Pojechałem Ferrari 296 GTB na GT Polonia 2022. Wmieszałem się w milionerów by zobaczyć jak wybierają oni swoje superauta
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W superautach chodzi o najwyższe osiągi, nieziemski wygląd i legendarny znaczek? Tak się może wydawać osobom, które się nimi pasjonują. Jak się miałem przekonać ci, którzy wydają na nie własne miliony, mają swoje własne słabostki i problemy… Sami mi o tym powiedzieli.
Celem takich serwisów jak Autokult.pl i dziennikarzy takich jak ja jest sprawdzenie i poinformowanie, którym samochodem na rynku warto się zainteresować, a którego unikać. Robimy to wedle naszej najlepszej wiary na podstawie obiektywnych czynników, takich jak osiągi, awaryjność, zużycie paliwa, jakość wykonania, funkcjonalność wnętrza i im podobne.
Rzeczywistość jednak codziennie dostarcza nam dowody na to, że nie wszyscy nas słuchają. Czasem auta, których zakup odradzamy, cieszą się na rynku niesłabnącą popularnością, natomiast zdarzają się też takie, którymi się zachwycamy, a w rzeczywistości mało kto je kupuje.
Nie świadczy to o braku racji ani redaktorów Autokultu, ani kupujących. Każdy z Was wie najlepiej, czym się kieruje przy wyborze samochodu. Czasem, pomimo doskonale znanych argumentów racjonalnych i obiektywnych zalet jednego auta stawia się na zupełnie inne. Może to wynikać z określonej sytuacji życiowej, jakichś subiektywnych przekonań, albo, bardzo często, po prostu z ograniczeń finansowych. Zastanawialiście się jednak, jak wygląda proces wyboru auta w przypadku osób, które takich ograniczeń nie mają?
Ferrari 296 GTB fascynuje i przechodniów, i milionerów
By się o tym przekonać wybrałem się na pewne szczególne wydarzenie. Za sprawą Gran Turismo Polonia od 2005 roku co lipiec na Tor Poznań na kilka dni ściąga gromada zasobnych finansowo miłośników motoryzacji w najnowszych supersamochodach, które w danej chwili stanowią absolutną czołówkę tego segmentu.
Choć początkowo było to kameralne spotkanie grupy kilkudziesięciu Skandynawów (organizator ma polskie pochodzenie, stąd Polonia w nazwie), z czasem wyewoluowało ono w wielkie święto motoryzacji, w którym bierze kilkuset kierowców z całego świata. Teraz spora część z nich pochodzi również z Polski.
Dla tych osób to bodaj najlepsze w tej części Europy miejsce do ekskluzywnej zabawy w gronie podobnych sobie, porównania swoich motoryzacyjnych trofeów z innymi i zawarcia cennych znajomości. Dla mnie – idealna szansa na zrozumienie, jak milionerzy korzystają z tych supersamochodów, jak je postrzegają i wybierają.
By wkraść się w ich łaski na Tor Poznań przybyłem najgorętszą nowością tego sezonu, czyli Ferrari 296 GTB. O nowym superaucie kultowego producenta z Maranello pisałem już więcej w relacjach z pierwszych jazd tym modelem.
W skrócie: 296 GTB to superauto nowej ery. Po raz pierwszy w historii tej marki logo z cavallino rampante pojawiło się na silniku z zaledwie sześcioma cylindrami (tutaj ułożonymi w układzie V o dużym kącie rozwidlenia 120 stopni, czym Włosi od razu wyznaczyli nowy standard tej klasy). Tak powstała wyjątkowo wydajna jednostka o mocy 663 KM, która mimo turbodoładowania kręci się aż do 8500 obr./min, wydając przy tym przeszywający uszy, metaliczny wrzask starej szkoły.
Klienci wybierający ten wóz nie mogą poczuć się pokrzywdzeni zmniejszeniem pojemności skokowej, jako że niedobór na tym polu został uzupełniony przez osprzęt hybrydy plug-in. Elektryczna część generuje dodatkowe 167 KM i 315 Nm już od samego momentu ruszenia. W sumie cały system łącznie dostarcza aż trudne do pojęcia umysłem 830 KM i – co szczególnie ciekawe – posyła je wyłącznie na oś tylną.
