Test: Przejechałem się Alfą Romeo 33 z silnikiem boxer i zapomniałem, jak się nazywam
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Chyba nigdy w życiu nie widziałem samochodu tak źle wykonanego, a znam przecież produkty FSO. "Paździerz" to delikatne określenie na jakość montażu Alfy Romeo 33. Jednak przejażdżka tym samochodem sprawiła, że po wyłączeniu silnika musiałem pozbierać myśli. Na minutę zapomniałem, jak się nazywam.
Właścicielem samochodu jest Bartek, który wcześniej udostępniał mi już do testu swojego Jeepa Grand Cherokee 5.9, Mercedesa W124 czy Audi 100. Dzięki niemu mogę poznać młode klasyki w stanie do użycia na co dzień, a nie kolekcjonerskim. Takie auta można kupić za rozsądne pieniądze. I - jak się okazało na przykładzie testowanej alfy - patrząc z boku, można nawet nie zdawać sobie sprawy, co to za samochód. Mnie osobiście wprawił w osłupienie.
Zanim umówiłem się na test, spotkanie z właścicielem Alfy Romeo 33 wyglądało mniej więcej tak. Jechaliśmy nią razem, ja na prawym fotelu. W pewnym momencie wywiązała się rozmowa.
- Może chcesz zrobić materiał na temat tej alfy? – zapytał Bartek.
- Wiesz co, chyba nie jest zbyt interesująca – odparłem.
Wtedy Bartek zredukował bieg do dwójki, wcisnął gaz w podłogę i - jadąc krętym odcinkiem leśnym - ponownie zapytał.
- A teraz?
- O, teraz chcę! - wykrzyczałem, próbując przebić się przez burzę dźwięków wywołaną przez małego włoskiego boxera.
Doprowadzony do ładu?
Podobnie jak spora część aut, które posiada Bartek, tak i Alfa Romeo 33 jest kupionym tanio "gratem". Samochód został doprowadzony do ładu, by - zamiast na złom - trafić do pasjonata z ograniczonym budżetem. Nie ma wątpliwości co do tego, że znajdzie nowego właściciela. Wystarczy sprawdzić, ile jest obecnie ofert sprzedaży tego modelu.
Z tym doprowadzeniem do ładu można się nieco kłócić, bo auto wygląda tak, jakby ktoś je posklejał na słowo honoru. Niestety, taka była jakość montażu w Alfie Romeo w latach 80. i 90. Szczerze, nawet polonezy były złożone lepiej. Tu wszystko jest zamontowane tak, jakby projekty nadwozia i elementów wnętrza były prowadzone bez żadnego porozumienia. Te samochody już chwilę po tym, jak wyjechały z fabryki, wymagały doprowadzenia ich do ładu. Tylko że przypominało to dopasowywanie buta w rozmiarze 43 do stopy 47.
Egzemplarz, który tu widzicie, pochodzi z roku 1992, jest więc po drugim liftingu. Alfa Romeo 33 przeszła najpierw mały lifting w 1986, a duży w 1989 roku, przez co nazywana jest "Nuova 33". Jeśli Włosi ją poprawili – co wcale nie musi być regułą – to chciałbym zobaczyć pierwszą serię. Na zdjęciach wnętrze pierwszych 33 wygląda znacznie ciekawej.
Naprawdę, kiedy ten samochód jedzie, to można odnieść wrażenie, że zaraz poodpadają elementy wnętrza, które wyglądają źle - i to źle do kwadratu, choć pewien klimat jest. Mamy tu takie "smaczki" jak sportowa kierownica, stacyjka po lewej stronie czy mięciutkie fotele z przyjemnego weluru.
W Alfie Romeo 33 siedzi się dość dobrze, fotele są wygodne, wskaźniki są bardzo czytelne, a jedyna wpadka w ergonomii to - włożone jakby na etapie końcowym produkcji - pokrętło do regulacji siły nawiewu wentylacji. Ale chociaż jest po właściwej stronie panelu. No może jeszcze te klamki wewnętrzne, które zgrano wizualnie z podłokietnikiem na panelu drzwi, przez co niedoświadczona osoba będzie ich szukać.
Samochód ma elektrycznie regulowane szyby, więc nawet pewne namiastki komfortu. Z tyłu i w bagażniku jest sporo miejsca. Ale tym autem na co dzień powinna jeździć jedna osoba. I to z dobrą polisą na życie oraz wyzerowanym kontem punktów karnych.
Mały boxer
Samochód jest tak przeciętny pod każdym względem, że moim zdaniem nie wyróżnia się na tle golfów, kadettów i innych kompaktów z tego okresu. Póki nie przekręcisz kluczyka w stacyjce. Wówczas budzi się drzemiący pod maską i umieszczony daleko przed przednią osią maleńki boxer o pojemności 1351 cm3 i mocy zaledwie 88 KM. Ale ile to małe serduszko daje emocji…
Warkot silnika zaprojektowanego przez Alfę Romeo zgodnie z ówczesnymi tradycjami – głównie układ typu boxer – jest niezwykły w tym zwykłym samochodzie. Wkręca się na obroty przepięknie za sprawą elektronicznego wtrysku paliwa, dając przyjemne dla ucha "wrrrrrr...". Nie takie jak w nowoczesnych silnikach trzycylindrowych. Tu przenoszone są jeszcze wibracje. Karoseria odpowiada na to typowym dla starszych aut z dużymi silnikami kołysaniem. Dźwięki standardowego i w ogóle niemodyfikowanego wydechu są bardziej rasowe niż w niejednym współczesnym hot hatchu.
