Ski‑tour w Tatrach: na szlaku ze Skodą Kodiaq 4x4
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ucieczkę od tłoku na polskich stokach znalazłem w ski-touringu. Pierwsze kroki w tej bardzo ciekawej i coraz popularniejszej u nas formie narciarstwa postawiłem na szlakach Tatr. Zaprowadziła mnie tam Škoda Kodiaq z napędem 4x4.
Kto nie był w ostatnich latach na polskich stokach narciarskich musi przygotować się na prawdziwy szok.
Najpierw ten pozytywny. Dzięki ogromnej popularności sportów zimowych, nie tylko najpopularniejsze kurorty, ale i regionalne stoki zanotowały imponujący rozwój. Przejawia się on zarówno w nowoczesnej infrastrukturze wyciągowej, jak i wszystkim elementom towarzyszącym. Pod względem jakości obsługi polskie stoki naprawdę nie wypadają wcale blado nawet na tle Alp.
Każdy sukces ma jednak swoją cenę. Kolejnym szokiem dla powracających po dłuższej przerwie na polskie stoki będzie zapewne fakt, ile się na nich dzieje. Najpopularniejsze polskie ośrodki narciarstwa, szczególnie w weekendy, wygląda już jak centra handlowe. W głowie narciarza rodzi się wtedy pytanie, czy pośród tego napierającego tłumu, walki o swój skrawek stoku i kolejki do krzeseł, huku głośnej muzyki z głośników i zapachu smażonych kiełbasek da się znaleźć jeszcze jakieś wytchnienie, przyjemność i odpoczynek…
Odkrywanie korzeni narciarstwa
Wtedy z odsieczą przychodzi ski-touring. To forma narciarstwa łącząca typowy zjazd z podchodzeniem i zwykłym spacerem. W bardziej zaawansowanej formie może być połączony ze wspinaczką lub biegiem. Narty do tego sportu posiadają więc typową długość i carvingową formę, ale są lżejsze i bardziej miękkie.
Największa różnica tkwi w wiązaniach: mogą trzymać tylko nosy butów jak telemarkowe, lub normalnie - do zjazdu, wtedy zapięty jest cały but. Inne są także same buty (z możliwością ustawienia miękkiego do podchodzenia lub twardego do zjazdu) oraz kije (teleskopowe, z regulowaną długością zależnie od wykorzystania).
Na ski-toury ucieka w Polsce coraz więcej narciarzy. Sport ten ma szczególny potencjał rozwoju właśnie w naszym kraju, gdzie z jednej strony niewielka procentowo ilość stoków przeżywa potężne oblężenie, a z drugiej, ledwie kilkaset metrów obok czekają dziewicze, piękne tereny majestatycznych polskich gór.
Dyscyplina ta dalej jest postrzegana u nas jako względna nowinka. Pierwsi zapaleńcy przywieźli ją do naszego kraju w latach 80., a w szerszej świadomości narciarzy pojawia się ona dopiero w ostatnich sezonach. Tak naprawdę ski-touring nie jest jednak czymś nowym. Wręcz przeciwnie, to powrót do samych początków narciarstwa.
Narty zostały wymyślone w końcu jako sposób wygodniejszego i sprawniejszego sposobu przemieszczania się po górzystych, pokrytych śnieżnym puchem terenach. O ile od początku przewaga długich, drewnianych desek była oczywista przy zjeżdżaniu ze stoków, o tyle wyzwanie stanowiło sprawne podchodzenie. Pierwszym sprawdzonym pomysłem radzenia sobie z tym było okrywanie przy podejściach spodów nart skórami fok. Były twarde, odporne na wodę, a przede wszystkim – ze względu na ułożenie swojego włosia gwarantowały gładki ślizg w jedną stronę i zapobiegały ześlizgiwaniu się w drugą.
