Toyota Prius I: samochód, który wyznaczył kierunek w XXI wieku
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dwadzieścia lat temu był wynalazkiem. Przekombinowanym i zbyt drogim, a do tego brzydkim autem z ryzykownym układem napędowym. Dziś, gdy wszyscy oswoili się z hybrydami, pierwsza Toyota Prius powoli staje się youngtimerem, a ma szansę uzyskać status poszukiwanego klasyka. Tak twierdzi sam Jay Leno i podzielam jego opinię po tygodniowej przygodzie z tym autem.
Toyota Prius I (XW10) - test, opinia
Auto, które widzicie na zdjęciach, pochodzi z 2000 roku i przez pewien czasu służyło jako typowa prasówka. I choć już w 2003 roku zastąpiono je Priusem drugiej generacji, to nie stało w żadnym garażu pod ciepłym kocem. Do tej pory przejechało blisko 300 tys. km i jak zapewnia Toyota, zrobiło to na jednym pakiecie baterii. Oczywiście samochód został odświeżony – głównie blacharsko. Obecnie jest w świetnym stanie technicznym i trafił do mnie na klasyczny test.
Niewiele ponad pół roku temu Michał Zieliński pisał o tym, że Jay Leno uważa Toyotę Prius za przyszłego klasyka, który może zyskać na wartości. To właśnie ten samochód, sprzedany w Europie w liczbie około 4000 egzemplarzy wyznaczył kierunek. Kierunek, którym i dla Toyoty i dla wielu klientów stały się hybrydy. Jeśli ktoś się wtedy z niego śmiał, to teraz może opuścić wzrok i przyznać się do błędu.
– Myślę, że w przyszłości ludzie będą patrzeć na pierwszego Priusa i podziwiać, jak prosty jest w porównaniu do nowoczesnych dla nich wozów – powiedział Jay Leno w rozmowie z portalem Business Insider.
To fakt. W 2000 roku Prius był w pewnym sensie science fiction na kołach, ale nie dziś. Zderzenie z testowym Priusem zaraz po oddaniu najnowszego wcielenia wersji plug-in było jednak dwojakie. Z jednej strony prostota, o której wspomina Leno, z drugiej jednak wiele cech wspólnych. Choćby sam układ wnętrza, które dla użytkownika nowego Priusa nie będzie kryło żadnych tajemnic, a obsługa nie będzie żadnym problemem.
Projekt wnętrza na miarę obecnych czasów
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, jak dobrze zaprojektowano ten samochód, a zrobiono to przecież ponad 20 lat temu. Siedzi się w nim zaskakująco wygodnie pomimo regulacji kierownicy tylko w płaszczyźnie pionowej. Równie wygodne są fotele, pokryte niespotykanym już dziś rodzajem tapicerki. Przestrzeni nie zabraknie żadnemu z czterech pasażerów. Owszem, szarość, jaka dominuje w kabinie, może razić, ale łatwo ją utrzymać w czystości. Materiały są z innej epoki, ale czy gorsze od współczesnych? Wcale nie i do tego całość nieźle spasowano. Jak na lata 90., bo tu i ówdzie coś odstaje.
Użytkowanie 18-letniego Priusa wcale nie jest uciążliwe. Brakuje tu w zasadzie tylko współczesnego nagłośnienia, dającego możliwość połączenia ze smartfonem przez kabel lub bluetooth. Reszta jest na swoim miejscu. Schowki, których jest mnóstwo, a nawet uchwyty na napoje są nie mniej sprytnie wygospodarowane niż w nowoczesnym aucie. Nawet znalazłem miejsce na swój duży smartfon z 5,5-calowym ekranem. Pasuje idealnie i jest pod ręką.
Ergonomia obsługi tego auta to także wysoki poziom. Do dźwigni automatu umieszczonej przy kierownicy przyzwyczaiłem się tak bardzo, że potrzebowałem kilku dni na odzwyczajenie, intuicyjnie sięgając po drążek tam, gdzie go nie ma w innym samochodzie. Do przejrzystości nadwozia również łatwo przywyknąć. W porównaniu ze współczesnym Priusem, w pierwszym można się poczuć tak, jakby cały był ze szkła.
Oldschoolowe elementy na desce rozdzielczej cieszą oko. Odtwarzacz kasetowy uświadamia, jak bardzo do przodu poszliśmy w tym temacie. Dziś nie trzeba wozić nawet płyt CD. Leżące w schowku kasety w pudełkach, stukające na wybojach i hałasujące w magnetofonie… tego bym już nie chciał.
Duży wyświetlacz na desce rozdzielczej, który dziś nazywamy systemem multimedialnym, to w praktyce ekran komputera pokładowego połączony z ekranem radia. Jest kolorowy! Umieszczony pośrodku wyświetlacz wskaźników, a w praktyce tylko prędkościomierza, przebiegu i kontrolek, jest niemal dokładnie taki sam jak w nowym priusie. Zawiera tylko mniej informacji. Z tą różnicą, że wpadające do kabiny promienie słoneczne skutecznie go "wyłączają". Nie widać niczego. W nowym priusie nie ma z tym problemu.
