O rozbitym mclarenie mówiła cała Polska. Po wyroku sądu właściciel auta przerywa milczenie: "To kpina"
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na początku lutego sąd ogłosił wyrok w głośnej sprawie sprzed czterech lat, w której 29-letni mężczyzna wziął mclarena 650S bez pozwolenia właściciela i rozbił auto. Sąd uznał kierowcę za niepoczytalnego i nie przyznał właścicielowi auta ani złotówki. Pan Krzysztof opisuje nam swoją wersję przebiegu zdarzeń, odnosi się do wyroku i wylicza poniesione straty.
Majowy poranek w 2017 roku miał być dla pana Krzysztofa kolejnym zwykłym dniem w biurze. Jego firma Kimbex Dream Cars to znany nie tylko w Polsce, ale i całej naszej części Europy komis samochodów sportowych i luksusowych. Na placu w Krapkowicach pod Opolem zawsze znajdziemy kilkadziesiąt rzadkich wozów marek Porsche, Mercedes czy Bentley.
Wśród nich był też mclaren 650S. W latach 2014-2017 brytyjski producent supersamochodów zbudował niewiele ponad trzy tysiące egzemplarzy tego modelu, każdy wykonany z egzotycznych materiałów pokroju włókna węglowego i wyposażony w silnik V8 o mocy 650 KM. Wartość samochodu oszacowano na 675 tys. zł.
Tego dokonano już jednak na drodze postępowania. Zaufany człowiek pana Krzysztofa, który pomagał mu w codziennych obowiązkach w firmie, nie oparł się pokusie. Otworzył zaparkowanego w komisie mclarena i wyjechał nim z dużą prędkością na drogę publiczną. Popisy skończyły się bardzo szybko. Ledwo kilkaset metrów dalej przecenił swoje możliwości na rondzie. Najpierw uderzył w jadącego po rondzie forda, potem wypadł z drogi do rowu i uderzył tyłem wozu w stojące dalej drzewa.
– Kierowca sportowego samochodu był ranny i zakleszczony w kabinie. Strażacy musieli uzyskać dostęp do auta, wykorzystując lekki sprzęt. Mężczyzna trafił do szpitala – mówił wówczas Wirtualnej Polsce st. kpt. Lucjan Lubaszka, oficer prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Krapkowicach. Siła uderzenia była na tyle duża, że według właściciela tylko ekstremalnie wytrzymała konstrukcja mclarena z włókna węglowego uratowała nieodpowiedzialnego kierowcę przed poważnymi obrażeniami ciała. – Dzięki temu żyje – ocenia właściciel auta.
Zobacz także
Pracującemu w komisie mężczyźnie postawiono zarzut zaboru mienia w celu krótkotrwałego użycia. W trakcie procesu wyszło na jaw, że mężczyzna pracował w komisie bez umowy i określonego zakresu obowiązków. Okazało się również, że Martin G. cierpi na cukrzycę i w momencie zdarzenia był w stanie hiperglikemii. Jak orzekli biegli, mężczyzna dopuścił się czynu, będąc w stanie chwilowej niepoczytalności. Sąd, biorąc pod uwagę tę opinię, umorzył sprawę.
Jak doszło do wypadku mclarena? Właściciel zabiera głos
Wyrok sądu wywołał wiele emocjonalnych komentarzy w mediach i kanałach społecznościowych. Część z nich było także nieprzychylnych i kłamliwych wobec właściciela samochodu i komisu. Dlatego postanowił nam wyjaśnić całą sprawę i zweryfikować powtarzane, nie zawsze zgodne z prawdą informacje.
– Zacznijmy od tego, że sprawca nie był pracownikiem mojej firmy. Przychodził tylko od czasu do czasu wykonać proste czynności. Zgodziłem się mu pomóc, ponieważ był w trudnej sytuacji życiowej, utrzymywał się z zasiłku dla bezrobotnych w Niemczech. Był to gest dobrej woli, za który teraz jestem linczowany – zaznacza szef firmy Kimbex Dream Cars.
Samego zajścia nie widział, ale z pracownikami i innymi osobami przebywającymi na terenie firmy ustalił przebieg wydarzeń. – Powierzyłem mu kluczyki od aut na placu, tak by pod moją nieobecność pokazał umówionemu klientowi inne auto, to była alpina Z4. Z relacji klienta wynika, że sprawca wypadku nagle go zostawił i wsiadł do mclarena. Chyba chciał się popisać i pokazać możliwości tego auta, dlatego się rozpędził i rozbił na rondzie – opisuje swoje podejrzenia.
Właściciel komisu zaznacza, że powierzenie kluczyków nie oznacza automatycznie możliwości jazdy nimi. Niektórzy mają możliwość co najwyżej przestawienia ich na terenie placu. Przez 20 lat istnienia firmy żaden inny pracownik lub osoba pomagająca w jej prowadzeniu nie dopuściła się podobnego zachowania.
Strata nie tylko materialna
O wyroku sądu właściciel rozbitego auta mówi wprost: – To jest kpina. Sądowi zajęło cztery lata, by wydać tak krzywdzący mnie wyrok. Nie mam pojęcia dlaczego – przyznaje pokrzywdzony.
– Fakty są takie, że ten człowiek bez pozwolenia zabrał i zniszczył moje auto i nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności. Tymczasem dla mnie strata materialna jest ogromna. Z powodu zaboru mienia po odliczeniu sprzedaży wraku straciłem ponad 550 tys. złotych – wylicza przedsiębiorca. I zauważa dalsze paradoksy. – A co by się stało, gdyby ktoś tam zginął? Gdyby ten kierowca kogoś zabił? Strach pomyśleć – dodaje.
Właściciel nie dostał żadnego odszkodowania, ponieważ samochód nie był ubezpieczony. Potwierdza on pojawiające się w internecie komentarze i tłumaczy powód tego stanu rzeczy: – Mclaren nie był ubezpieczony, ponieważ został niewiele wcześniej ściągnięty ze Słowacji celem dalszej odsprzedaży. On nigdy nie miał u nas wyjechać na drogę, dlatego nie był zarejestrowany i nie był ubezpieczony – mówi.
Wydany w Strzelcach Opolskich wyrok jest nieprawomocny i dotyczy jedynie zarzutów karnych. Nie było to rozstrzygnięcie dotyczące strat finansowych spowodowanych wypadkiem. Pokrzywdzony zapowiada apelację od tego wyroku i nie wyklucza założenia drugiej sprawy z powództwa cywilnego.
– Co mogę zrobić? Nie chcę, by ten człowiek poszedł do więzienia. Oczekuję jednak sprawiedliwości i propozycji zadośćuczynienia – mówi. Na to się jednak nie zanosi. Sprawca wypadku początkowo obiecywał pokryć szkody, ale zmienił zdanie. Teraz nie poczuwa się do winy i nie odpowiada na próby kontaktu.
Właściciel firmy Kimbex podsumowuje sprawę emocjonalnie: – Spotkała mnie przykrość na wielu frontach. Poniosłem dużą stratę materialną, boleśnie zawiodłem się na ludziach, a sąd wbił mi nóż w serce – wyznaje.