Sumienie (a raczej koszty) dość szybko skłoniły narciarzy do poszukiwania alternatyw do skór tych sympatycznych zwierząt i jeszcze w latach 30. pojawił się materiałowy zamiennik. W latach 60. wyewoluował on w formę znaną do dziś: dopasowanych do kształtu nart pasów, które naciąga się i przykleja do ślizgów. Tak czy inaczej, zgodnie z tradycją, nawet dziś nowoczesne, dające się wielokrotnie kleić pasy z zaawansowanych tekstyliów nazywa się „fokami”.
Zwykły samochód do niezwykłych zadań
Polskie góry mają kilka rozwiniętych ośrodków ski-touru, ale na swój pierwszy kontakt z tą dyscypliną postanowiłem wybrać się do Zakopanego. To przewrotna decyzja z mojej strony, biorąc pod uwagę, że to właśnie tutaj, w zimowej stolicy Polski, rozpoczął się szał na narciarstwo zjazdowe. Pierwsze w naszym kraju kolejki na Kasprowy Wierch i Gubałówkę odciągnęły turystów od szlaków i ulokowały ich na stokach.
Obecnie więc, w trakcie zimowych ferii kolejki do gondoli z Kuźnic przyćmiewają swoją długością i czasem oczekiwania w nich, kolejki do sklepów sprzed 35 lat, gdy "rzucili" papier toaletowy. Jednocześnie tatrzańskie szlaki powyżej górnej granicy regli zachwycają swoją niezaburzoną, dziką naturą i spokojem. Aż dziw bierze, że tysiące turystów mają w zasięgu ręki taki skarb, z którego w ogóle nie mają ochoty korzystać.
Jak można się spodziewać, popularność ski-touru ogranicza też parę obiektywnych czynników, a nie tylko niewiedza turystów. Sprzęt do uprawiania tego sportu jest znacząco droższy. Przyda się także lepsze przygotowanie kondycyjne. Często najlepsze punkty startu wypraw znajdują się w trudno dostępnych zimą miejscach.
Dlatego też nawet bardziej niż zwykłemu narciarzowi ski-tourowcowi potrzebne jest praktyczne auto z napędem na cztery koła. Z obecnie dostępnych na rynku modeli szczególnie sensowną propozycję stanowi jedna z najpopularniejszych pozycji w segmencie dużych SUV-ów: Škoda Kodiaq. W typowy dla marki sposób, model ten łączy tradycyjne zalety Škody z wszystkimi atrybutami, które dały SUV-om w ostatnich latach taką popularność.
Kluczowym słowem jest tu wszechstronność. Kodiaq łączy skuteczność jazdy w trudnych warunkach z przystępnością i komfortem codziennej eksploatacji. Wyposażony w mocny napęd (maksymalna moc 190 KM dwulitrowego silnika TDI to jedno, ale to potężny moment obrotowy 400 Nm robi prawdziwą różnicę), więcej niż symboliczny prześwit 187 mm i zaawansowany napęd 4x4 Skody, Kodiaq nawet w ekstremalnych sytuacjach okazuje się dzielny, jak pełnowartościowe auto terenowe.
Szczególną przewagę Kodiaqowi daje tutaj właśnie 4x4. W swoich modelach noszących to oznaczenie Škoda wykorzystuje jeden z najbardziej uznanych systemów rozdzielających moc na świecie: sprzęgło wielopłytkowe - tu występujące w swojej najnowszej, piątej generacji. To optymalne rozwiązanie dla SUV-a tego typu, który musi być samochodem do wielu zastosowań – bo również jest wszechstronne.
Z jednej strony daje absolutną pewność w każdych warunkach - ma możliwość błyskawicznego przerzucenia do stu procent mocy na każdą z osi. Z drugiej przez znakomitą większość czasu skupia się na napędzie tylko osi przedniej, dzięki czemu koszty zużycia paliwa i całej eksploatacji nie różnią się znacząco od tych w typowym samochodzie.
Największą zaletą układu Škody jest jednak fakt, że jest on… całkowicie bezobsługowy. Nie wymaga od kierowcy żadnej specjalistycznej wiedzy czy załączania żadnych dźwigni, by mógł on uzyskać dostęp do pełnych zdolności pojazdu. Te są bez żadnego opóźnienia dostarczone w każdym momencie, gdy tylko sytuacja tego wymaga.
