Lexus CT
Nikt się nie spodziewał, że Lexus, stworzony z myślą o luksusie, będzie produkował auto klasy compact. A jednak. W marcu 2010 roku na targach w Genewie Toyota pokazała wersję produkcyjną Lexusa CT200h.
Nowy Lexus pretenduje oczywiście do klasy luksusowych kompaktów i nie będzie walczył o względy klientów zastanawiających się nad Golfem. Po części ze względu na pozycjonowanie tej marki na rynku, ale też ze względu na cenę. W najuboższej wersji kosztuje on bowiem prawie 110 tys. zł. Czy zakup Lexusa w takiej wersji ma sens? To byłoby zaprzeczenie filozofii marki, Lexus po prostu musi być dobrze wyposażony. A żeby taki był CT200h, trzeba się zdecydować na wersję Prestige, a to już spory wydatek (około 170 tys. zł).
Mimo takiej ogromnej, jak na samochód klasy C, sumy zostawionej u dilera japońskiej marki dostaniemy samochód z wieloma mankamentami. Od poważniejszych, jak zbyt mała ilość miejsca dla pasażerów drugiego rzędu czy miejscami skandalicznie niska jakość materiałów wykończeniowych; poprzez brak możliwości trzykrotnego mignięcia kierunkowskazu po delikatnym wychyleniu jego dźwigni; aż do, może mało istotnej, ale jednak, mało atrakcyjnej oprawy graficznej ekranu będącego centrum multimedialnym kompaktu Lexusa.
Lexus CT jest oferowany obecnie wyłącznie w jednej wersji silnikowej, która jest hybrydą. Układ zastosowany w tym modelu to dobrze znany system, obecny na rynku już od jakiegoś czasu za sprawą Toyoty Prius. Motor benzynowy ma pojemność 1,8 i generuje 99 KM. Jest wspomagany przez silnik elektryczny o niebagatelnej mocy 82 KM. Gdyby zsumować obie wartości, otrzymalibyśmy całkiem pokaźny wynik. Jednak jak to bywa w przypadku hybryd, nigdy nie jest tak pięknie, jak mogłoby się wydawać.
Lexus CT200h ma łączną moc równą 136 KM. To może wystarczająca ilość dla auta o wadze 1000 kg, ale mały Lexus waży prawie pół tony więcej. W efekcie za grubo ponad jedną dziesiątą miliona złotych nabywca dostaje auto, które do setki przyspiesza w ponad 10 s. To nie tyle przybijające, co po prostu śmieszne. Dodatkowo cały układ napędowy obsługiwany jest przez bezstopniową skrzynię E-CTV. Jeśli więc chcemy wycisnąć choć trochę dynamiki z tego auta, mamy wrażenie, że katujemy silnik, którego błagalne okrzyki słychać nawet pomimo bardzo dobrego wyciszenia kabiny pasażerskiej.
Są też oczywiście plusy zastosowania technologii hybrydowej. Najważniejszy to niższe spalanie niż w przypadku konwencjonalnego napędu. Wspomina się o około 4 l na każde 100 przejechanych kilometrów. Jednak należy traktować to z przymrużeniem oka, tym bardziej jeśli kierowca zażąda od układu napędowego nieco dynamiki.
Drugim plusem jest możliwość rozpędzenia się do prędkości 45 km/h wyłącznie dzięki silnikowi elektrycznemu. To na pewno ciekawe uczucie: przyspieszać i jechać zupełnie bezgłośnie. Szkoda, że musi ono ustąpić już po około 2-3 km, bo tylko na tyle jazdy starczą w pełni naładowane niklowo-wodorowe baterie.
Dostępne są trzy tryby jazdy: econ, normal i sport. Jednak nawet w ostatnim nie ma mowy o sportowych nastawach czegokolwiek. Jedynie gaz staje się nieco bardziej czuły na ruchy prawej stopy kierowcy. Układ kierowniczy jest za to w każdym trybie nastawiony przede wszystkim na komfort, a nie sport.
Opis stylistyki kompaktu japońskiej marki można by zamknąć w dwóch słowach i w zasadzie zakończyć temat. Design CT200h to czysta elegancja. Jednak czy jest to pozytywne określenie? Nie do końca, bo oznacza praktycznie całkowity brak fantazji i tego „czegoś”. Jest najzwyczajniej poprawnie i jakoś nie wyobrażam sobie przechodniów oglądających się za tym Lexusem. Ale może o to chodziło?
Taka cicha, dyskretna (i droga) elegancja. Łyżką dziegciu w tej dystyngowanej beczce miodu może być skojarzenie z Toyotą Avensis w wersji kombi, jeśli chodzi o tył nadwozia. Za to na dużą pochwałę zasługuje wygląd wnętrza. Zasiadając z przodu, można poczuć się luksusowo i "lexusowo". To wrażenie potęgują znakomity system nagłośnienia marki Mark Levinson i system obsługi multimediów przez Remote Touch (system à la mysz komputerowa).