Chevrolet Camaro ZL1 (2017) - premiera
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Najmocniejszy, najpotężniejszy, najszybszy, najlepiej prowadzący się i przewyższający pod każdym względem konkurentów oferowanych w tej cenie. Tak krótko można scharakteryzować nowego Chevroleta Camaro ZL1, który niebawem trafi na rynek. Oczywiście amerykański rynek.
Poprawiony w dużym stopniu i pod każdym względem Camaro ZL1 ma być bezkonkurencyjnym samochodem za tę cenę. Takie deklaracje składa Chevrolet w Stanach Zjednoczonych. Ceny jednak jeszcze nie poznaliśmy, ale obecna generacja Camaro ZL1 kosztuje 55,5 tys. dolarów, podczas gdy Ford Mustang Shelby GT350 R jest wyceniony na nieco ponad 61 tys. dolarów. Jeżeli cena zmieni się tylko nieznacznie, to Camaro ZL1 może być więc od niego nieznacznie gorszy, ale musi być lepszy od Shelby GT350 za prawie 48 tys. dolarów.
Wygląd samochodu nie pozostawia wątpliwości co do tego, że Camaro jest szybki. Potworny wręcz wlot powietrza i niesamowicie agresywne linie nadwozia tworzą monstrum, które wygląda jakby miało zjeść na śniadanie nawet najostrzejsze Mustangi i wszelkiej maści Hellcaty Dodge’a. To oczywiście w dużej mierze zasługa stylistyki najnowszego Camaro szóstej generacji, ale także 100 godzin spędzonych w tunelu aerodynamicznym nad badaniem elementów, które miałyby pomóc w uzyskaniu jak najwyższej przyczepności na szybkich zakrętach. Powstał przy tym pakiet składający się z przebudowanego zderzaka z potwornym wlotem powietrza i aktywną przesłoną, ogromnym splitterem oraz spore skrzydło i przestylizowany zderzak tylny. Badano pod tym kątem również podłogę, która ma ograniczać siłę unoszącą. Przednie błotniki zostały nieznacznie poszerzone, a maskę przekonstruowano tak, by wyciągała gorące powietrze z komory silnika.
Jest co wyciągać, bo potężna, doładowana kompresorem jednostka typu Small Block LT4 6.2 V8 produkuje 640 KM mocy maksymalnej i 868 Nm momentu obrotowego, co na pewno przekłada się na wysoką temperaturę. W chłodzeniu silnika i układu napędowego pomaga łącznie 11 wymienników ciepła. Jednak nie tyle silnik, co układ przeniesienia napędu jest interesujący. Camaro ZL1 może być napędzane 10-stopniową przekładnią automatyczną, która ma tak ciasno upakowane przełożenia, że można tu już mówić niemal o przekładni bezstopniowej. Jednocześnie ma bardzo długie, najwyższe przełożenie, dzięki czemu mały silnik 6,2 litra spełnia wszelkie amerykańskie normy emisji spalin. Jest to pierwsza tego typu przekładnia, która trafi do seryjnej produkcji w samochodach tej marki, ale nie ostatnia. Ta została specjalnie skalibrowana do Camaro ZL1. Do końca 2018 roku Chevrolet wprowadzi tę skrzynię biegów do ośmiu różnych modeli.
Standardowa przekładnia to klasyczny manual o sześciu przełożeniach. Standardowy jest też elektronicznie sterowany mechanizm różnicowy o ograniczonym poślizgu, system Launch Control i zawieszenie Magnetic Ride. Wszystkimi tymi elementami zarządza się z poziomu systemu Performance Traction Management. O przyczepność dbają opony Goodyear Eagle F1 Supercar o rozmiarze 285/30 ZR20 z przodu i 305/30 ZR20 z tyłu, założone na obręcze kute z aluminium. Hamulce dostarczyła firma Brembo.
Chevrolet niespecjalnie skupiał się nad zmianami w kabinie ZL1. Seryjne są fotele Recaro, spłaszczona u dołu kierownica oraz zamszowa tapicerka z czerwonymi szwami.
Patrząc na takie samochody jak opisane tu Camaro ZL1, ale także Mustang Shelby GT350R czy Dodge Challenger Hellcat możemy tylko żałować, że nasz rynek wciąż oblegają takie wydmuszki jak Porsche 911, BMW M4 czy Mercedesy AMG, które choć pewnie szybsze na torze i lepiej wykonane, to kosztują od 3 do 4 razy więcej, dając przy tym od 2 do 3 razy mniej emocji. Możemy tylko dziękować Fordowi, który sprowadził Mustanga do Polski i choć od czasu do czasu będziemy mogli go posłuchać na ulicy.