Współcześni gladiatorzy. Niesamowite, czego dokonują co roku
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Nigdy nie spotykaj swoich bohaterów" - to jedno z najgłupszych powiedzeń, jakie znam. To właśnie poznanie swoich idoli i zobaczenie ich w akcji należy do najbardziej wyjątkowych i ekscytujących przeżyć. Napięcie oczekiwania, a później emocje towarzyszące wydarzeniu są tym, co zostaje w pamięci do końca życia. Dla mnie takimi największymi herosami świata sportu są zawodnicy startujący w Rajdzie Dakar. Możliwość obserwowania ich na żywo była spełnieniem marzeń.
Autostrada, potem kilometry szutrowej drogi, a wreszcie ostatni odcinek przez pustynię - tak dotarliśmy do niedużego wzgórza na środku saudyjskiej pustyni. Zaparkowaliśmy swoje Land Cruisery i weszliśmy na skały.
- Tędy niedługo powinni przejechać pierwsi motocykliści, nadjadą z tego kierunku - usłyszałem od moich przewodników wskazujących na horyzont na wschodzie. Na pierwszy rzut oka była to niczym nie wyróżniająca się część pustyni. Piach, sporo skalistych wzgórz. Czekamy w to dość chłodne przedpołudnie, wskazaną trasą rajdu przechodzi pasterz prowadzący stado wielbłądów, a we mnie zaczyna narastać ekscytacja. Dakar przez dekady znałem tylko z telewizyjnych skrótów, jednak już one pokazywały, że to najbardziej ekstremalny i nadal bardzo niebezpieczny rajdowy maraton.
Siedzę więc na skale na szczycie wzgórza i wbijam wzrok w miejsce, gdzie mają pojawić się pierwsi zawodnicy. Wielbłądy zdążyły już się oddalić, droga dla motocykli wolna. Czuję, że moje tętno przyspiesza. Nagle zza wzgórz wyłania się śmigłowiec, emocje sięgają zenitu. Zaraz za nim zza skal wyjeżdżają motocykliści przecierający tego dnia rajdowy szlak. Pierwsza grupa podąża dość blisko siebie, między kolejnymi zawodnikami są minutowe odstępy.
Nawet na tym krótkim odcinku walczą ze zmienną nawierzchnią. W miejscu najbardziej sypkiego piasku muszą jechać na stojąco, ale wystarczy trochę bardziej stabilne podłoże, a starają się choć na chwilę usiąść na swoich maszynach. Każde kilka sekund wytchnienia jest ważne podczas kilkusetkilometrowych odcinków pokonywanych codziennie przez zawodników. Trudno mi wyobrazić sobie, jaka kondycja fizyczna jest potrzebna, aby pokonać cały Dakar na motocyklu.
Dłuższą chwilę obserwujemy kolejnych motocyklistów, jednak czas ruszać dalej. Tym razem do specjalnej strefy przy punkcie nawigacyjnym, który muszą zaliczyć wszyscy zawodnicy. Spieszymy się, aby dotrzeć tam przed pierwszymi samochodami.
W tym miejscu krajobraz jest już bardziej płaski, a nawierzchnia twardsza, ale za to miejscami mocno kamienista. Kolejni zawodnicy pojawiają się daleko między drzewami. O tym, że nadjeżdżają świadczy chmura kurzu i dźwięk, po którym wiadomo, czy zbliża się motocykl, czy samochód. Obsługa rajdu podpowiada mi, gdzie jest punkt kontrolny, w który muszą trafić zawodnicy, ustawiam się obok i patrzę, jak kolejni motocykliści starają się go zaliczyć.
W tym miejscu wszyscy zwalniają, wyraźnie słyszalne dla kibiców pikanie informuje kierowców o tym, że zbliżają się do punktu pomiarowego. Nie każdy trafia za pierwszym razem, niektórzy zawracają i próbują jeszcze raz - w końcu na jednośladzie kierowca jest też nawigatorem, więc wykonuje podwójną pracę. A kara za niezaliczenie checkpointu jest na tyle dotkliwa, że lepiej stracić minutę czy dwie na powtórny przejazd.
Po kilku jednośladach w oddali pojawia się pierwszy samochód. Też zwalnia, szuka punktu kontrolnego, pikanie, stały dźwięk potwierdzający zaliczenie i ogień! To idealne miejsce, aby z jednej strony zobaczyć, o co chodzi w tym rajdzie, a z drugiej usłyszeć rajdowe maszyny rozpędzające się przy maksymalnie otwartej przepustnicy. Doceniają to zebrani tu kibice, którzy z nieukrywaną pasją podziwiają kolejnych zawodników zwalniających, a później odjeżdżających z pełnym gazem w dal.
Szczególnie gdy mowa o liderach, których mogłem obserwować zarówno wśród motocyklistów, jak i samochodów, tu liczy się każda sekunda. Oczywiście najważniejsze jest niepopełnianie błędów, ale nie ma przy tym miejsca na odpoczynek. Potwierdza to Lucas Moraes, kierowca fabrycznego zespołu Toyota Gazoo Racing, z którym rozmawiam kolejnego dnia. Jak tłumaczy Brazylijczyk - dziś topowe samochody są tak wytrzymałe, że zawodnicy w ogóle nie muszą ich oszczędzać. Non stop mogą jechać na 100 proc. Praktycznie jedynym zagrożeniem jest możliwość przebicia opony na kamieniach lub oczywiście błąd kierowcy. A tych ostatnich w tym roku nie ustrzegły się takie gwiazdy jak Carlos Sainz czy Sébastien Loeb, którzy odpadli na wczesnych etapach rajdu.
