Klienci aut za milion są nie tam, gdzie się ich spodziewasz. W lidze superaut nadal panuje eldorado
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Podczas gdy w polskich salonach Audi czy BMW sytuacja coraz bardziej przypomina tę na zachodzie Europy, to, co się dzieje w wyższej lidze, dalej przypomina czasy radosnych początków kapitalizmu. Samochody za siedmiocyfrowe sumy często kupowane są za żywą gotówkę przez osoby, których wcale byś o to nie posądzał.
Pan Wiesław Litewski wie dobrze, że ludzi nie można osądzać po wyglądzie. Każdego wchodzącego do prowadzonego przez niego salonu Maserati Chodzeń w Piasecznie traktuje z szacunkiem i zainteresowaniem. Gdy kiedyś pod to ekskluzywne miejsce zajechała zużyta Alfa Romeo 159 z urwanym lusterkiem i wysiadł z niej mężczyzna we flanelowej koszuli w towarzystwie kobiety z chustą na głowie, gospodarz zaprezentował im sportowy model Granturismo. Piękne, dwudrzwiowe coupe pokryte subtelnym błękitnym lakierem kosztowało ponad 700 tysięcy złotych. Gość salonu cieszył się jak dziecko. Tydzień później miał ten egzemplarz pod swoim domem.
Polski rynek motoryzacyjny jest nadal egzotyczny. W najpopularniejszych segmentach doganiamy trendy z Europy Zachodniej i stosujemy nowoczesne metody finansowania, ale im wyższa liga cenowa, tym bardziej bizantyjski poziom reprezentujemy. Kultowe Porsche 911 obecnie można mieć "już" za 645 tys. 170 zł, ale w Polsce kupowane jest głównie w najdroższych wersjach, których ceny dobijają do poziomu miliona. Właściciele starannie się z nimi obchodzą i utrzymują w perfekcyjnym stanie. Prowadzi to do sytuacji, w której używane sztuki z polskiego rynku są pożądane w Europie Zachodniej. W świecie superaut częściej to Polak płakał, jak sprzedawał.
Polska sieć dealerska Ferrari może pochwalić się jedną z najwyższych cen transakcyjnych sprzedawanych samochodów na świecie. Otwarty w połowie zeszłego roku pierwszy w tej części Europy salon brytyjskiej marki McLaren sprzedał już ponad dwadzieścia samochodów. Cennik w tym miejscu zaczyna się od nieco ponad miliona złotych, ale podstawowe modele nikogo nie interesują. Klienci sięgają głównie po dużo droższe, limitowane serie.
Portret polskiego właściciela superauta
W świecie najdroższych samochodów na polskim rynku nie liczą się opcje dyskretne. Znad Wisły wycofała się marka Lotus, która specjalizuje się w lekkich i małych wozach sportowych dla wprawnych kierowców. Wysokiej klasy eleganckie pojazdy zabytkowe nie znajdują jeszcze szerszego zainteresowania wśród polskich milionerów poza paroma pasjonatami.
Z drugiej strony, to Polska była największym w całej Europie rynkiem dla o tyle luksusowego, co wielkiego Mercedesa G63 AMG 6x6. Ważący 3,75 tony, mierzący blisko sześć metrów długości i 2,2 metra wysokości sześciokołowy pick-up był wyceniony przez polskiego importera marki na 2,2 miliona złotych. Do naszego kraju trafiło aż siedem ze stu wyprodukowanych na cały świat egzemplarzy.
Górnej granicy możliwości polskich klientów nie ma. Niedawno redakcja Autokultu ustaliła, że do Polski trafi jeden ze 150 egzemplarzy kosmicznego Aston Martina Valkyrie. Klient dostał na niego fakturę opiewającą na ponad 15 milionów złotych.
Kim są Polacy, których stać na takie samochody? Najczęściej zupełnie innymi ludźmi, niż się spodziewasz. Z jednej strony czerwone ferrari i duże mercedesy łatwo już spotkać na najmodniejszych ulicach Warszawy czy Wrocławia, a patrząc na listę stu najbogatszych Polaków, znajdziemy na niej wielu miłośników motoryzacji w najdroższym wydaniu. Z drugiej, życie pisze naszym rodakom tak różne scenariusze, że historie sprzedawców brzmią aż nieprawdopodobnie.
Rafał Markiewicz od lat specjalizuje się w sprzedaży samochodów luksusowych. Teraz, jako dyrektor sprzedaży w dużym centrum samochodów segmentu premium VCentrum, ciągle spotyka się z przypadkami, których nie powstydziłby się film akcji.
Pytam się go, czy zdarzają się klienci, którzy przychodzą z przysłowiowym workiem pieniędzy, rzucają go na stół i wskazują, który samochód zabierają ze sobą. – Nawet nie z workiem, a foliówką z Biedronki! – mówi dyrektor VCentrum. – Kiedyś, z samego rana, przyszło do nas dwóch panów, ewidentnie bardzo zmęczonych nocą. W foliowej siatce mieli jakieś pół miliona złotych. Jak się okazało, była to ich wygrana z kasyna. Za te pieniądze kupili sportowy model mercedesa, którego została nam jedna sztuka.
