Szybka runda z Markiem Webberem. Rozmawiamy o życiu po F1, Kubicy i nowym 911
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Podczas mojego ostatniego pobytu na Ricardo Tormo, obok jazdy nową odsłoną 911, miała miejsce jeszcze jedna, szczególna chwila. Robiąc komórką zdjęcia w padoku, usłyszałem powiedziane do mnie luźnym angielskim "Fajne bryki, co?". Odpowiedziałem "No pewnie!", po czym się odwróciłem. Osobą, która do mnie zagadała, był Mark Webber.
Tak, TEN Mark Webber. Ten, który wygrał dziewięć Grand Prix Formuły 1, wystartował w 215 wyścigach w królowej motosportu, był drugi w Le Mans i zdobył Mistrzostwo Świata World Endurance Championship.
To także ten Mark Webber, który po zakończonej karierze wyścigowej został ambasadorem Porsche i jak widać dalej wspiera tę markę w różnych wydarzeniach. Nie jestem pewien, czy zagadywanie przypadkowych ludzi ma zapisane w kontrakcie, ale dla mnie stworzyło to doskonałą okazję, by lepiej poznać jednego z najbardziej doświadczonych – i najbardziej lubianych – ludzi ze świata F1 ostatnich dekad.
Mateusz Żuchowski: Jak ci mija życie na emeryturze?
Mark Webber: Dalej wykonuję masę roboty dla telewizji, mam wiele zobowiązań wobec Porsche i pozostaję bardzo blisko Formuły 1 i całej motoryzacji. Jak na emeryta jestem więc całkiem zajęty. Moja żona niezmiennie jest zła na mnie, że cały czas mnie nie ma w domu.
A miewasz jeszcze momenty, w których chciałbyś wrócić na tor?
No wiesz... to są wyścigi! Z tego się nigdy nie wyrasta. Problem w tym, że po Formule 1 i prototypach Le Mans ciężko mi znaleźć kategorię wyścigową, która dawałaby mi tyle samo emocji. Jestem więc zadowolony ze wspomnień, które posiadam i to mi wystarczy.
Swój ostatni wyścig w Formule 1 zakończyłem na podium. Podobnie w serii World Endurance Championship - karierę zakończyłem jako urzędujący mistrz świata. Ważny dla mnie jest fakt, że skończyłem się ścigać na swoich warunkach. To ja podjąłem tę decyzję, a nie ktoś zdecydował, że nie jestem już wystarczająco szybki.
Nadal jesteś mocno związany z Formułą 1. Jesteś w stanie ocenić, jak bardzo się ten sport zmienił od momentu, gdy do niego dołączyłeś - blisko dwie dekady temu?
Trochę się zmienił, ale nie jakoś radykalnie. Liberty Media znajduje swój sposób na F1, który jest znacznie bardziej cyfrowy i zbliżający fanów do rywalizacji. Ale same zasady sportu się nie zmieniły. Nadal wygrywa najlepszy zespół z najszybszymi kierowcami.
Pytam o to z konkretnego powodu. W imieniu polskich fanów muszę Cię spytać o…
Roberta.
Dokładnie.
Jestem wielkim fanem Roberta. To prawdziwy gladiator. Pochodzimy z tego samego pokolenia i darzymy się wzajemnie ogromnym szacunkiem… [Mark chwilę się zastanawia, po czym dodaje] Czy stać go jeszcze na osiągnięcie sukcesu w F1? To będzie jeszcze dużo trudniejsze niż wcześniej. Niezależnie od tego, na pewno powrót do bolidu F1 będzie dla niego wielkim przeżyciem, z czego się bardzo cieszę.
Tego nikt nie będzie widział. To będzie moment tylko dla niego. Mówię o tym uczuciu, które przeżyje, gdy poprowadzi ten samochód w weekend wyścigowy i stanie na starcie Grand Prix. Poczuje, że zamknął właśnie pewien rozdział w swoim życiu, w którym toczył heroiczną walkę. Tak, powrót Roberta na start wyścigu będzie legendarnym momentem.
A co dalej?