Problemy z przyczepnością? Nie w świecie Ferrari, bo 296 GTB katapultuje się do pierwszych 100 km/h w 2,9 sekundy. Do 200 km/h – w kolejne 4,4 sekundy. I tak aż do prędkości sporo wyższej od deklarowanych przez producenta 330 km/h (Włosi podają taką wartość już od lat, bo nie chcą brać udziału w głupim wyścigu na prędkości maksymalne).
To wszystko opakowane jest w oryginalny i zaskakujący, ale jednak nie aż tak krzykliwy i wulgarny co w przypadku konkurentów projekt stworzony pod wodzą szefa działu designu Ferrari Flavio Manzoniego. Jest tu trochę motywów z filmów science-fiction i myśliwców, ale i piękny tylny błotnik żywcem przeniesiony z Ferrari 250 LM z roku 1963.
Nie ma wątpliwości: 296 GTB to model, który dowodzi, że Ferrari stoi obecnie na samym szczycie segmentu supersamochodów. Potwierdza to również sama cena, która przy obecnym kursie euro w polskich salonach marki (są dwa: w Warszawie i Katowicach) sięga blisko półtora miliona złotych brutto… Plus dodatki, a tych zawsze trochę się znajdzie.
Każdy przejazd takiego samochodu przez ulice paru polskich miast, które miałem okazję odwiedzić podczas mojej kilkudniowej eksploatacji tego egzemplarza, był sporym wydarzeniem dla wszystkich naokoło, od kierowców innych aut po przechodniów. W ruch szły kamery w telefonach komórkowych oraz domysły, czym zajmuje się człowiek poruszający się takim samochodem i ile ma zer na koncie (odpowiedź, że jest dziennikarzem Autokultu, chyba nie pojawiała się w ich głowach zbyt często…).
Co było dla mnie niespodziewane, gdy minąłem strzeżone bramy Toru Poznań i pojawiłem się za sterami 296 GTB pośrodku padoku wśród innych uczestników ze swoimi superautami, okazało się, że model ten robi na nich jeszcze większe wrażenie niż na przypadkowych papparazzi z polskich dróg.
Nawet w kręgach tego promila najbogatszej części społeczeństwa obowiązuje hierarchia i dalsze stopniowanie. W normalnym świecie kilkuletni Nissan GT-R o wartości około 300 tys. zł to już elita. Tu jednak to dopiero jeden z niższych szczebli wtajemniczenia, nad którym stoi Porsche 911 za 700 tys. zł, Lamborghini Huracan za nieco ponad milion i tak dalej.
W 296 GTB jest się blisko szczytu z dwóch powodów. Po pierwsze: tu wszyscy doskonale wiedzą, co to za samochód; ile kosztuje i kiedy debiutował. Przekaz jest więc jasny: kierowca wydał jakieś dwa miliony na swój wóz, i zrobił to niedawno, bo przecież to jedna z pierwszych wyprodukowanych sztuk tego modelu na świecie.
Ta ostatnia obserwacja jest kluczowa. Wszyscy uczestnicy GT Polonia przechodzili przez proces zakupu superauta, wielu z nich na jakimś etapie posiadała własne ferrari. Zdają więc sobie sprawę z faktu, że jako pierwsi nowy model tej marki wkrótce po debiucie odbierają najważniejsi klienci. Tak włoski producent wynagradza ich lojalność, która przejawia się w budowaniu kolekcji aut tej marki przez wiele lat.
Jeśli więc pojawiasz się w takim miejscu takim samochodem to znak, że nie wydałeś po prostu dwóch milionów na 296 GTB; oznacza, że wydałeś dużo więcej na wiele innych ferrari, i dlatego teraz dostępujesz przywileju wydania fortuny na kolejną nowość marki jako jeden z pierwszych na świecie...
