Tadeusz Fus© Autokult | Konrad Konstantynowicz

5 przykazań Tadeusza Fusa. Jak odnieść sukces

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W dzisiejszych czasach popularność świętują coache i instagramerzy, którzy dzielą się swoimi mądrościami na temat szczęścia w życiu i tego, jak je osiągnąć. A co powiecie na wskazówki osoby, która już w latach 80. otworzyła ASO BMW, ściągnęła Rolls-Royce’a do Polski i wylatała 1800 godzin własnym śmigłowcem? Tadeusz Fus sukces sprowadza do pięciu palców dłoni.

Tadeusz Fus skończył 80 lat i ani myśli zwalniać. Emerytury jednak póki co nie przewiduje - jak sam twierdzi, może będzie na nią czas jak będzie miał ze 120 lat…

W swoim życiu był już akrobatą motocyklowym, mechanikiem i egzaminatorem komisji w Izbie Rzemieślniczej. W tej chwili też ma dużo do zrobienia: w planach jest rozbudowa salonu w Warszawie i dalszy rozwój Grupy Auto Fus, która w tej chwili liczy osiem marek. I to jakich: obok BMW (otrzymanego niedługo po stanie wojennym w latach 80.), BMW Motorrad i Mini, są to Rolls-Royce, McLaren, Aston Martin i Ineos Grenadier. W międzyczasie były jeszcze helikoptery Robinson.

Prowadzona przez niego grupa dealerska to ewenement na polskim rynku. I nie mam tutaj nawet na myśli faktu, że reprezentuje sporą część z grupy największych legend w historii motoryzacji. Tak samo jak sam Tadeusz Fus zdecydowanie nie sprowadza swojego sukcesu do zawartości garażu, w którym znajdziemy klasyczne BMW, nowego Rolls-Royce’a Wraitha i kolekcję jednośladów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nie - Tadeusz Fus może spokojnie kłaść się spać każdej nocy dlatego, że prowadzi firmę rodzinną. I to jest ewenement: w czasach, w których również w Polsce dealerzy samochodowi to kolejny sektor rynku zagrabiany przez globalne korporacje, Grupa Auto Fus pokazuje, jak krajowy biznes może dać temu opór i postawić na swoim. I zrobić to wspólnie z najbliższymi. I od tego też zaczynamy naszą rozmowę.

Mateusz Żuchowski, Autokult: Dochodzimy do momentu w historii naszego kraju, w którym następuje pierwsza zmiana pokoleniowa wśród Polaków, którzy zbudowali swoje majątki już w ramach wolnego rynku III RP. I z tą sukcesją wiele klanów ma problem. Rozlatują się fortuny, ale - co gorsze - rozpada się wielki dorobek mozolnie budowany przez lata, i co najgorsze - rozpadają się rodziny.

Tadeusz Fus, założyciel Auto Fus Group: Był taki okres, że tu pracowało 12 osób z mojej rodziny. I niektórzy by powiedzieli, że to cud - przecież z rodziną się dobrze wychodzi tylko na zdjęciu. Nieprawda! Mam kolegę, który ma warsztat samochodowy. Zatrudnia około 50 osób, ale wśród nich nie ma jego synów - woleli pójść na gorzej płatne, ale wygodniejsze posady. Ja na to miałem do niego jedno pytanie: "co ty zrobiłeś, żeby ich przyciągnąć do siebie?"

Pierwsze duże wyzwanie polega na tym, by przyciągnąć swoich potomków do swojego biznesu. Drugie poważne wyzwanie pojawia się wtedy, gdy oni wchodzą w poważne związki. W latach 80. miałem warsztat w Starej Miłosnej. Właściwie nie było dnia, żebym nie siedział w nim do 21. Miałem nawet wyrzuty, że nigdy nie pojawiałem się na wywiadówkach u dzieci, ani nie angażowałem się w inny sposób - byłem jedynym żywicielem rodziny i musiałem to wszystko jakoś powiązać. Uczciwie trzeba też przyznać, że ja to bardzo lubiłem: im trudniejszy był samochód w naprawie, tym chętniej się za to zabierałem.

Tymczasem po stanie wojennym przychodzi do mnie jeden z moich znajomych mechaników, który prowadził zupełnie dobry warsztat, i mówi - "ja plajtuję". Okazało się, że przetrwał z biznesem stan wojenny, przeszedł inne niewyobrażalne z dzisiejszego punktu widzenia trudy, ale napotkał na inny problem. Jego żona wracała do domu z pracy o 15:30 i postawiła mu warunek, że on wtedy też już w domu ma być. I tak to schodziły mu popołudnia na gotowaniu obiadów i czytaniu gazety na tapczanie - i tyle… Na więcej nie miał już siły - sam mówił, że przegrał.

