Test: To BMW serii 7 z 1997 roku miało 259 km na liczniku. Do słynnego egzemplarza dołożyłem kolejne 3 km
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W marcu media całego świata obiegły zdjęcia trzeciej generacji BMW serii 7, która, zamknięta w swoistej kapsule czasu, miała sensacyjnie przetrwać 23 lata w nienaruszonym stanie. Co jeszcze bardziej zaskakujące, artykuły prowadziły do samochodu bazującego w Polsce. Pozostało mi tylko skontaktować się z właścicielem i pojechać do Gogolina.
BMW 740i E38 jak nowe - test wyjątkowego egzemplarza z polskiego ogłoszenia
To tam znajduje się firma Komfort Trans, o której już pisałem przy okazji mojego spotkania z jedynym na świecie Lexusem LS400 z przedłużonym rozstawem osi. Prowadzący ten niezwykły komis Tomasz Ocipiński specjalizuje się w samochodach, o których bez krzty przesady można napisać "jedyny taki zobacz".
Znajdujące się pod Gogolinem BMW serii 7 z 1997 roku wiosną zobaczył cały świat. Zielona limuzyna pozowała do zdjęć z aukcji w szczelnej kapsule nie ze względu na rozkręcającą się wtedy pandemię koronawirusa, a znacznie ciekawszy dla fanów motoryzacji powód. Zdecydowaną większość swojego życia samochód ten spędził stojąc w garażach. Od nowości przejechał ledwo nieco ponad 200 kilometrów.
Takie historie się zdarzają
– Samochód został zakupiony przez pewną bogatą emerytkę z Niemiec. W 1997 roku miała ona 70 lat i nie doczekała się żadnych potomków – tłumaczy Tomasz Ocipiński. – Serię 7 kupiła sobie jako swego rodzaju prezent, z którego nie zamierzała za dużo korzystać. Na co dzień poruszała się oplem senatorem (swoją drogą, równie fenomenalnie zachowanym) – dodaje. Na tym jednak niezwykła historia się nie kończy.
– Jak się miało wkrótce okazać, nie miała nawet szansy usiąść za kierownicą swojego BMW. Nim samochód został do niej dostarczony, zachorowała na jaskrę i nie była już w stanie prowadzić. Tym sposobem auto kilkanaście lat spędziło w garażu samotnej właścicielki – opowiada Ocipiński.
Postój w garażu nie oznaczał jednak popadania w ruinę. Lubująca się w niemieckich limuzynach kobieta dbała o utrzymanie ich w nienagannym stanie. Do końca jej dni po samochód regularnie zgłaszał się pracownik miejscowego ASO BMW, który zabierał je na przeglądy oraz badania techniczne. To te podróże wygenerowały przebieg w okolicach 200 kilometrów, z jakim auto zostało wystawione na sprzedaż po śmierci właścicielki.
Pan Tomasz kupił je bez chwili zastanowienia. Dbał o to, by unikatowe BMW nie straciło swojego głównego waloru (i wartości) i wykonywał nim tylko niezbędne, kilkukilometrowe przejazdy kontrolne co parę miesięcy.
Ta historia brzmi tak dobrze, że aż może wydawać się niewiarygodna. Polak znalazł jednak jej potwierdzenie nie tylko u samych sprzedawców.
– Moje ogłoszenie sprzedaży tego auta na niemieckim eBayu spotkało się z ogromnym zainteresowaniem mediów z całego świata, w tym także z samych Niemiec. Tym sposobem dotarł do mnie ten sam mechanik, który serwisował to auto pierwszej właścicielce. Początkowo mu nie wierzyłem, ale zaczął opowiadać o szczegółach, jakich nie miał prawa znać bez dogłębnego poznania tego egzemplarza. Prócz pełnego imienia i nazwiska właścicielki, które pokrywają się z dokumentacją samochodu, opisał również fakt podłączenia kilkanaście lat temu impulsowego prostownika do gniazdka zapalniczki, który to osobiście odłączyłem w momencie jego zakupu – relacjonuje pan Tomasz.
Właściciel komisu miał plan trzymać tę szczególną serię 7 dużo dłużej i obserwować wzrost jej wartości, ale szansa na zakup innych interesujących wozów zmotywowała go do wystawienia auta na sprzedaż. Ostatecznie limuzyna trafiła do kolekcjonera z Ukrainy, który ma podobno jeszcze kilka youngtimerów podobnego kalibru.
Pan Tomasz prosi o niezdradzanie wartości transakcji. Mogę tylko powiedzieć, że cena wydaje się nader atrakcyjna. Dość powiedzieć, że jest sporo niższa od wzbudzającej kontrowersje nowej Serii 7, której cennik zaczyna się od 427 400 zł. Wydaje się jeszcze atrakcyjniejsza, jeśli weźmie się pod uwagę napotykane coraz częściej ogłoszenia z "fabrycznie nowymi" polonezami czy dużymi fiatami za 40 czy 50 tys. złotych.