To wszystko, co stanie się później, będzie już tylko bonusem do tej historii. Dajmy spokój, w Formule 1 nie chodzi tylko i wyłącznie o wyniki i jeżdżenie w kółko! Oczywiście, że Robert jest tak profesjonalny, jak tylko się da. I na pewno jest bardzo głodny wyników. Ale czy uda mu się osiągnąć je w tym samochodzie i z tym obciążeniem, które ma w swojej ręce? Zobaczymy już wkrótce.
Cokolwiek by się nie działo, ważne jest, aby kibice i media nie naskakiwały na niego od razu. Jeśli tylko zdarzy się jakiś incydent albo Robert popełni błąd, prasa naturalnie będzie chciała go od razu zlinczować i zbiegnie się wiele mądrych głów, które będą analizowały na każdy możliwy sposób, gdzie popełnił błąd. To mu na pewno nie pomoże.
A dla Ciebie jaki był najbardziej szczególny moment w Twojej karierze?
Ciężko przebić wygraną w Monako. To chyba Enzo Ferrari powiedział, że zwycięstwo tam jest jak połowa mistrzostwa świata. Każda z moich wygranych tam była dla mnie szczególna. Tak samo szczególne były wygrane w Wielkiej Brytanii – zawsze mogłem liczyć tam na wsparcie sporej rzeszy fanów. Wszystkie zwycięstwa były dla mnie szczególne i każde z nich pamiętam. Najlepiej pamiętam zapewne swoją pierwszą wygraną na Nürburgringu w GP Niemiec. Australijczycy musieli czekać 21 lat, by ich rodak znów stanął na najwyższym stopniu podium.
To było w 2009 roku. To były początki wielkiego Red Bulla. W Formule 1 też przeszedłeś sporo. Jeździłeś dla zespołów o różnym miejscu w stawce i zgoła odmiennych sposobach zarządzania.
Najlepszym zespołem, dla którego jeździłem w F1, był niewątpliwie Red Bull. No dobra, mieliśmy parę spięć z Sebastianem, ale to normalne, gdy obydwaj walczyliśmy o mistrzostwo. To nie było lekkie życie, ale jednak dające wiele powodów do satysfakcji. Dalej jestem w dobrych relacjach z wieloma osobami z zespołu.
Minardi i Jaguar – och, co to były za czasy! Tak właściwie, to po raz pierwszy bolidem Minardi jechałem właśnie tutaj, na tym torze, na którym teraz jesteśmy. To był 2002 rok. Przygotowywałem się tutaj do Grand Prix w mojej ojczystej Australii…
Pamiętasz, jak Ci te testy poszły?
Tak. Jazda bolidem F1 nadal była dla mnie czymś nowym. Wtedy jeszcze nie było symulatorów, więc kierowcy przybywający do Formuły 1 zupełnie nie wiedzieli, czego się spodziewać po tych autach. W rzeczywistości okazywały się absurdalnie szybkie. Nic nie jest w stanie przygotować na jazdę bolidem F1.
Podczas tych testów największym problemem dla mnie były przez to problemy z szyją. W tamtych czasach podczas testów zużywano bardzo dużo kompletów nowych opon, przez co przeciążenia na zakrętach były nie do wytrzymania. Mój chrzest bojowy był szaleństwem, ale i powodem do ogromnej radości.
Teraz jesteśmy tutaj z nowym Porsche 911. Czy kierowcy takiemu jak ty samochód drogowy – niezależnie od tego jak dobry – jest w stanie dostarczyć jeszcze jakiejś frajdy z jazdy?
Jak najbardziej! A przynajmniej 911. I nie jest to tylko czcze gadanie. Zupełnie niezauważony przechodzi fakt, że Porsche jest najpopularniejszą marką w padoku F1. Kierowcy F1 naprawdę kupują te auta. Więc 911 jak najbardziej potrafi dać frajdę takim kierowcom jak ja.
To, co profesjonalni zawodnicy najbardziej cenią w 911, to jej odporność na torze. To wbrew pozorom cecha, która jest poważnym problemem dla wielu aut sportowych. 911 możesz tymczasem jeździć po torze cały dzień i przez cały czas będzie się zachowywać tak samo. Dzięki temu kierowca może się skupić wyłącznie na sobie, analizować swoje błędy i porównywać wyniki w wymiernych warunkach. To jest właśnie ta cecha, którą cenią w autach Porsche czołowi zawodnicy.