…albo po prostu jesteś dziennikarzem Autokultu, któremu egzemplarz ten przekazał jego prawdziwy właściciel, czyli salon La Squadra z Katowic. Regularnie powracamy do tego miejsca na łamach naszego serwisu, jako że rodzinie Państwa Pietrzaków na Śląsku udało się zbudować obiekt pielęgnujący kulturę motoryzacyjną na światowym poziomie.
Nie tylko jest on reprezentantem na polskim rynku najbardziej prestiżowych marek na świecie, takich jak Ferrari, Maserati, Koenigsegg, Pagani i Bugatti, ale i aktywnie stara się je przybliżyć w różnych wydarzeniach na terenie całego kraju, tak jak ma to miejsce tutaj. Tak się prowadzi marketing takich marek: nie przez wystawienie billboardu przy drodze czy reklamę w internecie, a osobiste dotarcie do osób, które mogą być zainteresowane zakupem tak specjalistycznego towaru luksusowego.
I ta metoda działa, bo pierwszy zainteresowany podszedł do mnie dosłownie parę minut po tym gdy wyszedłem z auta.
Tak się kupuje superauta
Okazuje się nim przesympatyczny biznesmen z Danii. Z wyglądu normalny, szczupły facet po pięćdziesiątce. W jego oczach widać jednak od razu fascynację podobną do tej, gdy dziecko dostaje nową zabawkę. Jak przypuszczałem, o samochodzie wie wszystko i nie potrzebuje żadnych informacji. Poważnie rozważa zakup 296 GTB, ale myśli, że nastąpi to za jakieś dwa lata.
Dopiero co kupił w końcu jeden z poprzednich modeli Ferrari o zbliżonej koncepcji, czyli 488 Pista. Tam było jeszcze większe V8, które bez żadnej formy hybrydyzacji generuje 720 KM. W latach 2018 – 2020 w Maranello zbudowano około 3500 takich aut. Kupił używane auto, ponieważ potrzebował czegoś "na szybko" i nie chciał czekać na liście oczekujących na nowe zamówienie z fabryki.
– Przez ostatnie dwa lata jeździłem nowym autem, kupiłem Lamborghini Huracána STO. Szybko pojawił się jednak problem – tym modelem nie mam gdzie jeździć! Nie chodzi o drogi publiczne, takich superaut nawet nie rejestruję, bo podatki drogowe za nie w Danii by mnie zjadły. Dlatego wykorzystuję je tylko na torach wyścigowych. Ale i na nich obowiązują coraz ostrzejsze normy hałasu, który już standardowy układ wydechowy tego modelu przekracza. Z tego powodu zostałem wyproszony między innymi ze Spa-Francorchamps i Nordschleife – żali się milioner.
Rzeczywiście normy dźwięku stają się coraz poważniejszym problemem na imprezach tego typu. Z powodu zbyt głośnych wedle zaostrzających się przepisów aut przerwana została nawet przerwana Gran Turismo Polonia w roku 2018. Właściciele aut mają w takiej sytuacji ograniczone pole manewru.
Mój nowy kolega z Danii mówi, że istnieją firmy, które modyfikują wydech Lamborghini w taki sposób, by spełniał on normy torów, ale to oznacza problemy z fabryczną gwarancją. Dlatego też wybrał najprostszą drogę: pozbył się tego auta i wymienił je na inne. Trochę nim pojeździ i zapewne ustawi się w kolejce po 296 GTB. Do zobaczenia na GT Polonia 2024.
Zainteresowanych tym autem w ciągu dnia jest więcej. Sam zagaduje mnie również starszy człowiek, który z pewnym trudem używa języka polskiego. Jak się okazuje to osoba z tej grupy, od której wszystko się zaczęło, a więc o szwedzko-polskich korzeniach. – Piękne auto… Bardzo szybkie! – mówi wyraźnie zainteresowany. – Ale nie dla mnie. Dla mnie za szybkie. I za krzykliwe – wyznaje.
Rzeczywiście, sam jeździ niekoniecznie tańszym od żółtego ferrari, ale dyskretniejszym wozem. To Mercedes w wykwintnej specyfikacji. Na pierwszy rzut oka to dostojny kabriolet w stonowanym kolorze. Po chwili dopiero dostrzegam, że spod nadwozia wyłaniają się oznaczenia AMG i czarne, kute obręcze kół, za którymi kryją się wyczynowe hamulce.