Zdarzają się też sytuacje w drugą stronę: mam znajomego, który ma dużą firmę logistyczną na całą Europę. Swoje jedyne dziecko, córkę, wykształcił i przygotował bardzo dokładnie na przejęcie tej firmy. Ale ona wyszła za mąż za mężczyznę, który miał firmę konkurencyjną do tej, i sprowadził ją do roli księgowej w swojej firmie, a ojca biznes kazał zostawić w spokoju.

Ja miałem to wielkie szczęście, że moja żona absolutnie rozumiała i wspierała każdy mój ruch - nie zabrała z mojego czasu pracy przez całe nasze wspólne życie nawet 5 minut. Czasem mi było głupio, ale taka była rzeczywistość.

Tadeusz Fus wraz z synami: Piotrem i Tomaszem
Tadeusz Fus wraz z synami: Piotrem i Tomaszem© Autokult | Konrad Konstantynowicz

Zostaje jeszcze ostatnia kwestia - kiedyś u nas w salonie gościł jeden z moich znajomych, który powiedział moim synom: "dzisiaj nawet nie wiecie, jacy jesteście szczęśliwi, że wasz ojciec siedzi tutaj z wami razem". Tu nie chodzi o kontrolę, ale jedno słowo, poradę w kluczowym momencie. On tego ojca nie miał - zmarł, gdy był młodym człowiekiem.

To co takiego wie Pan teraz, czego nie wiedział Pan wtedy?

Opracowałem swoje własne zasady, którymi kieruję się w życiu osobistym i zawodowym, i innym też to polecam. Rysuję dłoń z pięcioma palcami. Każdy palec to jedna zasada. Pierwszy: "umiej słuchać". W pracy, ale i w domu - słuchaj, co ma ci do powiedzenia partnerka, partner, córka i syn, ojciec i matka.

Drugi palec: umiej się przyznać do sukcesu i do błędu. Trudno, jak jasny gwint! I przyznać się do swojego błędu, ale i kogoś pochwalić, prawda? Bo kogoś skrytykować o ile łatwiej! Ileż tutaj było sytuacji w naszym warsztacie, że z tylu pracowników nikt się nie potrafi przyznać do błędu. A przez to być może on dalej ten błąd będzie powtarzał i my wszyscy będziemy w nim tkwili. Musieliśmy to przepracować z naszym zespołem - zapewnić im warunku do zrozumienia, po co pytamy się o takie rzeczy. Zrobić błąd to nie grzech! Wszyscy wyciągamy wnioski, uczymy się i idziemy dalej do przodu.

Tadeusz Fus ze swoim helikopterem Robinson R44
Tadeusz Fus ze swoim helikopterem Robinson R44© Autokult | archiwum rodzinne Tadeusza Fusa

Trzeci palec: bądź pokorny/pokorna. Z biegiem czasu tylko coraz ważniejsza zasada! Czwarty palec: krytycznie podchodź do czynności, które wykonujesz. I na końcu najmniejszy, najważniejszy palec, któremu przypisuję zasadę "analiza! analiza! analiza!"

Pan jest symbolem pokolenia, dla którego praca była najważniejsza - co wobec ówczesnych realiów i życiowej sytuacji jest jak najbardziej zrozumiałe. Jednak dzisiejsza młodzież nie chce się tak poświęcać - dzisiaj wiele młodych osób na rynku pracy oczekuje dostosowania harmonogramu dnia na przykład do porannych wizyt na siłowni, i ani myśli zostać choć minuty po godzinach. I żeby nie było, że narzekam - może to jest akurat mądrzejsze nastawienie niż to zajeżdżanie, przez które przechodzili ich rodzice.

Dzisiejsza młodzież jest bardzo dobra! Istota tego problemu wcale nie leży w nich. Pytanie powinno brzmieć: dlaczego tak się dzieje? To rodzice nie ukształtowali właściwie swoich dzieci. Potem wielu ma pretensje, że szkoła czy studia ich nie wychowały, ale to przecież jest odpowiedzialność rodziców!