Mam wrażenie, że wsiąkłeś w tę markę już na dobre…
Tak naprawdę, to zawsze byłem fanem Porsche. Jazda dla ich zespołu w Le Mans była miłym sposobem na rozpoczęcie związku z tą firmą, ale prawda jest taka, że kolekcjonowałem ich auta na długo przed tym, co dodaje naszemu związkowi autentyczności. Teraz, gdy znam nie tylko auta tej marki, ale i ludzi, którzy je tworzą, mogę śmiało powiedzieć, że dla mnie Porsche to najlepszy producent aut sportowych na świecie – i to z dużą przewagą nad resztą.
To masz szczęście, bo możesz się naprawdę spełniać jako fan Porsche. Jakie są Twoje ulubione modele, którymi jeździłeś?
Bez szeregowania w konkretnej kolejności mogę wymienić ostatnie 911 GT3 RS 991.2, GT3 RS 4.0 – ostatnie 911 z silnikiem Mezgera – no i 997 GT2 RS. O tak, to auto bardzo mi się podobało. Ah no tak, no i 918 Spyder.
Gdybyś mógł zabrać jedno do swojego garażu to które by to było?
Nie potrafię odpowiedzieć, bo mam lub miałem każde z wymienionych…
Wróćmy do nowej 911. Z cech bliższych zwykłym kierowcom, które wymieniłbyś jako mocne strony 992?
Gwoździem programu jest na pewno nowy tryb jazdy na mokrym. Działa genialnie. Cieszę się również z efektu, który dał dłuższy rozstaw osi. Uwielbiam nowe 911 4S. Pod względem trakcji, skuteczności w przekazywaniu mocy przy wychodzeniu z zakrętów… Ujmę to tak: dopiero tu przyjechałem, a już dostałem burę za przejechanie tym autem zbyt wielu okrążeń na torze!
Namówienie Marka na parę kolejnych okrążeń ze mną na prawym fotelu nie było więc trudne. Już na pierwszych zakrętach poznałem nowe oblicze debiutującego 911, którym parę chwil wcześniej sam zjechałem do padoku. W rękach gwiazdy F1 weszło nagle na zupełnie nowy poziom przyczepności, precyzji i prędkości.
Ale co jeszcze ważniejsze, poznałem też nowe oblicze mojego rozmówcy. Do tej pory postrzegałem go jako luźnego, równego gościa z australijskiej prowincji. Teraz patrzę na innego Marka Webbera. Prowadzącego z pełnym zaangażowaniem i beznamiętnym perfekcjonizmem.
Nawet po zakończeniu kariery, w wieku 42 lat, dalej jego umiejętności są jak z innego świata. Każde z kół ustawia z milimetrową precyzją. Oszczędza ułamki sekund w miejscach, w których w ogóle bym się nie spodziewał, że można coś zdziałać. Kontroluje samochód w sposób absolutny.
Na pokładzie mamy urządzenie do mierzenia czasów. Okazuje się, że spontanicznie wykręcony wynik (z połową baku i mną na pokładzie) jest o parę sekund lepszy od tych, uzyskiwanych przez obecnych tu instruktorów jazdy Porsche. Parę sekund to prawdziwa przepaść. A mówimy o przewadze nad kierowcami, którzy już stanowią elitę motosportu…
Gdy podczas naszej przejażdżki zadaję mu jeszcze pytania odnośnie techniki jazdy i towarzyszących wyścigom emocji, on nie jest mi w stanie odpowiedzieć. Widzę po jego zdezorientowanej minie, że po prostu nie jest w stanie postawić się w skórze zwykłego śmiertelnika ze swoimi ograniczeniami. Za kierownicą jest jak maszyna.
Zupełnie inaczej patrzę więc na niego, gdy po zjechaniu do boksów wraca do swojego gwiazdorskiego uśmiechu i luźnej gadki. Zagaduje kolejne osoby, które - podobnie jak ja przed chwilą - nie mają jeszcze pojęcia, co je czeka na torze...