Jeździłem nowym BMW M2 CS. To już nie tylko "ten mocniejszy". On jest po prostu opętany
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
BMW M2 Competition pokochałem od pierwszych kilometrów. Jest idealnie skrojony na miarę, a jednocześnie dostarcza tyle emocji, że kierowcy przez tydzień uśmiech nie schodzi z twarzy. Jest jak ostry nóż kuchenny – precyzyjny, skuteczny w działaniu i skory do skaleczeń. A potem wsiadłem do M2 CS i wszystko szlag trafił. To istny miecz samurajski.
Trudny wybór
Wszystko przyszło znienacka. Wiedząc o wyjeździe do Monachium na jazdy nowymi modelami BMW, dostałem telefon od przedstawiciela marki, że na miejscu będą dostępne także inne auta. Poprosił o wskazanie, którym byłbym zainteresowany. Do wyboru miałem m.in. BMW X2 PHEV, 545e oraz… M2 CS. Perspektywa przejechania się kompaktowym, częściowo zelektryfikowanym crossoverem była co prawda bardzo kusząca, ale postanowiłem wybrać ostatni z listy.
Od tego momentu nie myślałem o niczym innym. W końcu wersja CS to już nie przelewki, a skrót wcale nie ma uzasadnienia historycznego (Clubsport), lecz oznacza Competition Sport. Niemcy poszli po bandzie i postanowili również najmniejszy model z gamy M przekształcić w ultraprecyzyjne narzędzie endorfinotwórcze. Tak jakby M2 Competition już nim nie był.
Pierwsze spotkanie
Jazdy M2 CS zostały zaplanowane na popołudnie drugiego dnia – musiałem więc uzbroić się w cierpliwość i posłusznie wpisać na listę kolejkową. "Najwcześniej za 2 godziny", powiedziała mi miła pani zarządzająca autami. Zobaczyłem jednak, że na blacie leżą kluczyki do M2 Competition. Bez wahania postanowiłem odnowić starą znajomość i powspominać dawne czasy.
Gdy parkowałem po przejażdżce, akurat wracało też BMW M2 CS. A to oznaczało, że teraz moja kolej. Tocząc się powoli na miejsce, auto wyglądało niczym wracająca z polowania puma – zmęczona, ale gotowa do dalszego działania. Prezentowało się fenomenalnie. Kolega, który z niego wysiadł, powiedział do mnie: "Filip, uważaj. Mnie ten samochód przeraża". Spokorniałem.
Już na pierwszy rzut oka widać, że M2 CS jest inna. Zarezerwowany dla CS lakier Misano Blue kontrastujący z czarnymi, kutymi, 19-calowymi felgami i szerszym o 17 mm przodem trafnie oddawał bezwzględny charakter auta, a całość dopełniały czarne nerki, splitter, lotka i dyfuzor z włókna węglowego. Ach, no i lżejsza o 50 proc. lakierowana maska, także z włókna węglowego – tak lekka, że zamykając ją, miałem wrażenie operowania kartą papieru.
Po cichu liczyłem na wersję z manualną skrzynią biegów, w końcu jest to pierwszy model z serii CS, gdzie w podstawie występuje ręczna przekładnia. Niestety, nie miałem okazji go sprawdzić. W testowanym egzemplarzu był dwusprzęgłowy automat M DKG. Niemniej wnętrze powitało mnie tym, co najbardziej lubię w BMW. Świetnie leżąca w dłoniach kierownica obszyta została alcantarą, przez co stała się jeszcze grubsza. Żadnych zbędnych ścięć, podcięć czy innych cudów — tylko delikatne kropkowane wycięcie na "godzinie 12". Cudownie!
Jak wygląda reszta kabiny? Surowo. I słusznie, bo tu kierowcy nie powinno nic rozpraszać. Podłokietnik ze schowkiem? A po co, skoro cały tunel środkowy jest z włókna węglowego, a jego górna część została obszyta alcantarą, natomiast z tyłu, z uroczą nonszalancją wpasowano port USB. Lekkie, sportowe fotele z wycięciami przejęto wprost z M4 CS, a na boczkach drzwi i uchwytach także zagościło włókno węglowe. Sympatycznie.