Bagażnik małego sedana jest ogromny. Pod nim są baterie, które trochę przestrzeni odbierają, ale to i tak bez znaczenia. Wydaje się dwa razy większy niż w nowym modelu. Do tego składane na płasko oparcia siedzeń. Jest nawet ISOFIX!
Choć wygląd auta jest jaki jest, a to przecież pod względem wymiarów nic innego jak sedan segmentu B, to nie zwraca ono specjalnie uwagi innych osób. Nawet byłbym w stanie powiedzieć, że Prius nie jest brzydki, gdyby nie ten dziwaczny przód. Na pewno wygląda jednak lepiej niż takie modele jak Suzuki Liana i inne małe sedany z tego okresu.
Cały urok w małym detalu
Wysiadając z Priusa, mój wzrok zawsze przykuwała niewielka plakietka z napisem "Hybrid system". Tak wyjątkowa w swoim czasie. Tak wyjątkowa jak napis "Turbo" dwadzieścia lat wcześniej. Jak napis "diesel" na aucie osobowym w latach 70. Już sam ten detal powinien dać do zrozumienia, jak szybko minęło te 18 lat. Jak szybko hybrydy stały się dopracowane, choć to właśnie Prius I był tą pierwszą naprawdę dojrzałą. Ta nieduża plakietka uświadamia, jak ważnym samochodem był dla motoryzacji. Pierwszy naprawdę masowy model hybrydowy na świecie.
Jak jeździ taki wóz? To kolejna, zaskakująca rzecz. Nadspodziewanie dobrze! Owszem, zawieszenie jest miękkie i trochę kładzie się na zakrętach, ale za to daje dobry komfort resorowania, a stabilność auta, pomimo braku ESP, jest poprawna. Zawsze dominuje podsterowność, więc jest bezpiecznie.
Dziwny natomiast jest hamulec. Nie trzeba dużej siły by przycisnąć pedał do ogranicznika, co we współczesnych autach raczej się nie zdarza. Co więcej, jego skok jest tak mały, że pierwszy raz miałem wrażenie, jakby coś ograniczało jego ruch. Jednak hamulce okazują się skuteczne.
Równie dobrze Prius radzi sobie drugą stronę. 58-konny silnik benzynowy 1,5 współpracujący z 40-konnym elektrykiem daje niezłe osiągi. Czuć wyraźnie wpływ napędu elektrycznego, bo jest on niemal tak samo mocny jak spalinowy. Jednak najbardziej zaskoczył mnie przy wyższych prędkościach. Przyznaję, że rozpędziłem go do licznikowych 160 km/h, co nie wymagało od niego wiele wysiłku, a przyrost prędkości w zakresie 120-160 km/h był tak dobry, że przecierałem oczy ze zdziwienia.
Oczywiście podczas przyspieszania napęd hałasuje, wyje, a automat działa nieco inaczej niż współczesna przekładnia eCVT. Nie jest tak szybki. Co więcej, wyraźnie czuć moment włączenia się silnika spalinowego, gdy przy niskiej prędkości napędza auto tylko elektryk. No i spalanie nie stoi na tak dobrym poziomie, jakiego ktoś mógłby się spodziewać.
Średnio auto potrzebuje ok. 5-5,5 l/100 niezależnie od warunków. Czy to będzie jazda w trasie czy w mieście. Przy stałej prędkości 90 km/h spala 4,5 l/100 km, a przy 140 km/h tylko 7,1. Tym bardziej nie wiem skąd pomysł, że hybrydy palą mało tylko w mieście, a w trasie dużo. Owszem, nie są to wyniki przekonujące wówczas do zakupu hybrydy kosztującej znacznie więcej od klasycznego auta, ale historie o wysokim zużyciu paliwa w trasie wkładam między bajki po raz kolejny, tym razem w dział "najstarsze auta hybrydowe".
Moja opinia o Toyocie Prius I:
Nie znam się na tym, czy auto będzie, czy nie będzie klasykiem. Moim zdaniem Prius I na to zasługuje, bo ma wszystko czego potrzeba. Jest w Europie unikatem i na pewno ważnym w historii motoryzacji modelem. To on wyznaczył kierunek, w którym podążają już wszyscy producenci chcący liczyć się na Starym Kontynencie. Auto przełomowe, najważniejsze w XXI wieku. Może niezbyt piękne, ale zaskakująco dobrze zaprojektowane. Tak dobrze, że warto je kupić nawet, jeśli nie będzie klasykiem. Po prostu na co dzień, bo jeździ jak trzeba, w miarę mało pali, daje sporo komfortu i przestrzeni. Jest też niezawodne. No i ma napis Hybrid.
W Niemczech nieźle utrzymanego priusa pierwszej generacji można kupić za 2000-3000 euro, czyli kilka-kilkanaście tysięcy złotych. Wybór nie jest duży, ledwie kilka sztuk. Myślę, że warto. Są znacznie większe szanse na to, że stanie się poszukiwanym klasykiem, niż na wygraną w lotto.