Były szef Audi chce przyznać się w sprawie dieselgate. Nie z dobrej woli
Kara więzienia w zawieszeniu w zamian za przyznanie się do winy i spora nawiązka - tak ma wyglądać propozycja, na którą gotów jest zgodzić się Rupert Stadler, były szef Audi. Sprawa związana jest z aferą dieselgate, która wstrząsnęła wizerunkiem przemysłu motoryzacyjnego i silników wysokoprężnych.
03.05.2023 14:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rupert Stadler za dwa tygodnie stanie przed Sądem Okręgowym w Monachium i przyzna się do winy, powiedział die Welt cytowany przez Polską Agencję Prasową obrońca byłego szefa koncernu Audi. Biznesmen ma złożyć wyczerpujące zeznania w sprawie afery Volkswagena i zapłacić nawiązkę w wysokości 1,1 mln euro. W zamian grożąca mu kara więzienia – od 1,5 do 2 lat pozbawienia wolności – ma zostać orzeczona w zawieszeniu na trzy lata.
Według oceny sędziów Stadler przynajmniej od lipca 2016 wiedział o manipulacjach dotyczących pomiaru emisji CO2 i szkodliwych substancji w silnikach Diesla wykorzystywanych w samochodach Audi. Były szef Audi nie jest oskarżony o udział w powstaniu urządzeń, które zaniżały rzeczywistą emisję w czasie wykonywania badań, ale o to, że wiedział o tych nieprawidłowościach, a mimo to nie zakazał sprzedaży modeli Audi z takimi jednostkami napędowymi.
Współoskarżeni - były szef działu rozwoju silników Wolfgang Hatz oraz konstruktor silników Giovanni Pamio - przyznali się już na wcześniejszej rozprawie. Hatza czeka prawdopodobnie wyrok w zawieszeniu i zapłata 400 tys. euro, Pamio będzie musiał zapłacić 50 tys. euro. Postępowanie przeciwko inżynierowi, który występował jako kluczowy świadek, zostało już umorzone – informuje PAP. To jednak niewielkie kwoty wobec 11,2 mln euro, które w ramach nawiązki zapłacił były prezes Volkswagena Martin Winterkorn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Afera dieselgate wybuchła we wrześniu 2015 r., gdy Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska wystosowała do Volkswagena notę dotyczącą naruszenia prawa. Amerykanie stwierdzili, że samochody niemieckiego koncernu wykrywały dokonywanie pomiaru emisji i na ten czas dostosowywały działanie układów oczyszczania spalin do wymogów prawa. W pozostałych sytuacjach emisja mogła być nawet wielokrotnie wyższa niż oficjalna. Procesy związane z aferą toczą się do dziś.