Jednocześnie jest "cywilizowany" - autem mogą jechać 4 osoby, jest 2-strefowa, automatyczna klimatyzacja, a i multimedia się znajdą. A tuż za kierownicą – on – przycisk włączania silnika. Tak czerwony, jakby chciał wydrzeć się z całych sił: "odpal mnie"! Do usług.
Bratwurst na ostro
Zmuszam więc do pracy 3-litrową, podwójnie doładowaną rzędową "szóstkę", która rzęsistym prychnięciem z nowego układu wydechowego daje znać o gotowości do łobuzowania. Podążając tą samą trasą, którą wcześniej jechałem M2 Competition, powoli opuszczam obrzeża miasta. Widzę jednak dość spore zainteresowanie ze strony innych uczestników ruchu. Kobieta w tesli z uznaniem kiwnęła głową. Starszy pan w E30 Cabrio przez otwarty dach wysoko wyciąga podniesiony do góry kciuk. M2 CS wpada w oko.
Szybko udaję się więc w bardziej ustronne miejsce. Czas przełączyć się w tryb Sport+. Adaptacyjny układ jezdny M, zarezerwowany do tej pory dla M4, momentalnie utwardza i usztywnia się oraz otwiera klapki wydechu ze stali nierdzewnej. Kilka redukcji i wreszcie mogę uwolnić 450 KM i 500 Nm.
Ciche pagórki momentalnie przeszywa gardłowy i niezwykle donośny dźwięk rzędowej "szóstki", który natychmiast wywołuje dreszcze, kręcąc się do 7600 obr./min. Przyspieszenie jest na tyle brutalne, że utrudnia w pierwszym momencie zaczerpnięcie oddechu. Przeskakując po kolejnych przełożeniach, jestem w stanie wydusić z siebie tylko jedno: "Słodki Jezu". Pedał gazu jest tak czuły, że reaguje nawet na dotyk przekrzywionej pod kątem stopy. Dohamowanie przed szykaną okazuje się aż za skuteczne – większe tarcze węglowo-ceramiczne sprawiają, że niemal wbiłem zęby w kierownicę.
Powolnemu odpuszczaniu gazu towarzyszy odbijanie kamyczków leżących na asfalcie o podwozie – ostatni raz taki efekt słyszałem, gdy jechałem porsche caymanem GT4 na torze. BMW nie tylko zastosowało lżejsze materiały tu i ówdzie, ale zrezygnowało też częściowo z wygłuszenia. Brakowało mi jednak większych efektów akustycznych z wydechu przy redukcjach – jakiejś serii strzałów, choćby trzasku. No niestety.
Splitter i zmodyfikowana aerodynamika praktycznie na sztywno przyklejają przednią oś do asfaltu, poprawiając też chłodzenie silnika, a koła ani na moment nie pomyślą, żeby stracić kontakt z podłożem. Słuchają poleceń kierowcy niczym najlepiej wyszkolony owczarek niemiecki. Pokonując te same zakręty (w granicach rozsądku) co wcześniej M2 Competition, nietrudno było wyczuć, że mogę je przejechać szybciej.
Dzięki warstwowanemu dachowi z tworzywa sztucznego wzmacnianego włóknem węglowym BMW udało się obniżyć środek ciężkości oraz zwiększyć sztywność nadwozia. Mimo wagi bliskiej 1600 kg M2 CS jest niebywale płynne w prowadzeniu i zdaje się tańczyć między kolejnymi szykanami. Mówiąc "płynne", nie mam wcale na myśli "łagodne". CS drze się, zachęca do figli i miota się na wszystkie strony, jeśli mu na to pozwolimy. Zachowując resztki rozsądku, tego ostatniego wolałem sobie jednak oszczędzić.
Przy współczesnych realiach niezmiernie cieszy, że producenci wciąż potrafią wziąć jeden ze swoich najlepszych produktów, solidnie go przyprawić, a następnie podać na talerzu maźniętym nie wegańską pastą z awokado, a solidną porcją wasabi. I że to wszystko wciąż jest niebywale pyszne. Ja poproszę o dokładkę.