Szybcy i starzy - w Anglii wyścigi zabytków przyciągają tłumy
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Współczesna Formuła 1 wielu ludzi zwyczajnie nudzi. Porsche wycofuje się przedwcześnie z klasy LMP1, Mercedes z wyścigów DTM. Czy można jeszcze gdzieś znaleźć przejawy sportu wyścigowego, który nadal potrafi bawić? Można. Najłatwiej o nie w Wielkiej Brytanii.
To, że Wielka Brytania wiedzie prym w organizowaniu różnego typu wyścigów samochodów zabytkowych nie powinno nas tak do końca dziwić. W końcu to właśnie w Anglii nieprzerwanie od 1905 roku organizuje się wyścig górski w miejscowości Shelsley Walsh w hrabstwie Worcestershire (co wymawia się, mniej więcej jako "Łuster").
Już w 1907 roku uruchomiono słynny stały tor wyścigowy w Brooklands. Po drugiej wojnie światowej zostały Brytyjczykom liczne, niepotrzebne lotniska wojskowe, na których od razu zaczęły odbywać się wyścigi samochodowe - takim miejscem jest na przykład Silverstone czy Snetterton. Kolejnym kamieniem milowym w historii sportów motorowych na Wyspach był pisemny raport ministra obrony, Duncana Sandysa, zięcia Churchilla zresztą. Na marginesie - ten sam pan przed wojną mówił, żeby Hitlerowi pozwalać na wszystko, bo dzięki temu Imperium Brytyjskie uzyska większą swobodę działania w swoich koloniach.
W 1957, Sandys, opublikował The Defence White Paper, który to dokument stwierdzał ponad wszelką wątpliwość, że w przyszłości wszystkie samoloty bojowe zostaną zastąpione przez pociski rakietowe. W tej sprawie, podobnie jak w kwestii permisywnej polityki wobec III Rzeszy, delikatnie się pomylił... Za to w konsekwencji spowodował niemal natychmiastowy upadek wybitnie rozwiniętego brytyjskiego przemysłu lotniczego. Setki genialnych inżynierów zaczęło desperacko szukać zatrudnienia, i większość znalazła je w wyścigach i rajdach. Do dziś zresztą czołowi konstruktorzy F1 mają coś wspólnego z lotnictwem - Adrian Newey jest z wykształcenia konstruktorem lotniczym.
Biznes wart miliardy funtów
Dziś Wielka Brytania to światowa potęga pod względem motorsportu. Czterdzieści kilka tysięcy ludzi wypracowuje ponad 10 miliardów funtów obrotu rocznie. Aż trzy czwarte tutejszego "knowhow", w dziedzinie projektowania i produkcji pojazdów i części sprzedaje się globalnie. Większość teamów Formuły 1 ma bazy w Zjednoczonym Królestwie. Dodatkowo szacuje się, że brytyjski biznes, związany z zabytkowymi samochodami. Generuje rocznie kolejne ponad 5 miliardów funtów obrotu.
Na to składa się handel zabytkowymi autami, aukcje, warsztaty naprawcze i renowacyjne, handel częściami zamiennymi i ich produkcja, a także sport samochodowy z wykorzystaniem wozów zabytkowych. O tym ostatnim chciałem opowiedzieć nieco więcej. To tysiące samochodów i kierowców, zmagających się w różnych klasach. Czasem na torze spotykają się w miarę tanie MG z najdroższymi na świecie Ferrari 250 GTO, czasem bajecznie brzmiące Lole T70 ocierają się o filigranowe Lotusy. Istnieje klasa, w której ludzie ścigają się samochodami Formuły 1 z lat 70. i 80., fantastycznie wyglądają też zmagania całkowicie pozbawionych skutecznego hamulca aut liczących np. 110 wiosen. Można w tym kolorowym świecie znaleźć coś na każdą ambicję i każdy budżet.
