Używane auta drożeją i będą drożeć. To wina nie tylko koronawirusa [wywiad]
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kto kupił używane auto na początku epidemii koronawirusa, ten zrobił świetny interes. Od teraz już ceny na rynku wtórnym będą tylko szły w górę, a w perspektywie kilku lat – szybowały. Tak twierdzi Piotr Podstawka, właściciel firmy "Eurosamochody", największego komisu samochodowego w Warszawie.
Na placu komisu Eurosamochody stoi prawie pięćset samochodów. To największy obiekt tego typu w stolicy. Jest to też jeden z najpopularniejszych punktów skupu i sprzedaży aut używanych na Mazowszu, a jego właściciel, Piotr Podstawka, jest jedną z najlepiej poinformowanych osób na temat kondycji polskich komisów.
Usiedliśmy z Piotrem do rozmowy o tym, jak komisy przeszły najgorszy (do tej pory) moment zamrożenia gospodarki, jak wyglądał wtedy ruch w punktach tego typu i jakie zmiany czekają osoby zainteresowane zakupem kilkuletniego auta w najbliższym czasie.
Mateusz Żuchowski, Autokult: Pandemia koronawirusa i wynikające z niej rządowe obostrzenia uderzyły w wiele gałęzi polskiej gospodarki. Jak było w przypadku komisów?
Piotr Podstawka, komis Eurosamochody: Wczesna wiosna to tradycyjnie okres największego ruchu w komisach w ciągu całego roku. Klienci kupują auta na nowy sezon, przyspieszają decyzję z myślą o wyjazdach na weekend majowy albo Boże Ciało. Gdy więc od połowy marca do połowy kwietnia ruch całkowicie wymarł, to była katastrofa. Na szczęście dość szybko nastąpiła poprawa. Gdy obostrzenia złagodniały, znów można było zaobserwować większy ruch na placach. Katastrofalny był więc realnie jeden miesiąc. Teraz, porównując rok do roku, sytuacja jest gorsza, ale już nie w stopniu kryzysowym.
Zobacz także
Jak oceniasz wsparcie rządu zaoferowane na ten kryzysowy czas?
Wsparcie było wystarczające, choć może przyszło trochę za późno. Wiadomo, zawsze coś da się zrobić lepiej. Ale ogólnie uważam, że patrząc obiektywnie, bez politycznych uprzedzeń, firmy tej wielkości co moja, które prowadzą działalność w uczciwy sposób, ostatecznie przeszły przez to pierwsze uderzenie w miarę suchą stopą. Mogliśmy liczyć na zwolnienia z ZUS-u, subwencje, kredyty obrotowe. Takie wsparcie było potrzebne, bo rynek stanął i to był trudny okres dla nas wszystkich.
Z jakimi kosztami wiąże się prowadzenie komisu? Wielu osobom pewnie wydaje się, że taki biznes to łatwy zarobek. Parkujesz auto na placu, pociągniesz opony plakiem i czekasz, aż ktoś da więcej, niż samemu zapłaciłeś za dane auto.
Przy każdym sprzedawanym aucie ponoszę koszty (oprócz samego zakupu) w wysokości od tysiąca do dwóch tysięcy złotych. Na tę kwotę składa się utrzymanie obiektu i liczącej około dziesięć osób załogi oraz przygotowania auta. Szanujące się komisy dbają o odpowiedni stan sprzedawanego produktu: odświeżają lakier, piorą tapicerkę, przeprowadzają drobne naprawy mechaniczne. Teraz dodatkowo dezynfekujemy auta. Na terenie komisu mamy swój warsztat, który wykonuje takie prace.
Z jednej strony nie dostali oni pomocy, ale z drugiej to są przecież pojedyncze osoby, które nie mają żadnych kosztów, nie odprowadzają podatków, więc tą całą sytuacją były też niewspółmiernie mniej poszkodowane. Rząd nadal powinien szukać sposobów, by eliminować te nieuczciwe praktyki.
Z drugiej strony środowisko komisowe nadal boli fakt, że rząd nie traktuje ich na równi z salonami samochodowymi.