To jednak wyjątki. A gdybyśmy chcieli stworzyć bardziej uniwersalny portret polskiego właściciela superauta, to jaki by on był? – Drogie samochody często kupują osoby, które osiągnęły wyjątkową specjalizację w oryginalnych profesjach. Będzie to na przykład konserwator prowadzący renowację obrazów w kościołach albo właściciel małej firmy produkującej endoprotezy eksportowane na cały świat – opowiada Markiewicz.
Wtóruje mu Michał Maske, Sales & Marketing Manager jedynego w Polsce salonu luksusowej marki Aston Martin. – Nasi klienci to liderzy swoich branż. Znaczna część pochodzi z największych aglomeracji, ale jest również spora część z małych lub bardzo małych miejscowości. Tak naprawdę to z nich pochodzą osoby, które wybierają najdroższe, limitowane serie. Nasze wyniki z pewnością poprawi jeszcze pierwszy SUV Aston Martina, model DBX, który wkrótce pokaże się na rynku. Czekają na niego klienci, którzy jeżdżą drogimi samochodami nie tylko po asfaltowych drogach.
Duże pieniądze w małych miejscowościach
U nas w powiecie jest pewnie więcej nowych Rolls-Royce'ów niż w Warszawie – śmieje się Patryk Pachura. Były kierowca wyścigowy od lat prowadzi w Środzie Wielkopolskiej znaną wśród właścicieli superaut firmę Pachura Moto Center, w której obsługuje klientów z całej Europy. Ale także swoich sąsiadów. W okolicach liczącego 23 tysiące mieszkańców miasta porusza się sześć Rolls-Royce'ów i trzy Lamborghini Aventadory. Wartość każdego z tych samochodów to około dwa miliony złotych.
Jakimi branżami trudnią się ludzie, którzy je posiadają? – Tutaj zupełnie nie ma reguły. Wszyscy kochają motoryzację. Do mojego centrum przybywają zarówno prawnicy oraz lekarze, jak i rolnicy i wojownicy MMA. Jedyna reguła brzmi: im po kimś mniej widać jego pieniądze, tym więcej jest skłonny wydać na samochód i jego modyfikacje.
Co skłania ludzi z małych miejscowości do takich zakupów? Chęć zaistnienia w lokalnej społeczności? – To na pewno nie – od razu zaznacza Patryk. – W mniejszych miejscowościach i tak każdy dobrze wie, który sąsiad ma ile pieniędzy. Myślę, że tu nawet bardziej niż w dużych miastach takie samochody wybierają prawdziwi pasjonaci, którzy chcą spełnić swoje marzenia.
Dużo na temat zmieniającej się demografii polskich właścicieli superaut może powiedzieć Krzysztof Przybyła prowadzący firmę Kimbex Dream Cars. Już od ponad dwudziestu lat handluje on samochodami luksusowymi i sportowymi na terenie całej Europy. Nie zawsze tak było, ale teraz już większość jego klientów pochodzi z Polski. Swój pierwszy salon zbudował on w Krapkowicach pod Opolem.
Od zawsze pewną część jego klientów stanowili także rolnicy. Szef firmy Kimbex zauważa, że osoby z małych miast i wsi mogłyby kupować znacznie więcej luksusowych samochodów, ale nie chcą tego robić z obawy przez byciem niewłaściwie postrzeganym przez otoczenie. Mówiąc po naszemu – mogą kupować superauta, ale tego nie robią, bo "a co ludzie powiedzą".
– Znam wiele przypadków klientów, którzy świadomie nie kupują krzykliwych aut, by nie wzbudzać sensacji w swoim otoczeniu. To odwrotnie niż w dużych miastach, gdzie ludzie kupują takie wozy właśnie po to, by się pokazać. Tymczasem w mniejszych miejscowościach jest wiele osób, które mogłyby sobie kupić każde, nawet najdroższe auto na rynku. Powstrzymują ich przed tym tylko sąsiedzi – sądzi Przybyła.
Czym więc jeżdżą bogacze z polskich wsi? – Mercedesami klasy E i S. Choć często pytają także o volkswageny, ale w moim salonie nie ma miejsca na tę markę. – Jak finansują swoje zakupy? – 85 proc. moich klientów kupuje za gotówkę.
Polski rynek superaut nie przestaje zaskakiwać dlatego, że polskie społeczeństwo nie przestaje zaskakiwać. Jest jego odzwierciedleniem w przejaskrawionym, ale prawdziwym wydaniu. Wiedzieć o nim należy jedno: że pieniądze kryją się w naszym kraju w najmniej spodziewanych miejscach.