W Kodiaqu 4x4 kierowca może co najwyżej dodatkowo zwiększyć możliwości tej konstrukcji, uruchamiając nadprogramowy tryb jazdy Offroad. Zapewnia on lepszą skuteczność napędu w najtrudniejszych warunkach i wspomaga prowadzącego dodatkowymi informacjami wyświetlanymi na centralnym ekranie. Dotyczą one skrętu kół, kierunku jazdy i chwilowej wysokości nad poziomem morza. Aktywuje także automatyczny system kontroli prędkości podczas zjazdu z wzniesienia (coś co czasem przydałoby się podczas jazdy na nartach).
To wszystko brzmi jak opis specjalistycznego wozu terenowego, ale Kodiaq w pierwszej kolejności jest po prostu rewelacyjnym autem osobowym. Są tutaj tradycyjne dla marki przemyślane rozwiązania, z których część okazuje się mieć szczególną wartość nawet w takich niecodziennych okolicznościach. Gdy ładuje mokre narty do bagażnika doceniam pomysł konstruktorów z dwustronną matą, a w chwilę później skrobaczkę do szyb ukrytą w spodniej części klapki wlewu paliwa – już nigdy o niej nie zapomnę!
W trwającej wiele godzin podróży do miejsca takiego, jak Zakopane docenia się także wyjątkowo wysoki komfort jazdy, serwowany z bonusem przyjemnie niskiego wyniku zużycia paliwa oszczędnej jednostki TDI oraz najwyższego poziomu bezpieczeństwa zapewnionego przez komplet zaawansowanych systemów utrzymujących Kodiaqa na pasie ruchu i zapobiegających kolizji z innymi użytkownikami drogi.
Ostatni składnik ski-touru
Drogi w rejonie Tatr to ciekawe miejsce. Bezlitośnie weryfikują obietnice producentów i oddzielają te samochody, które udają harde i wszędobylskie od tych, które naprawdę takie są. Cepry zalewają zimą te drogi w błyszczących SUV-ach marek premium i modnych crossoverach i toczą nierówny bój, któremu ze złośliwą satysfakcją przyglądają się górale w swoich rzetelnych, solidnych autach 4x4.
Kodiaq awansuje kierowcę do tej drugiej grupy. Nie bez wątpliwości wybieram znaną tylko miejscowym drogę, która pośród śnieżnych band prowadzi do doliny Lejowej. Wiedzie przez głęboki, kopny śnieg i częściowo niezamarznięty górski potok. Kodiaq 4x4 miejscami walczył z brakiem przyczepności na wyższych obrotach, ale nawet na zwykłych, drogowych oponach konsekwentnie parł do przodu by dojechać do celu - nie dając mi najmniejszej możliwości zawahania czy damy radę.
Czas przygotować się do wyjścia. To moment, w którym doceniam największy bagażnik w klasie (720 litrów z opcją powiększenia do aż 2065 litrów). Komfortowo wyjmuję z niego cały sprzęt. Dzięki mądremu projektowi kabiny, da się w niej zmieścić przedmioty o długości aż 2,8 metra, co na narty starczy aż nadto. Trzymając narty w rękach, zamykam klapę zdalnie - jednym machnięciem nogi pod tylnym zderzakiem. Klapa zsuwa się elektrycznie, a auto zamyka się bez wyjmowania kluczyka z kieszeni. Filozofia Simply Clever jest naprawdę sprytna.
Przed wyruszeniem na trasę mojej Ski-tourowej przygody przypominam sobie jeszcze o jednym asie w rękawie. Na breloku ustawiam godzinę automatycznego włączenia ogrzewania postojowego. Gdy po paru godzinach wracam kompletnie wykończony, ale dotleniony i nasycony spokojem pięknych, tatrzańskich panoram stwierdzam, że takie wycieczki chciałbym powtarzać jak najczęściej. Ale tylko mając wsparcie takiego auta, jak Skodę Kodiaq 4x4!
Partnerem treści jest marka Škoda