Choć po wojnie czasy były całkiem inne niż dziś, mój ojciec w życiu nie podniósł na mnie ręki. Ale ileż było sytuacji, w których wolałbym, żeby w pięć minut mi sprał tyłek, niż dwie godziny ze mną rozmawiał. Jego słowa zostały we mnie do dziś i miały wpływ na wiele moich decyzji - również to, jak ja sam wychowuję kolejne pokolenia.

Dzisiaj jednak jesteśmy w czasach, w których dzieciom nie wolno nic powiedzieć. To jest wygodne dla rodziców, którzy zasłaniają się brakiem czasu i przepracowaniem. Tymczasem, nawet jeśli u mnie praca wypełniała cały czas, to z moimi chłopcami byłem bardzo blisko. Kiedy tylko mogłem, to zabierałem ich choćby w trasy. Dzisiaj obydwaj pracują tutaj ze mną, tak jak i ich dzieci. W każdych warunkach można zbudować taką więź, która będzie funkcjonowała na całe życie.

Tadeusz Fus ze swoimi BMW: Neue Klasse oraz i3
Tadeusz Fus ze swoimi BMW: Neue Klasse oraz i3© Autokult | KONRAD SKURA

Kiedyś dostałem jedną nagrodę doceniającą moje zasługi biznesowe. Pojechałem ją odebrać razem z jednym z moich wnuków, Bartkiem. Jesteśmy już w drodze powrotnej, on trzyma ten dyplom, i mówi do mnie "Dziadziuś" - bo nikt z wnuków nie mówi na mnie dziadek, tylko tak - "jakie my mamy szczęście, że to zbudowałeś".

To były dla mnie bardzo ważne słowa, bo całe swoje życie budowałem to imperium po to, żeby im przekazać. Ja do grobu tego nie wezmę, a przekazanie takiego dorobku kolejnym pokoleniom wcale nie jest nikomu dane z automatu. Świadomość, że ja mam komu to przekazywać, jest dla mnie bardzo ważna.

A jest sens to dalej przekazywać? Jak Pan sam słusznie zauważył, zbudował Pan imperium. Tylko że jest to dalej biznes rodzinny wobec globalnych korporacji, które teraz zaczynają nakładać coraz większą presję również na polskich dealerów. Można by to wszystko sprzedać i odcinać już kupony. Siedzi z nami Pana wnuk Michał, który już w młodym wieku wprawia się w działalność firmy - on by przecież już dnia nie musiał w życiu przepracować!

Motorem napędowym polskiej gospodarki nie są globalne korporacje, tylko właśnie takie rodzinne biznesy - małe, średnie, i takie jak nasz. Ja przeżyłem Stalina, wszystkie okresy PRL, stan wojenny, pandemię koronawirusa… Przetrwaliśmy wszystkie te momenty w historii, w których nadzieję na to, że wszystko się ułoży, miał już mało kto. Tymczasem ja ani w stanie wojennym, ani w ostatnich latach w czasie pandemii, nie zwolniłem ani jednej osoby z powodów ekonomicznych. Wykształconych pracowników z sercem oddanym dla firmy dzisiaj naprawdę bardzo trudno jest znaleźć. Mamy w serwisie fachowców, którzy pracują tutaj od samego momentu założenia ASO BMW, już 38 lat.

Tadeusz Fus i początki przedstawicielstwa BMW
Tadeusz Fus i początki przedstawicielstwa BMW© Autokult | rodzinne archiwum Tadeusza Fusa

Gdy w pandemii przerażeni klienci prosili nas, aby jednak nie wydawać im zamówionych samochodów, które już przyszły do nas do salonu, my im zwracaliśmy już wpłacone zaliczki. Bo wiedziałem, że jak sytuacja w życiu takiej osoby się poprawi, to wróci do nas z jeszcze lepszym nastawieniem. Ostatecznie tylko jeden klient zdecydował się rzeczywiście nie odbierać samochodu, a my sprzedaliśmy je parę miesięcy później, więc żadna krzywda się nie stała. Wiedziałem, że ta sytuacja nie będzie trwała w nieskończoność. Straty się nadrobi i żyjemy dalej!

Nie uwierzę, że nigdy nie miał Pan momentów, czy dać sobie z tym wszystkim spokój.