Żeby była jasność: w przypadku aut używanych oferujemy ten sam towar. Co więcej, wiele komisów ma nawet rozmiary większe niż wiele salonów. Czemu więc tylko salony mogą liczyć na nowe ułatwienia w przepisach? Muszę jednak obiektywnie przyznać, że w stosunku do dilerów mamy tę przewagę, że możemy szybciej reagować na zmiany na rynku, także na sytuacje kryzysowe, takie jak ta ostatnia. Wiele salonów należy do dużych korporacji, które chciały ograniczać ryzyko i do tej pory jeszcze nie odkupują aut poleasingowych w obawie przed tym, co się stanie jesienią. W przypadku komisów wszystko zależy wyłącznie od właściciela. Są tacy, którzy robią teraz duże zakupy, a są tacy, którzy już w lutym obawiali się przyjścia koronawirusa i gdy w Polsce jeszcze nikt na poważnie nie myślał o zagrożeniu, oni już ograniczali wydatki.
Który moment był najlepszy na zakup auta?
W początkowej fazie epidemii, gdy ruch w komisach był najmniejszy. Niektórym klientom udawało się kupić auto za 20, nawet 30 procent mniejszą cenę niż zwykle. Jeszcze teraz ceny są minimalnie niższe niż w analogicznym momencie w roku poprzednim, ale systematycznie idą w górę.
20, 30 procent obniżki. Czyli nie było szans na sensacyjne okazje rzędu zakupu za połowę wartości?
Byli klienci, którzy wierzyli, że komisy stoją już pod ścianą i rzucali sprzedawcom jakieś absurdalne ceny. Nikt jednak nie sprzeda auta ze stratą. Z drugiej strony byli też tacy klienci, którzy chętnie przyjmowali oferty z dołka cenowego. Nie zastanawiali się długo i nie targowali, tylko kupowali z założeniem, ze nawet jeśli auto im się nie spodoba, to za parę miesięcy i tak będą mogli sprzedać z zyskiem. I rzeczywiście oni zarobili.
Czy takie okazje się jeszcze powtórzą?
Tego nie wie nikt, bo wszystko zależy oczywiście od rozwoju pandemii koronawirusa. Na tę chwilę obserwujemy już jednak wzrost cen aut używanych. Oprócz czasowego zamrożenia gospodarki teraz dochodzi jeszcze osłabienie złotówki, co wpłynie na ceny aut ściąganych z zachodu. Główny, długotrwały trend jest jednak spowodowany nie tyle koronawirusem i zmianami kursu co wydarzeniami, które obserwujemy od paru lat w samym przemyśle motoryzacyjnym.
Nowe samochody stają się coraz droższe, a to ostatecznie odbije się na ich wartości za trzy czy pięć lat. Ze względu na wprowadzenie nowych, ostrych norm emisji spalin WLTP już na początku tego roku, a więc przed pandemią, zauważyliśmy znaczący wzrost cen aut nowych. Doszliśmy do punktu, w którym zwykły hatchback pokroju Golfa z silnikiem Diesla z podstawowym wyposażeniem kosztuje blisko 100 tys. złotych!
W związku z tym, oraz w obliczu bardzo długiego czasu oczekiwania na wyjazd auta z fabryki (w przypadku niektórych producentów nawet pół roku), zaobserwowaliśmy duże przesunięcie klientów z aut nowych na lekko używane. To wpłynęło na wzrost ich cen. Spodziewamy się, że ten trend się utrzyma, zwłaszcza w obliczu nieustannego śrubowania norm emisji spalin w Unii Europejskiej w najbliższych latach.
To za parę lat, a co przyniosą nam najbliższe miesiące?
Teraz czekamy na jesień. Wiemy już, że rząd znów wprowadzi pewne obostrzenia (rozmowa odbyła się przed wprowadzeniem obostrzeń w żółtych i czerwonych powiatach - przyp. red.). Nawet jeśli nie będzie to całkowity lock-down, to takie zabiegi mogą być wystarczające, by zniechęcić ludzi do inwestycji w auto przez jakiś czas. W przypadku tej "pierwszej fali" byliśmy w o tyle dobrej sytuacji, że nastąpiło szybkie odbicie. Miesiące takie jak maj czy czerwiec to w końcu nadal okres dużego ruchu w komisach. Jeśli jednak rynek przyhamuje we wrześniu czy październiku, to listopad czy grudzień nie są już tą częścią roku, w której możemy liczyć na szybkie odrobienie strat. A z wypowiedzi rządzących wynika, że tym razem na żadną pomoc przedsiębiorcy nie będą już mogli liczyć.