Znalezienie odpowiedniego biegu trudne nie jest, choć te wydają się porozrzucane po całej kabinie. Jedynka od czwórki jest oddalona w ruchu drążka o jakieś 20 cm, może nawet trochę więcej. Podczas jazdy początkowo nie do końca miałem pewność, że wrzucam odpowiedni bieg, ale po kilkunastu minutach już się w tym odnalazłem. Skrzynia wymaga odpowiedniego traktowania – przy zmianie w górę wolnego tempa, a przy redukcji najlepiej międzygazu. Zwłaszcza przy redukcji z trójki na dwójkę, co jest bodaj najprzyjemniejszą rzeczą podczas jazdy.
Auto ma niedużo mocy, choć przy masie poniżej tony to i tak dużo lepszy wynik niż we współczesnych samochodach. Ale tu przyjemność z przyspieszania ma zupełnie inny wymiar. Nie chodzi o fizyczne przyspieszenie, ale o jego trwanie. Narastający w obrotach warkot boxera mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową do scen pościgu w filmach. Jest tak inny od wszystkiego, co zna się ze zwykłych kompaktów.
Motor wkręca się na ponad 6000 obr./min., bo moc maksymalna pojawia się właśnie przy tej wartości. Nie działał mi obrotomierz, więc dobór przełożeń i obrotów odbywa się na słuch.
Na trójce auto rozpędza się mniej więcej do 110 km/h, więc podczas szybkich przejażdżek dla przyjemności korzysta się właściwie tylko z dwójki i trójki. Przy dłuższych trasach na najwyższym biegu jest bardzo spokojnie. Redukcja z trójki na dwójkę bez zgrzytu w przekładni jest jak celny strzał w środek tarczy, a potem kilka sekund tego pięknego warkotu. Hamulce są niezłe, więc dohamowanie do zakrętu odbywa się w dość kontrolowany sposób, a wejście w łuk to kolejne niezapomniane przeżycie.
Geniusz Alfy Romeo
Kiedyś słyszałem, że nawet najgorszy samochód zaprojektowany przez Alfę Romeo prowadzi się przyjemniej niż najlepszy konkurencji. Jeśli 33 jest tym najgorszym, to faktycznie coś w tym jest.
Choć stan zawieszenia tego egzemplarza nie jest bliski ideału, a geometria "ucieka" po pewnej sekwencji skrętów, to i tak prędkość, z jaką wchodzi się w kolejne łuki, jest niebywała. Dobrze, że prędkościomierz również nie działał (ma swoje humory), bo pewnie czułbym lęk.
To niebywałe, jak ten miękko zestrojony i prosty układ jezdny trzyma auto w ryzach. Nadwozie mocno pochyla się w zakrętach, ale - pomimo 30-letniego stażu - zawieszenie sprawnie dba o przyczepność kół do jezdni. I mowa tu o oponach w rozmiarze 185/60 R14, czyli dalekim od sportowego. Dlatego też Alfa Romeo 33 jest zaskakująco komfortowa.
Choć układ kierowniczy działa mniej więcej jak celownik w rewolwerze bez szczerbinki, to i tak łatwo trafić w krawędź jezdni, czy wjechać z dużym zapasem bezpieczeństwa w wąski zakręt. Dociążenie przodu nie jest aż tak istotne, bo robi to sam silnik, znajdujący się tuż za przednim pasem. Trzeba bardziej dbać o tył, ale myślę, że o to zadbali konstruktorzy zawieszenia. Mam wrażenie, że tylko do tej kwestii naprawdę się przyłożyli.
Tylna oś nie chce się odrywać od drogi. Choć nadwozie tańczy na boki, to koła mocno trzymają asfalt. Kiedy delikatnie puszczają, od razu to czuć. A nie trzeba wiele, by to skorygować. Tylko należy zachować spokój. Brak systemu ABS na pewno nie daje poczucia bezpieczeństwa, ale trzeba mocno przeholować, by jazdę Alfą Romeo 33 zakończyć na drzewie czy w przepaści obok przepięknych górskich serpentyn. Wystarczy odrobina rozsądku.
Ale - trzeba przyznać - problem w tym, że trudno o rozsądek, gdy słyszy się warkot napędzającego auto boxera. Chce się trzymać gaz w podłodze do ostatniej chwili, bo nawet przy odcięciu brzmienie jest cudowne. Niemniej satysfakcja z prowadzenia jest niesamowita.
Alfa Romeo 33 to samochód za kilka tysięcy złotych, dający dwie rzeczy, które - niestety - coraz bardziej się oddalają: smak "prawdziwej motoryzacji" oraz smak włoskiego podejścia do projektowania samochodów. Auto można bowiem pokochać w jeden dzień lub na zawsze znienawidzić. A to przecież tylko jedna ze słabszych wersji.