Oczywiście, że zastanawiałem się nad tym w kilku okresach mojego życia. Mój pierwszy biznes założyłem już w wieku 23 lat, w 1968 r. To był serwis Fiata. Ja byłem wtedy tak gnębiony przez wszelkiego rodzaju kontrole czy inne sposoby, żeby mi wybić to całe bycie biznesmenem z głowy, że gdy tylko skończyła mi się dwuletnia umowa na autoryzację serwisową, to od razu się z niej wycofałem i już nigdy nie chciałem wrócić. Mojego ojca naciskali bardzo, żebyśmy weszli z naszą działalnością do spółdzielni.

Tadeusz Fus jako 23-latek przed swoim serwisem Fiata w latach 60
Tadeusz Fus jako 23-latek przed swoim serwisem Fiata w latach 60© Autokult | rodzinne archiwum Tadeusza Fusa

Ale mój ojciec był bardzo mądry i dzięki niemu nie poddawałem się. Po rozstaniu się z Fiatem związałem się z firmą Bosch. Wyspecjalizowałem się w pompach do Mercedesów, bo wtedy już się zaczął czas, że zaczęły być ściągane stare, zajechane egzemplarze zza granicy z rozlatującymi się elementami wtryskowymi. Mercedesy nie były dla mnie jednak ciekawe - mnie pasjonowało BMW! Na przełomie lat 80. i 90. kupiłem tę działkę, na której obecnie stoi nasz obiekt. Kupiłem i zacząłem się zastanawiać, co dalej. W końcu przez parę lat było tutaj Renault, ale już od wielu lat znów jesteśmy dumnym partnerem BMW na polskim rynku.

Jak Pan to wszystko opowiada, to brzmi jakby przychodziło to Panu lekko, ale dla wielu Polaków nawet dziś historia Pana życia dalej wydaje się abstrakcyjna, wręcz niewiarygodna. 23-latek w PRL dostaje autoryzację na serwis Fiata? Zaraz po marcu '68?

…a w 2013 r. zyskałem przedstawicielstwo na polski rynek marki Rolls-Royce. Czy w to też by uwierzył ktoś, nim to się faktycznie wydarzyło? Nawet sami Brytyjczycy w to nie wierzyli - do momentu, gdy podczas pierwszego spotkania z nimi w Goodwood miałem już ze sobą pierwsze trzy zamówienia z polskiego rynku!

To też jest ewenement na skalę kraju, ale już z innych powodów, które dzisiaj mimo wszystko łatwiej sobie wyobrazić. Tymczasem dla mnie ten pierwszy okres Pana działalności jawi się jak jakaś książka z gatunku fantasy. Nie żyłem w tamtych czasach, więc proszę mi wytłumaczyć: jakimi cechami musiał się charakteryzować człowiek, by osiągać to, co Pan już wtedy budował?

Wszystko zaczęło się od mojego ojca. Jeszcze przed II wojną światową był kierowcą w Monopolu Spirytusowym. Jeździł trasy Warszawa-Lwów. Zrobił na tym naprawdę dobre pieniądze i razem z kolegą postanowił założyć wspólnie biznes. Kupili dwa autobusy celem utworzenia komunikacji międzymiastowej. Dosłownie chwilę potem przyszła wojna. Postawili te autobusy na Podzamczu i tyle je widzieli. To, co odkładał przez 22 lata, przepadło w jedną chwilę.

Po wojnie Warszawa jest cała spalona, nie ma sklepów, ludzie nie wiedzą co robić, ale mój ojciec już ma plan: założył warsztat składający maszyny do szycia. Odzyskiwał spalone głowice maszyn Singera ze zgliszczy po zburzonej stolicy - czasem jeszcze nogi udało się znaleźć - kupował w worku części zapasowe prosto od producenta i składał wszystko do kupy. Na końcu malował, a ja, jako sześciolatek, nakładałem z powrotem te kalkomanie Singera, które znamy z maszyn u naszych babć.

Po maszynach do szycia ojciec wyczuł kolejny trend - maszyny rolnicze. Tu już rozrosło się to do fabryki z pracą dwuzmianową, a i tak nie nadążała ona za popytem. Ojciec miał niesamowity zmysł biznesowy, ale przy tym też umiejętności mechaniczne. Jedno to wpaść na pomysł, żeby składać maszyny do szycia, ale druga sprawa to je zmontować i ustawić tak, żeby nici nie zrywała.

Mam to szczęście, że po ojcu odziedziczyłem obydwie z tych cech. W latach 50. ojciec doszedł do motoryzacji. Najpierw były motocykle. W WFM-kach czy WS-kach wały wtedy wytrzymywały po 2 - 3 tysiące kilometrów i wszystko się rozlatywało. Kuzyn mojego ojca pracował u Cegielskiego w Poznaniu i tam dorabiali mu sworznie i rolki do wałów.