To jednak oznacza, że Rajd Dakar wymaga jeszcze lepszej kondycji niż kiedykolwiek - i to nie tylko wśród motocyklistów, o czym już wspomniałem, ale też u kierowców topowych samochodów. Nawet zaledwie 22-letni Amerykanin Seth Quintero przyznał, że już pół roku przed rajdem zaczął specjalne treningi mające zapewnić odpowiednie przygotowanie fizyczne.
Mógłbym teraz rozpisywać się dalej o najlepszych zawodnikach. O tym, że kategorii samochodów Dakar po raz pierwszy wygrał przedstawiciel gospodarzy, czyli pochodzący z Arabii Saudyjskiej Yazeed Al-Rajhi w Toyocie. Lub o tym, że choć na czele znalazły się dwa auta japońskiej marki, to dalej uplasowały się Ford Raptor i Dacia Sandraider, pokazując wyrównany poziom różnych konstrukcji. Podobnie wyglądała sytuacja wśród motocyklistów, gdzie KTM i Honda prowadziły bardzo zaciętą walkę, a ostateczny triumf osiągnął jadący austriacką konstrukcją Daniel Sanders.
Oczywiście zwycięzcy oraz inni zawodnicy walczący w czołówkach różnych klas to topowi światowi sportowcy. Wyjątkowi atleci, którzy przesuwają granice tego, co możliwe. Stoją za nimi wielkie zespoły, które zatrudniają najlepszych inżynierów i mechaników. Krótko mówiąc - szczyt światowego motosportu. Jednak wizyta na dakarowym biwaku zwróciła moją uwagę na tych, którzy nie są głównymi bohaterami rajdowych wiadomości, ale są niejako w cieniu najważniejszych kategorii i największych gwiazd. To bardziej amatorzy, którzy bez ogromnego zaplecza technicznego i organizacyjnego rzucają wyzwanie saudyjskiej pustyni.
Pierwszą taką grupą są osoby startujące samochodami w kategorii Classic. Tu nazwa mówi wszystko. Prawie. Oczywiści startują tu klasyki, choć nie tylko tak oczywiste modele jak stare Toyoty Land Cruiser (ich było najwięcej), Mitsubishi Pajero czy nawet jedno Porsche 959 Dakar. Wrażenie robiło też np. Porsche 924 polskiej ekipy w składzie Tomasz Staniszewski/Stanislaw Postawka. Zespół ten startował już kolejny raz i wyciągnął sporo wniosków z poprzedniego rajdu. Ile? Jak sami przyznali w rozmowie ze mną - w samochodzie zmieniło się niemal wszystko, a już w połowie tegorocznego Dakaru mieli plany na kolejne ulepszenia. Może już nie tak radykalne, bo chcą, aby auto nadal miało związek z oryginalną konstrukcją, ale pozwalające na jeszcze większą konkurencyjność w kolejnym roku.
Nie brakowało nawet bardziej mikroskopijnych ekip startujących np. mocno wysłużonymi Range Roverami, które wyglądały, jakby co roku od trzech czy czterech dekad brały udział w słynnym rajdzie. Ba! Były nawet dwa zespoły z Citroenami 2CV (jeden z Czech, a drugi z Holandii). Trudno sobie wyobrazić bardziej podstawową konstrukcję, ale i francuski samochód dla mas dzielnie radził sobie w tak ekstremalnych warunkach.
To wręcz niesamowite, że takie amatorskie ekipy, złożone często z grupy znajomych fascynatów, startują w tym słynnym rajdowym maratonie, który jest wyzwaniem dla światowych gwiazd wspieranych przez ogromne zespoły i globalne korporacje motoryzacyjne.
Ale to nie wszystko. Są jeszcze "skrzynkarze". To motocykliści, którzy stają do walki z pustynią sami, bez wsparcia zespołu. Nie tylko muszą pokonywać po kilkaset kilometrów dziennie po bezdrożach, nie tylko muszą sami nawigować, ale też sami są mechanikami, czyli po zatrzymaniu się w obozie, zaczynają pracę na drugi etat. Do dyspozycji mają nie tak dużą skrzynkę z narzędziami, którą wiezie specjalna ciężarówka, własny namiot i tyle. To prawdziwe samotne wilki, osoby będące nieco na uboczu wielkiego zgiełku dakarowego obozu, które w czasie gdy inni się relaksują przed kolejnym etapem, same muszą zadbać o swoje maszyny.
Podchodzę do jednego z zawodników wybierającego właśnie odpowiedni klucz ze swojej skrzyni. Jej wieko wyklejone jest rodzinnymi zdjęciami z żoną i dziećmi. Jednak tu, na pustyni, jest sam. Słuchawki w uszach tworzą dodatkową barierę, mowa ciała pokazuje, jakby całkowicie odcinał się od otoczenia, skupiony na swojej heroicznej walce. Dla mnie wręcz niewyobrażalnej.
Zobaczyłem Dakar z bliska i to spotkanie z podziwianymi przeze mnie od lat bohaterami, herosami nie tylko nie zawiodło. Wręcz odwrotnie. Dawno nie czułem takich emocji i takiego podziwu dla ludzkich możliwości oraz umiejętności, ale przede wszystkim wytrzymałości i samozaparcia potrzebnego do ukończenia morderczego rajdu. Bo tak, choć śledzenie czołówki walczącej o zwycięstwo jest ekscytujące, to podziw należy się każdemu, kto dotrwa do mety, a szczególnie tym "małym", pozostającym w cieniu, cichym bohaterom, którzy nie startują dla sławy, ale po to, aby udowodnić sobie i światu, że mogą, że potrafią, że wytrwają.