Test: Mercedes-Benz 280 CE (C123) - przez 38 lat prawie 11 razy okrążył Ziemię. Przynajmniej w teorii
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Powiedzieć o nim, że był niezawodny, to jak nie powiedzieć nic. Protoplasta Klasy E stał się przez lata symbolem trwałości, ale wół roboczy miał jeszcze inną twarz – subtelną i dystyngowaną, a przy tym tak samo wytrzymałą. Przykład? Bohater tego testu – blisko 40-letnie coupe, które na liczniku nosi dumne 434 000 km. W tym wypadku oznacza to: silnik dopiero się dotarł.
Legend i mitów na temat Mercedesa W123 powstało całe mnóstwo. Niezależnie od tego, ile w nich prawdy, temu modelowi trzeba oddać jedno — potrafi znieść naprawdę dużo — znacznie więcej niż dzisiejsze auta. To jednak nie był jedyny powód, dla którego model zrobił spektakularną karierę.
Samochód, który wygrał nawet z Golfem
Prace nad W123 zaczęły się już w 1968 roku. 4-drzwiowy sedan został zaprezentowany w styczniu 8 lat później, eleganckie coupe — wiosną 1977 roku, a kombi – pół roku później. Inżynierowie mnóstwo czasu poświęcili komfortowi i bezpieczeństwu - dowodem na to jest m.in. wykorzystanie profesjonalnej wiedzy medycznej przy projektowaniu siedzeń, kontrolowanych stref zgniotu, licznych wzmocnień m.in. w słupkach, czy drzwiach oraz hamulców tarczowych na wszystkich kołach. A, przepraszam – na zapasowym nie było. Zastosowano także łamaną kolumnę kierownicy, a wśród opcji pod koniec produkcji znalazła się poduszka powietrzna dla kierowcy i pasażera.
Po premierze zainteresowanie było tak duże, że na samochód trzeba było czekać nawet rok. Mercedes nieźle się tu wycwanił, ponieważ krócej kazał czekać tym, którzy zamawiali lepiej wyposażony model. Dochodziło nawet do kuriozalnych sytuacji, w których na rynku wtórnym W123 kosztował więcej niż nowy. A biznes i tak się kręcił.
Sprawa była na tyle "poważna", że w 1980 roku Mercedes W123 stał się najpopularniejszym samochodem w Niemczech, prześcigając nawet Golfa. Był to ówcześnie najtańszy mercedes — pod koniec lat 80. wybór nie był duży, a producent oferował zaledwie 7 modeli (w tym 1 dostawczy i 1 terenowy). Dziś ma ich… 34. Łącznie powstało blisko 2,7 mln egzemplarzy serii 123 - najwięcej w historii Mercedesa.
Bratwurst w croissancie
Wróćmy jednak do coupe. 2-drzwiowe nadwozie, w przeciwieństwie do poprzednika, nie bazowało na tej samej płycie podłogowej co limuzyna. Rozstaw osi skrócono o 85 mm, linię dachu obniżono o 40 mm, a szyby pochylono pod większym kątem – dzięki temu W123 Coupe (czyli C123) zyskało własny charakter oraz smuklejszą i spójną linię.
Była ona na tyle szarmancka, że w 1982 roku przekonała pewnego dżentelmena ze Szwajcarii do zakupu oliwkowego mercedesa 280 CE, którego widzicie na zdjęciach, z topowym, 185-konnym silnikiem R6 z mechanicznym wtryskiem. Na pokładzie tego egzemplarza znalazła się m.in. skórzana tapicerka, ABS, wspomaganie kierownicy, zawieszenie samopoziomujące, 4-biegowy "automat", centralny zamek, aluminiowe felgi czy… automatyczna klimatyzacja!
Przy tym wszystkim, Szwajcar nie zdecydował się na elektrycznie sterowane szyby, ale na szyberdach wspomagany prądem – już tak. Musicie wiedzieć, że kiedyś panowała większa swoboda w dobieraniu opcji wyposażenia niż dziś. Swoją drogą, po blisko 40 latach korba chodzi tak gładko, jakbyście maślaną bułkę smarowali nutellą.
Piękne coupe jeździło po Helwecji i okolicy przez 25 lat, pokonując 370 000 km, kiedy to właściciel musiał zrezygnować z dalszych wojaży. Bynajmniej nie przez awarię. Mężczyźnie zatrzymano uprawnienia ze względu na sędziwy wiek, który nie pozwalał mu już dłużej cieszyć się jazdą.