1997 jak dziś
Nim jednak wyjątkowe BMW opuściło kraj, zdążyłem jeszcze położyć na nim swoje ręce. Dosłownie: pierwsze kilka minut spędziłem na dotykaniu i macaniu poszczególnych elementów nadwozia i kabiny. Nie mogłem uwierzyć w stan, w jakim utrzymane były poszczególne plastiki, gumy i skóry. Uszczelki i klosze lamp wyglądają tak, jakby miesiąc temu opuściły fabrykę. Bagażnik, poczynając od stanu tapicerki i gumek służących do trzymania bagażu, na zapachu kończąc, sprawia wrażenie nigdy nieużywanego. Takiego efektu nie jest w stanie osiągnąć żadna, nawet najlepsza renowacja. Przede mną stał praktycznie nowy samochód. Tylko wyprodukowany 23 lata temu.
Oto, jak wyglądał mój kontakt z tym autem:
Przy takim aucie jeszcze pełniej docenia się wykonany w latach 1990 – 1991 projekt Boyke Boyera. Na okres przywództwa Austriaka w dziale projektów nadwozi BMW przypada powstanie wielu najbardziej cenionych po dziś modeli marki, takich jak Seria 3 E36 czy Seria 5 E39. Ze swoimi prostymi liniami, eleganckimi proporcjami i tradycyjnymi składnikami produkowana w latach 1994 – 2001 Seria 7 generacji E38 dziś rozpatrywana jest jako archetyp limuzyny BMW.
Zaprojektowana pod kierownictwem Chrisa Bangla kolejna generacja E65, która ją zastąpiła 19 lat temu, zupełnie zerwała z dorobkiem Boyera i wyznaczyła nowy kierunek stylistyczny dla marki, który trwa do dzisiaj. Do dzisiaj trwają dyskusje, czy była to słuszna zmiana. Sam powiem tylko, że prawdą była anegdota o tym, iż po zaprezentowaniu dzieła Bangla sprzedaż schodzącej z rynku E38 poszła mocno do góry, tak samo jak jej ceny na rynku wtórnym.
Czy na tle późniejszych projektów E38 wygląda dziś staro? Być może takie sprawia wrażenie przy egzemplarzach znanych normalnie z naszych ulic, ale nie w tym przypadku. Szczególnie po zajęciu miejsca za kierownicą można dojść do wniosku, że mimo wieku, który zaraz będzie kwalifikował to auto do żółtych tablic rejestracyjnych, to nadspodziewanie nowoczesna konstrukcja.
Nie chodzi mi tutaj nawet o zdalne sterowanie auta telefonem, jakie w filmie "Jutro nie umiera nigdy" zaprezentował w 1997 roku Pierce Brosnan aka James Bond (swoją drogą, technologia która ćwierć wieku temu pozostawała w sferze filmowej fantastyki, dziś jest już w nowych BMW częściowo dostępna). To właśnie na tę generację modelu przypadł debiut świateł ksenonowych czy pokładowej nawigacji. Znakiem czasów jest fakt, że to także w E38 po raz pierwszy w historii Serii 7 zagościły silniki Diesla, które zostały w końcu uznane za dość czyste i wyciszone, by mogły zagościć w topowej limuzynie marki. Obecna generacja G11 ma za to spore szanse być ostatnią, w której dostępne są motory zasilane olejem napędowym.
Obok diesli obecne były naturalnie także inne opcje napędowe. Pod maską prezentowanego 740i znajduje się ta najbardziej pożądana (i najpopularniejsza) ze wszystkich, czyli benzynowe V8 o pojemności 4,4 litra. W roku 2020 jednostka ta nadal imponuje wszechstronnością. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce (żadnych zbędnych przycisków) duży, wolnossący motor ujmuje klasą cichej pracy.
Wystarczy jednak tylko parę muśnięć gazu, by zrozumieć, że BMW parę lat wcześniej podjęło słuszną decyzję wyjścia ze swojej specjalizacji silników rzędowych i powrotu do koncepcji widlastej ósemki. Za kierownicą przypominam sobie o jeszcze jednym kiedyś nieodłącznym składniku BMW starej szkoły, który wyróżniał sedany tej marki na tle rywali ze stajni Mercedesa czy Audi: wciągającym, tylnonapędowym prowadzeniu.
W okolicach 6000 obr./min silnik dostaje już nieomal wyścigowego ducha. O tym przekonuję się jednak tylko podczas postoju, bo mój kontakt ogranicza się do spokojnej przejażdżki, podczas której raczej doceniam bezpośredni sposób pracy układu kierowniczego i nadal komfortowo tłumiące nierówności, oryginalne zawieszenie. I tak z bólem serca obserwuję kwarcowy wyświetlacz licznika przebiegu, na którym widnieje wartość 262 kilometry. W parę minut zwiększyłem przebieg auta o ponad 10 procent.
Nowy właściciel będzie nabijał kolejne kilometry zapewne z równą ostrożnością. Jest czego mu zazdrościć, bo nabył niesamowitą kapsułę czasu, która przenosi wprost do roku 1997. Do czasów złotej ery BMW. Nam pozostaje się jednak cieszyć i korzystać z faktu, że za nieco ponad 30 tysięcy złotych każdy może stać się właścicielem podobnego auta. Wiadomo, że w nieporównywalnie gorszym stanie i z większym przebiegiem. Ale dzięki temu też dużo łatwiej będzie dokładać w nim kolejne kilometry. Ćwierć wieku po debiucie tego modelu to nadal rewelacyjne doświadczenie.
Za udostępnienie samochodu dziękujemy firmie Komfort Trans (www.komfort-trans.pl)