Właściciel w takie dni jak dzisiaj wykorzystuje ich potencjał na torze, ale "przez 99 proc. czasu" woli rozkoszować się spokojną jazdą ze złożonym dachem. W jego przypadku taki Mercedes to rzeczywiście najlepszy wybór, bo właśnie do takiego przeznaczenia został on stworzony.
Przed końcem dnia na torze zależy mi na spotkaniu z jeszcze jedną osobą. To Patryk, który przyjechał na to wydarzenie najmocniejszym i najbardziej ekskluzywnym z ponad setki supersamochodów biorących udział w tegorocznej edycji GT Polonii. Odebrał on niedawno Ferrari SF90 Spider.
Na samochód ten musiał wydać w okolicach 3 milionów złotych, ale obecnie najwyżej pozycjonowany model tego kultowego producenta jest warty każdej złotówki. Pod kosmicznie wyglądającym nadwoziem ze zdejmowanym dachem pracuje równie kosmiczny napęd, na który składa się benzynowy silnik V8 o mocy 780 KM oraz aż trzy silniki elektryczne. Łącznie na wszystkie cztery koła układ ten posyła aż 1000 KM. To druga z hybryd plug-in obok 296 GTB, które można określić mianem "Ferrari nowej ery".
Patryk przyznaje, że ta działająca na wyobraźnię liczba tysiąca koni przyciągnęła go do tego modelu. Mimo, że ten specyficzny nawet jak na Ferrari wóz niesie dla właściciela pewne wyzwania. Z racji rozbudowanego układu napędowego w wozie tym nie ma żadnego bagażnika ("Torby musimy wysyłać z żoną po prostu innym autem"), a dla uzyskania maksymalnej mocy trzeba pamiętać o utrzymaniu odpowiedniego stanu naładowania akumulatora trakcyjnego. Można go ładować poprzez pracę silnika spalinowego albo z gniazdka tak jak auto elektryczne.
Dla właściciela nie stanowi to jednak problemu, jako że jego poprzednim autem również była hybryda plug-in (BMW i8) i jest bardzo zadowolony z tego, jak działa mechanizm Ferrari w tym przypadku. Na torze przekonuje się jednak, że z autem tym ma inny problem. Połączenie potężnej mocy i wcale nie takiej małej wagi (1670 kg) stanowi ogromne obciążenie dla opon.
Już po kilku okrążeniach szybkiej jazdy na Torze Poznań warty kilka tysięcy złotych komplet gum Michelin nadaje się tylko do wymiany. – To niedorzeczne – kręci głową właściciel, ale chyba zbytnio się tym nie przejmuje. W SF90 jest dalej zakochany nawet wtedy, gdy wyliczam mu przewagi tańszego 296 GTB: jest lżejsze, wbrew pozorom bardziej wciągające w prowadzeniu za sprawą tylnego napędu… i ma bagażnik.
W porównaniu tych dwóch superaut, które ukaże się na łamach Autokultu, w oparciu o obiektywne dane jako zwycięzcę wskażę więc ten tańszy i słabszy model. Patryk obstaje jednak przy swoim – i ma rację! Doskonale go rozumiem: czym innym jest dywagacja dziennikarza na temat osiągów czy kosztów, a czym innym spełnienie swojego marzenia przez wydanie swojej własnej, ciężko zarobionej fortuny.
W końcu kto z nas, mając taką możliwość, nie chciałby mieć Ferrari o mocy TYSIĄCA koni mechanicznych? Nawet jeśli niesie to za sobą pewne trudności, to jakie to ma znaczenie w takiej chwili, prawda? Fakty na temat samochodów przekazywane w takich serwisach jak nasz warto brać pod uwagę, ale ostatecznie w życiu liczy się więcej czynników niż tylko te opisane przez dziennikarzy. I to tyczy się tak samo używanego auta kupionego po okazyjnej cenie, jak i supersamochodu za miliony.