie przytłoczyła. Surowa nicość, dzika pierwotność księżycowego krajobrazu skłania do refleksji, jak małym punktem na osi czasu tej planety jesteśmy.
Byłem już w wielu miejscach na świecie. Widziałem więcej, niż 10-letni ja mógłby przypuszczać, że zobaczy. Jednak żadne miejsce nie było tak oczyszczające, widowiskowe i skłaniające do refleksji, jak Islandia. Żaden SUV nie zrobił też na mnie takiego wrażenia, jak technologicznie kontrastowy z pierwotną, wulkaniczną wyspą Touareg. Chociaż wcale nie był największy na islandzkich drogach, do ich pokonania i zwiedzania lekkiego terenu nie wyobrażam sobie bardziej komfortowej maszyny.