Booster Jump Starter Green Cell zamiast ładowarki. Uratuje w wielu sytuacjach
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kierowcy starszej daty są przyzwyczajeni do dużych, ciężkich urządzeń. Ale dziś… to już nie te czasy. By odpalić awaryjnie samochód, wystarczy małe pudełko, które zmieści się w schowku lub plecaku. O brzęczącym prostowniku też można zapomnieć.
Aby przekonać się, jak takie urządzenie działa w praktyce i czy faktycznie jest tak funkcjonalne, jak obiecują producenci, do testu wypożyczyłem produkt firmy Green Cell, która opisuje go jako "Green Cell GC PowerBoost Car Jump Starter / Powerbank / Rozrusznik do samochodu z funkcją prostownika". Ja na potrzeby materiału będę go nazywał boosterem. Na stronie producenta widnieje cena 749,95 zł. W sklepach znalazłem oferty w cenach od 599 zł do 749 zł.
Akumulator na wykończeniu można jeszcze wykorzystać
Miałem odpowiednie warunki, by go przetestować, bowiem akumulator w moim prywatnym aucie kończył żywot już wczesną wiosną tego roku. Elektryk samochodowy po sprawdzeniu nazwał go "śmieciem niewartym ładowania". Po dostarczeniu boostera postanowiłem wykorzystać go do samego końca, póki jeszcze jako tako działał.
W praktyce co 2-3 rozruch po dłuższym niż 12 godzin postoju wymagał użycia boostera rozruchowego. Zauważyłem, że po jego podłączeniu rozrusznik kręcił silnikiem żwawiej niż na akumulatorze, kiedy działał. Przy okazji uruchamiałem też traktorek do koszenia trawy z wycieńczonym akumulatorem i trzy razy ratowałem inne pojazdy, w tym raz motocykl. Booster jest jednocześnie powerbankiem, czyli małym akumulatorem z baterią o pojemności 16000 mAh, dlatego można go używać w terenie bez zasilania zewnętrznego. Nie omieszkałem sprawdzić, ile sam wytrzyma bez doładowania.
Bez problemu uruchamiał samochód z rozładowanym akumulatorem, mając tylko 15 proc. naładowania własnej baterii. Niżej starałem się nie schodzić. Producent zapewnia, że można nim 30 razy uruchomić pojazd i moje szacunki wskazują na to, że nie przesadza. Kiedy jest całkowicie rozładowany, to po ładowaniu odpowiednim prądem, przy użyciu mocnej ładowarki, można go w 10 minut naładować do stopnia wystarczającego na uruchomienie auta. Nie jest więc tak, że jeśli go wyjmiemy ze schowka i okaże się rozładowany, to jesteśmy zgubieni. Ładowanie do 100 proc. trwa ok. 80 minut.
Dlaczego taki booster uruchomi silnik, a zwykły powerbank nie?
Sama pojemność akumulatora urządzenia nie robi wrażenia względem rozmiaru. Mam prawie dwukrotnie mniejszy powerbank (fizycznie), którego pojemność to 20 000 mAh, czyli o 4000 mAh większa. Ważnym parametrem w przypadku boostera jest jednak maksymalny prąd, jaki może podać na wyjście. W tym przypadku jest to 2000 A, więc pozwoli uruchomić praktycznie każdy silnik samochody osobowego. Tę wartość można też porównać z akumulatorem samochodowym, który generuje prąd rozruchowy ok. 500-700 A. Zatem prąd, jaki otrzymujemy od boostera, jest wielokrotnie większy. Jaki prąd daje zwykły powerbank na wyjście? Zazwyczaj jest to wartość ok. 3-4 A.
Tymczasem testowy green cell na same gniazda USB do ładowania urządzeń daje co prawda również 3-4 A, ale pod napięciem od 5 do 20V. Co odpowiada mocy maksymalnej do 60 W, którą otrzymamy z gniazda USB-C. Gniazda USB-A generują po 18 W. Łącznie całe urządzenie może oddać do 80 W przy korzystaniu z kilku gniazd jednocześnie. Dla porównania, typowy powerbank daje 5-woltowe napięcie, więc moc takiego urządzenia to najwyżej 15 W.
Rozruch to tylko jedna z przydatnych funkcji
Poza ładowaniem innych urządzeń, jak laptop, telefon, zabawki, słuchawki itp., booster firmy Green Cell został przygotowany również do ładowania akumulatora samochodowego o napięciu 12 V. I co ciekawe, każdego rodzaju, jakiego używa się w pojazdach, w tym AGM czy żelowego. Prąd ładowania to ok. 3 A, ale zależnie od rodzaju akumulatora, natężenie jest automatycznie dostosowywane, nie tylko do samego akumulatora, ale także w trakcie ładowania do stopnia jego naładowania.
Dużą zaletą urządzenia jest to, że ładuje akumulator bez zewnętrznego źródła, czyli z własnej baterii. Oczywiście w ten sposób nie naładuje rozładowanego akumulatora do końca, ale zazwyczaj wystarczy na tyle, by go podładować i uruchomić pojazd. Chcąc naładować akumulator, jak trzeba, urządzenie musi być już podłączone do ładowarki o odpowiedniej mocy (rekomendowana jest ładowarka o mocy co najmniej 60 W).