Imprezy takie jak Donington Historic Festival, Silverstone Classic czy Goodwood Revival przyciągają nie tylko legendarnych zawodników i najciekawsze auta, ale także dziesiątki tysięcy widzów, w pełni świadomych tego, co oglądają, oczytanych i świetnie zorientowanych - wystarczy posłuchać ich dyskusji. My, przez czasy komuny straciliśmy szansę na podobną rozwój rodzimego sportu i raczej nie da się tego nadrobić. Tym bardziej więc fascynuje obserwacja zjawiska, gdzie z jednej strony mamy spektrum kolekcjonerów, od tych kosmicznie bogatych do druciarzy i ciułaczy, z drugiej zaś kibiców - od tych parkujących na pobliskich trawnikach swoje Rolls-Royce'y, do sympatycznych staruszków w starych, wytartych na łokciach, tweedowych ubraniach, którzy z uśmiechem na twarzy tkwią godzinami na trybunach, nawet podczas największej ulewy.
Gwiazdy w samochodach za rozsądną cenę
Niezwykle zabawnie - na pierwszy rzut oka - wyglądają wyścigi Austinów A30 i A35, samochodzików z lat 50., wyglądających jak skrzyżowania samochodziku Noddy'ego z opowiadań Enid Blyton z budką telefoniczną. Regulamin ogranicza przeróbki i zmusza do pomysłowości. Samochody, dość prymitywne konstrukcyjnie, na limicie przyczepności są dość trudne w prowadzeniu i łatwo w nich o dachowanie na torze. Doświadczył tego na sobie ostatnio w Silverstone Brian Johnson, wokalista AC/DC, który w zakręcie Maggotts dwukrotnie rolował pożyczonego Austina A35. Boleśnie stłukł sobie kolano, ucierpiała też zapewne jego duma, ale tym z czytelników, którzy nie śledzą wyścigowej kariery Briana, pozwolę sobie wspomnieć, że to sprawny i kompetentny kierowca wyczynowy, startujący bardzo trudnymi w prowadzeniu autami, Lolami i Chevronami.
Podczas Silverstone Classic 2017 organizatorzy urządzili wyścig charytatywny, zbierający fundusze na szczytny cel walki z rakiem prostaty. Zaangażowali doświadczonych, legendarnych kierowców, takich jak Anthony Reid, Steve Soper, Tiff Needell i Mark Blundell jako kapitanów drużyn, w skład których weszli między innymi brytyjscy medaliści olimpijscy, prezenterzy telewizyjni czy muzycy rockowi. Niektórzy z celebrytów odważyli się pojechać na oczach tłumu po jednodniowym kursie jazdy wyścigowej i faktycznie nie szło im najlepiej - ale liczył się przede wszystkim świetny spektakl. Anthony Reid wystartował Austinem A30, przygotowanym do wyścigów przez Alexa Kinsmana - który dzięki temu, że potrafił znaleźć w aucie aż 25 kilogramów oszczędności, mógł przy progu po stronie pasażera umieścić tyleż samo ołowianego balastu dla lepszego wyważenia samochodu. Przygotowanie wraz z zakupem przeciętnie szybkiego auta tego typu kosztuje teoretycznie od 20 do 40 tysięcy funtów, ale najlepsze zmieniają właścicieli nawet za 80 tysięcy.
Prawo podaży i popytu
Wyścigi aut historycznych w Wielkiej Brytanii to oczywiście także biznes, i to biznes dojrzały. Coraz więcej ludzi ściga się Triumphami Dolomite? Ktoś zaczyna produkować nowe głowice i nowe uszczelki do tego modelu. Kolejny przykład - do oryginalnego Mini można kupić kompletne, fabrycznie nowe nadwozie, podobnie do tzw. "dużego" Healeya. Istnieją też liczne organizacje, zrzeszające kolekcjonerów i kierowców.
Podczas zawodów w sposób niezwykle uporządkowany prezentują się kluby poszczególnych marek - podczas Silverstone Classic oznaczało to zaparkowanie ponad 10 tysięcy samochodów zabytkowych należących kibiców. To zupełnie inne kluby niż te nasze, w dodatku niektóre działają od ponad 70 lat. Jaki z tego wniosek? Jeśli chcecie zobaczyć wyścigi, które nigdy nie są nudne, podczas których w powietrzu unosi się zapach nieefektywnie spalonej benzyny i oleju, zachęcam do wizyty w Zjednoczonym Królestwie. Bilety lotnicze są tanie, a wizy jeszcze nie trzeba zdobywać...