To były czasy FSO Warszaw i pierwszych Trabantów. W tym czułem się jak ryba w wodzie - wsiąkałem wiedzę od wczesnych lat i nim się starsi obejrzeli, sam już znajdowałem usterki w autach doprowadzonych do warsztatu i je naprawiałem. Do dziś, jeśli w samochodzie pojawi się jakiś stuk, do którego nie da się dojść standardowymi procedurami, to ja go wykryję na słuch szybciuteńko.

Tadeusz Fus
Tadeusz Fus© Autokult | rodzinne archiwum Tadeusza Fusa

Różne pomysły miałem. Mając sześć lat zacząłem jeździć na motocyklu, a w wieku dwunastu byłem Wicemistrzem Polski w gymkhanie - takich próbach sprawnościowych. Byłem akrobatą: motocyklem skakałem przez ogień, przez wodę, zmieniałem koło podczas jazdy. Mieliśmy motocykl z koszem bocznym, ja go przechylałem na bok, a kolega wymieniał wiszące w powietrzu koło. Mama się bała, ale jakoś przymykała na to oko, bo mimo wszystko byłem roztropny. Chociaż przejścia były - a to milicja przychodziła do szkoły, bo bez prawa jazdy jeździłem, a to zimą odmroziłem sobie ręce tak, że je następne dziesięć lat leczyłem… Dopiero to przerwała moja żona - powiedziała albo ja, albo one. To, do czego dzisiaj doszedłem, było zbudowane przez dekady takich małych doświadczeń i przeżyć.

Siedzimy w Pana pięknym biurze, w którym widać zdjęcia Pana z własnym helikopterem, z prywatnym Rolls-Roycem… Jednak z naszej rozmowy wynika, że to nie ich posiadanie było dla Pana celem w życiu. Były bardziej efektem ubocznym dążenia do celu. Jeśli nie o pieniądze w tym wszystkim chodzi, to o co?

Mój ojciec, który mnie bardzo dobrze wychował, dał mi ważną zasadę w życiu: jeśli coś chcesz mieć, to miej, ale musisz o to bardzo dbać. Jeśli trzeźwo myślimy i lubimy to, co wykonujemy, to do czegoś dojdziemy. Ja nigdy nie mogłem usiedzieć spokojnie. W latach 70. ja współpracowałem z dyrektorem Bieleckim z FSO i montowałem w Starej Miłosnej 150 Polonezów i Dużych Fiatów rocznie. Części przyjeżdżały w workach! Gdy uzyskałem autoryzację BMW, to w serwisie na Nałęczowskiej w latach 80. zatrudniałem już 70 osób. Ciągle mi jednak było mało. Wziąłem się za helikoptery. Ja stary synów porwałem do lotnictwa, nie na odwrót! 1800 godzin mam wylatane na śmigłowcach.

Pierwszy mój samochód w życiu to był Mercedes Typ 170 kabrio. Wyczytałem w gazecie, że pod Olsztynem taki model na sprzedaż ma jeden gospodarz. Miałem 16 lat. Pojechałem tam, patrzę - stoi w sadzie. Nikt nie wiedział, ile tam stał, nie dało się uruchomić, pomalowany farbą olejną, ale kompletny. Zabrałem go do domu, rozebrałem do ostatniej śrubki, kupiłem niemiecki katalog z instrukcjami jak odrestaurować ten model. Dzisiaj mamy oprzyrządowanie, ale ja wtedy skrobakiem - dziś w ogóle jeszcze ktoś wie, co to jest skrobak? - ściągałem lakier tak, że miałem pocięte ręce całe, krew się lała, ale ja założyłem sobie cel i go zrealizowałem. Tylko ręce sobie zabandażowałem. I o to w życiu chodzi!

Czy Pan miał w życiu szczęście?

A co to jest szczęście? Skąd je wziąć? Gdzie je kupić? Szczęściu trzeba pomóc! Wypracować je. Szczęścia nie można zaplanować. Można dopiero dostrzec, że się je już miało. Jeśli będziesz myślał i przestrzegał pięciu przykazań, które rysowałem wokół swojej ręki - wtedy to szczęście rzeczywiście będzie się miało.

Źródło artykułu:WP Autokult
auto fushistoriabiznes rodzinny
Komentarze (33)