W 2007 roku samochód zmienił więc właściciela – kupił go tata Olka. Zniesmaczony koniecznością obcowania z polskimi produktami motoryzacyjnymi i zafascynowany od młodych lat niemiecką marką, zrobił sobie prezent na 40. urodziny, kiedy Olek miał 12 lat. Mamy tu więc pięknego mercedesa, kupionego od "starszego pana ze Szwajcarii". Klasyk.
Co prawda "beczka" nie była używana zimą, ale w sezonie korzystano z niej, jak tylko się dało. Poza rajdami turystycznymi i zlotami Olek z rodziną regularnie jeździli nim na działkę, oddaloną od Warszawy o 400 km. To sprawiło, że dziś na "blacie" widnieją aż 434 tys. km.
Czy widać na samochodzie ślady tego dystansu? Bynajmniej. Najpoważniejszy to… przetarcie na boczku fotela kierowcy. W 38-letnim samochodzie, który pokonał dystans równy blisko 11-krotnemu okrążeniu Ziemi. Musiałem aż przetrzeć oczy ze zdumienia. Nie zaskoczę was chyba faktem, że "beczka" nigdy nie potrzebowała remontu i nie zaliczyła awarii, która by ją unieruchomiła. Od kupna wymieniane były tylko eksploatacyjne rzeczy, a klimatyzacja wymagała dostosowania do nowego czynnika chłodzącego.
Salon na kółkach
Siadając w środku, można się zapaść, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Szerokie fotele na sprężynach oferują inny rodzaj komfortu, niż dzisiejsze auta. Dekoracje z prawdziwego drewna noszą tylko delikatne ryski, ale nigdzie nie są popękane. Czas wziąć tego eleganta na spacer. Rzędowa "szóstka" zabrała się do pracy, zanim na dobre zdążyłem przekręcić kluczyk. Swoją drogą, mercedes zastosował tutaj jeden kluczyk do zamków i stacyjki – w tamtych czasach to nie była norma.
Cokolwiek słyszeliście o komforcie podróżowania "beczką", jest prawdą. To, z jaką gracją i elegancją porusza się ten samochód, godne jest najznamienitszej damy. Niczym niewzruszone zawieszenie resoruje nierówności w harmonijny sposób – tak, że do kabiny docierają tylko lekkie podrygi.
Tym samochodem jeździ się po prostu dostojnie. "Automat" leniwie przełącza kolejne biegi, ale wrzucenie następnego przełożenia nie wiąże się z szarpaniem. Choć to coupe, nie zachęca do sportowej jazdy, a przypomina o tym ogromnych rozmiarów kierownica, która mogłaby równie dobrze zagościć w ciężarówce. Oczywiście, gdy już zmusimy skrzynię do żwawszej pracy, ta zdaje się mówić: "no dobra, niech już będzie".
Podczas przyspieszania przednia maska z "celownikiem" subtelnie się unosi, potwierdzając nasz zamiar. Nie wiem, ile ze 185 KM do dziś pozostało, ale "beczce" nie brakuje wigoru. Gdy była nowa, sprint do setki zajmował jej 9,9 sekundy – mogę się założyć, że dziś wynik byłby zbliżony. Kilka lat temu na niemieckiej autostradzie, Olek rozpędził samochód do 200 km/h – czyli fabrycznej prędkości maksymalnej. Jak przyznaje, prędkość nie robiła na aucie większego wrażenia, a beczka zachowywała się nadzwyczaj stabilnie i spokojnie – bardziej niż jakiejś usterki, bał się reakcji innych podróżujących.
Mercedes modelem W123 dał nieprawdopodobny popis niezawodności, jakości wykonania i harmonii prowadzenia. Biorąc pod uwagę, że te samochody potrafiły bez większego problemu pokonać milion kilometrów, oliwkowa "beczka" nie jest jeszcze nawet na półmetku swojego "życia". Mimo 38 lat na karku i 434 tys. przejechanych kilometrów w żadnym stopniu nie daje po sobie poznać bagażu doświadczeń. Czy współczesnego Mercedesa Klasy E również zobaczymy w podobnym stanie za 38 lat? Osobiście w to wątpię.