Ford Mustang Bullitt: za sterami legendy z dzieciństwa
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Za sterami Forda Mustanga Bullitta powinienem poczuć się jak Steve McQueen. Jednak klimat legendy przysłania mi czysta, dziecięca wręcz ekscytacja. Nie pamiętam ile miałem lat, gdy zakochałem się w Mustangu, ale 10-letni ja spłonąłby z zazdrości, widząc jak naciskam przycisk startera, budzący do życia 5-litrowe V8. Czuję się jak małolat, którego rodzice wpuścili do sklepu z zabawkami i powiedzieli: bierz, co chcesz.
Ford Mustang Bullitt (2018) - test, opinia
Co jest takiego w Mustangu, że zawsze tak działa? Tylko w ubiegłym roku ze swojej listy "poprowadzić przed śmiercią" skreśliłem Forda GT, Porsche 911 GT3, GT3 RS, GT2 RS, 911 Carrerę RS 2.7, Morgana 3-Wheelera i szereg innych rarytasów. A jednak z Mustangiem łączy mnie coś osobistego, co sprawia, że uwielbiam go bezkrytycznie i bezgranicznie.
Może to czyni mnie nieodpowiednią osobą do pisania testu tego samochodu? A może jest wręcz przeciwnie? Nie da się potraktować takiej maszyny jak Mustang z surowym, chłodnym obiektywizmem, wyrażanym w liczbach.
Po drodze na zdjęcia zatrzymuję się przy przejściu dla pieszych. Przepuszczam matkę z kilkuletnim synkiem. Mały nie odrywa wzroku od ciemnozielonego mustanga. Muskam prawy pedał. V8 lekko burczy. Po chwili dociskam go do podłogi. Wydechy strzelają jak działo przeciwlotnicze. Chłopiec aż podskakuje z zachwytu. Myślicie, że interesują go jakiekolwiek liczby?
I nie zrzucam znaczenia liczb dlatego, że Mustang ma z nimi jakiś problem. Absolutnie. Pod maską pracuje tu 5-litrowe V8 o mocy 460 KM przy aż 7250 obr./min. Generuje 529 Nm momentu obrotowego. Sęk w tym, że to nie liczby czynią z tego wozu herosa.
Herosem uczynił go za to bez wątpienia Steve McQueen. Zupełnie przeciętny film "Bullitt" (możecie mnie teraz ukamienować w komentarzach) zawiera ponad 10-minutową scenę pościgu przez San Francisco. Z zielonym mustangiem, po labiryncie ulic pełnym okazji do efektownych skoków, lawiruje czarny dodge charger. Nie ma eksplodujących co 15 sekund aut. Nie ma efektownych ujęć z drona, zwolnionego tempa, skomplikowanych przejazdów kamery wokół aut. Nic z tych rzeczy. A jednak ta scena stała się legendą.
Porucznik Frank Bullitt wjechał do popkultury paląc gumę na wstecznym. Przy okazji na kartach historii kinematografii zapisał się też zielony mustang. Z pustym grillem z przodu, bez efekciarskich spojlerów. Teraz siedzę w jego współczesnej interpretacji. Naciskam przycisk startera i po wbiciu jedynki ruszam przed siebie.
Chociaż widlasta ósemka i manual, który jest absolutnie doskonały, to atrybuty klasycznego auta sportowego, to obecna iteracja Mustanga ma do zaoferowania wiele rozwiązań, które są odległe od wozu, którym McQueen gonił po kanciastych podjazdach San Francisco.
Przede mną rozpościera się horyzont elektronicznych wskaźników. Wirtualne zegary są konfigurowalne i zmieniają się w zależności od dobranego trybu jazdy. Mamy tu też dotykowy ekran systemu inforozrywki, zawieszenie adaptacyjne z płynem magnetoreologicznym i aktywny układ wydechowy. Cuda, poruczniku Bullitt.
Ostatecznie ten wóz kocha się za co innego
Toczę się na czwartym biegu, sięgam do krótkiego drążka zmiany przełożeń. Jest zakończony gładką, białą kulą - klasyka gatunku. Kopię sprzęgło, zrzucam bieg na dwóję, szybko zmieniam stopy - zdejmuję nogę ze sprzęgła i płynnie wbijam gaz w podłogę. Po krótkim nabraniu oddechu między biegami, ośmiocylindrowe płuco wypluwa z siebie 460 koni i z wrzaskiem szarpie tylną osią, z cudowną wściekłością zalewając szerokie gumy nieprzebranym strumieniem mocy.
To wszystko, chociaż trwa chwilę, jest procesem. Uwielbiam współczesne, szybkie automaty, ale w kategorii frajdy z jazdy i poczucia zespolenia z maszyną, nic nie równa się uczuciu, jakie daje taka redukcja. Szczególnie, że manual w mustangu pracuje jak w rasowym wozie wyczynowym. Skok jest krótki, każde wbicie jest pewne, szybkie, ma swoje kliknięcie.