Przy okazji wspomnę, że ogromną zaletą boostera jest to, że możemy ładować go nie specjalną dla niego ładowarką, lecz uniwersalną z portem USB i przewodem z wtykiem USB-C. Zresztą taki przewód o długości 120 cm producent dołącza do zestawu – ładowarki już nie. Zalecana moc ładowania to 60 W, ale na przykład taką, jaką ładujemy telefon (10W), też można naładować urządzenie, choć to akurat potrwa bardzo długo (około doby). Wiele podobnych urządzeń można naładować tylko ładowarką dołączoną do zestawu, więc tu ogromny plus dla green cella.
Kolejna zaleta to "idiotoodporność" urządzenia – tak należy to nazwać wprost. Tu nic nie da się zrobić źle. Przy rozruchu samochodu wystarczy go włączyć, a potem odpiąć od biegunów akumulatora, kiedy silnik już pracuje. Nie ma w instrukcji żadnej informacji o tym, że należy zrobić to jak najszybciej, jak w przypadku innych boosterów. Cokolwiek zrobimy źle, nic złego się nie wydarzy. Nawet zwarcie klem – plusa z minusem – niczego nie spowoduje. Co więcej, podłączenie urządzenia do akumulatora na odwrót (plusa do minusa i minusa do plusa) spowoduje tylko wyświetlenie się komunikatu ostrzegawczego. Nic więcej. Nie trzeba go też wyłączać, nawet się nie da. Zrobi to sam.
Używałem akumulatora samochodowego również do innego testu, który niebawem opublikuję na łamach serwisu. Dlatego mogę zapewnić, że booster Green Cell jest znakomitą ładowarką. Co prawda potrzebuje kilku dobrych godzin, by rozbudzić akumulator, jak zresztą zwykła ładowarka czy nawet prostownik, ale zawsze doprowadzał go do znakomitej kondycji. Wiem, bo ten wspomniany męczyłem tyle razy, że nie zliczę.
Kilka razy też ładowałem ten umęczony akumulator we własnym aucie, aż wreszcie na początku października okazało się, że jest już tak zniszczony, że nie dało się go naładować. Urządzenie komunikuje to charakterystycznym pykaniem, jakby chciało, ale nie mogło się włączyć. Kiedy żywot akumulatora dobiegł końca, dwukrotnie jeszcze uruchomiłem auto boosterem, ale za trzecim razem już się nie udało. Po sprawdzeniu testerem okazało się, że akumulator daje maksymalnie 120 A prądu rozruchowego i elektryk określił go jako "uszkodzony".
Funkcja, której lepiej nie używać
Przynajmniej tak wynika z instrukcji obsługi urządzenia. Chodzi o funkcję "aware", która jak podaje producent, powinna być używana "tylko na własne ryzyko". Ale spokojnie, nic tu nie wybuchnie.
Green Cell informuje o tym, że jest to funkcja dla świadomych użytkowników, czyli takich, którzy np. nie pomylą biegunów, ponieważ w trybie "aware" nie działają zabezpieczenia. Jest to funkcja do uruchamiania samochodu z głęboko rozładowanym akumulatorem, dającym ok. 5 V napięcia. I tak też zrobiłem ze swoim "uszkodzonym" – auto ożyło. Akumulator był zniszczony do tego stopnia, że po kilkunastu minutach jazdy i wyłączeniu silnika nie dawał oznak życia. Nawet charakterystyczne dla rozładowanego akumulatora miganie kontrolek się nie pojawiło. To był definitywny koniec. Więcej trybu "aware" nie chciałem używać.
Jest latarka i co jeszcze?
Urządzenie jest wielofunkcyjne, a co najważniejsze – kompaktowe. Sprawdziłem, że w każdym z aut testowych – a było ich kilkanaście w tym czasie – zmieści się bez problemu w schowku przed pasażerem (tylko czasami bez etui), a w wielu z nich w podłokietniku czy też pod podłogą bagażnika. Wystarczy je ładować raz na trzy miesiące, by zawsze mieć pewność, że w razie krytycznej sytuacji spełni swoją funkcję.
Druga sprawa to jego odporność na kurz, zabrudzenie i wodę. Przyznaję, że go nie oszczędzałem i nic mu się nie stało. Jakoś wykonania jest na bardzo wysokim poziomie, a gumowe zaślepki gniazd, pomimo braku ostrożności w używaniu, są w znakomitym stanie. To samo można powiedzieć o gniazdach, z których korzystałem wielokrotnie. Krótkie co prawda przewody rozruchowe, ale zakończone solidnymi klemami też oceniam na szóstkę. Gdyby były dłuższe, nie mieściłyby się w etui.
Urządzanie – poza opisanymi funkcjami – ma również latarkę, która daje bardzo mocne światło przez wiele godzin, ale można jego intensywność zmniejszyć o połowę lub 10-krotnie, albo wysyłać przez długi czas sygnał SOS.