Po redukcji i pobudzeniu do życia silnika V8, czeka nas kolejny spektakl. Przyrost obrotów jest równoległy do przyrostu adrenaliny, napędzanego niesamowitym dźwiękiem 5-litrowca pod maską mustanga. Kiedy myślisz, że już sięgasz czerwonego pola, okazuje się, że przed tobą jeszcze 2 tysiące obrotów.
Ta generacja Mustanga oprócz takiej nieskończonej frajdy z jazdy przed siebie, ma do zaoferowania coś ekstra. Mustang prowadzi się absolutnie doskonale. Pisałem o tym po pierwszych jazdach, po pierwszych jazdach po liftingu i po teście Shelby GT350R. Napiszę to i teraz - czasy, w których amerykańskie muscle cary były szybkie tylko na prostej, dawno minęły.
Mustang mimo niemałej masy (1,8 t) zawstydziłyby niejednego europejskiego, lżejszego cwaniaka. To spore coupe jest zaskakująco zwinne, niebezpiecznie kuszące. To nie tapczan na zawieszeniu z galarety, który buja się od lewej do prawej. Mechanika rewelacyjnie trzyma to auto w ryzach. Jeśli tył ucieknie, to z winy kierowcy, a nie niedoskonałości samochodu.
Bullitt okrasza to wszystko świetnym klimatem. Ta wersja opłaca się nawet ze względów czysto pragmatycznych - dostajemy tu bardzo bogate wyposażenie i to w aucie, które lepiej niż podstawowa wersja trzyma cenę. Mamy tu też oldschoolowe felgi, rewelacyjny zielony (lub mniej oryginalny - czarny) lakier Dark Highland Green i trochę za dużo celowników z podpisem Bullitt. Moim zdaniem wystarczyłby napis na tylnej klapie. Te wielkie celowniki są trochę zbyt pretensjonalne. To tak o jeden mały krok za daleko.
Na pytanie - czy chciałbym jeździć mustangiem? - odpowiedziałem już na początku tekstu. Na koniec trzeba odpowiedzieć na ważniejsze pytanie. Czy tą wersją legendy Forda chciały jeździć porucznik Frank Bullitt? Ta maszyna ma wszystko, czego potrzebował w swoich rękach Steve McQueen w legendarnym filmie. Ma też wszystko, czego potrzeba, żeby gościć na plakatach i w marzeniach kolejnych pokoleń chłopców, którzy dopiero się zakochują w samochodach. To idealny materiał na pierwszą miłość.
- Legendarny wygląd
- 5-litrowe V8
- Bogate wyposażenie za tę cenę
- Atrakcyjna wersja specjalna
- Bardzo dobre właściwości jezdne
- Wygodne cyfrowe wskaźniki
- Bardzo dobra ręczna skrzynia biegów
- Nieduże lusterka
- Przeciętne materiały wykończeniowe w niektórych miejscach deski rozdzielczej
Ford Mustang Bullitt (2018) - galeria zdjęć
Ford Mustang Bullitt (2018) - dane techniczne
Silnik i napęd: | |
---|---|
Układ i doładowanie: | V8, wolnossący |
Rodzaj paliwa: | Benzyna |
Ustawienie: | Wzdłużne |
Rozrząd: | DOHC 32V |
Objętość skokowa: | 4951 cm³ |
Moc maksymalna: | 460 KM przy 7250 rpm |
Moment maksymalny: | 529 Nm przy 4600 rpm |
Skrzynia biegów: | 6-biegowa, ręczna |
Typ napędu: | Tylny |
Hamulce przednie: | tarcze wentylowane 380x34 mm, z 6-tłoczkowymi zaciskami |
Hamulce tylne: | tarcze wentylowane 330x25mm |
Zawieszenie przednie: | Kolumna typu MacPherson |
Zawieszenie tylne: | Niezależne |
Średnica zawracania: | 12,2 m |
Koła, ogumienie przednie: | 225/40R19 |
Koła, ogumienie tylne: | 275/40R19 |
Masy i wymiary: | |
Typ nadwozia: | Coupé |
Liczba drzwi: | 2 |
Masa własna: | 1831 kg |
Ładowność: | b.d. |
Długość: | 4784 mm |
Szerokość z lusterkami: | 2080 mm |
Wysokość: | 1381 mm |
Rozstaw osi: | 2720 mm |
Rozstaw kół przód/tył: | 1582 / 1655 mm |
Pojemność zbiornika paliwa: | 61 l |
Pojemność bagażnika: | 408 l |
Osiągi: | |
Katalogowo: | |
Przyspieszenie 0-100 km/h: | b.d. |
Prędkość maksymalna: | b.d. |
Zużycie paliwa (miasto): | 16,6 l/100 km (pomiar: 17 l/100 km) |
Zużycie paliwa (trasa): | 8,2 l/100 km |
Zużycie paliwa (mieszane): | 8,8 l/100 km |
Emisja CO2: | 270 g/km |
Test zderzeniowy Euro NCAP: | nie mierzono |
Cena: | |
Cena egzemplarza testowego: | 219 410. zł |
Wersja silnikowa od: | 198 110 zł |
Model od: | 173 110 zł |