Lamborghini huracan performante pod bramą Ferrari w Maranello© fot. Konrad Skura

Podróż do jaskini lwa: za kierownicą lamborghini w Maranello

Mateusz Żuchowski
28 grudnia 2017

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeśli za kierownicą nowego lamborghini huracána performante będziesz narzekał na brak emocji, zawsze możesz pokazać się w nim w Maranello... O tym, jak wygląda kolebka Ferrari zza szyb wściekle zielonego, najnowszego modelu odwiecznego rywala zza miedzy przekonałem się podczas mojej krótkiej (i ryzykownej) wizyty.

Historii powstania Lamborghini żadnemu czytelnikowi Autokultu nie trzeba chyba przytaczać – w dużym uproszczeniu, ta jedna z najbardziej barwnych i charakterystycznych marek supersamochodów na świecie powstała z żądzy zemsty. Tę chęć rewanżu widać w każdym jednym modelu marki aż po dziś dzień. Każdy z nich terroryzuje ulice równie niską i nieprzyjazną z wyglądu bryłą, pokrytą tak samo bezczelnym kolorem, obwieszoną tak samo bojowo wyglądającymi detalami. W 1963 roku Enzo Ferrari zadarł z niewłaściwymi ludźmi.

By przekonać się o słuszności tych słów także w roku 2017, wystarczy spojrzeć na jedno z najnowszych dzieł z Sant'Agata Bolognese – piekielnie szybkiego Huracána Performante. Najostrzejsza wersja mniejszego z dwóch modeli marki jest odwrotnością przyjaznego wyglądu – z tą przesuniętą do przodu, gotową do ataku kabiną, kontrastowymi elementami z włókna węglowego sięgającymi daleko wgłąb nadwozia i ostrymi krawędziami wygląda bardziej jak myśliwiec niż samochód. Huracán jest inny nawet w swoich egzotycznych realiach, wyglądając jak czarna owca na tle ascetycznego McLarena 650S czy klasycystycznego Ferrari 488 GTB.

Lamborghini Huracán Performante (2017)
Lamborghini Huracán Performante (2017)© fot. Konrad Skura

Trudna miłość

No właśnie, Ferrari. 54 lata od momentu pokłócenia się Ferruccio Lamborghiniego z Il Commendatore relacja między przedstawicielami tych dwóch wielkich klanów jest dalej napięta. Gdy pod Bolonią plan pomszczenia zuchwalstwa Ferrariego nabierał realnych kształtów, znalazło się wielu chętnych, gotowych go wspomóc. Wśród nich był między innymi genialny inżynier Giotto Bizzarrini, który jeszcze dwa lata wcześniej stworzył legendarne Ferrari 250 GTO, ale wkrótce potem został wygnany z Maranello, kończąc jako kolejny pokłócony z szefem Scuderii. Z przyjemnością więc stworzył dla Lamborghiniego silnik V12, który w ewoluującej formie napędzał wszystkie kolejne flagowe modele marki aż do Murciélago.

Obraz
© fot. Konrad Skura

Sam Enzo Ferrari też chętnie dolewał oliwy do ognia. Jak wspominał kiedyś najsłynniejszy kierowca testowy marki z bykiem w logo, Valentino Balboni, pewnego dnia uznany już wtedy tester przypadkiem spotkał na drodze limuzynę wiozącą niepisanego króla Maranello. Gdy jego wóz zatrzymał się na skrzyżowaniu, Balboni przybliżył się do jego szyby, by wyrazić swoje uznanie dla działań rywala. Ferrari wysłuchał miłe słowa, po czym, nawet nie uchylając szyby i nie otwierając ust, kazał swojemu kierowcy odjechać, zostawiając Balboniego samego na ulicy.

Takie mniejsze i większe złośliwości są dalej pielęgnowane w tych stronach. Być może pamiętacie kampanię reklamową sprzed ponad dekady, gdzie wśród różnych sytuacji pokazujących życie w Sant'Agata Bolognese w krzywym zwierciadle znalazło się także zdjęcie sklepu rzeźniczego z koniną, podpisanego słowami "witajcie w domu Lamborghini".

Obraz
© fot. Lamborghini

Zapraszamy do Maranello. Chyba, że prowadzisz Lamborghini

Gdy jednak w Sant'Agata powierzono mi kluczyki do huracána performante bym przygotował dla was (test tego modelu, po ukończeniu sesji zdjęciowej postanowiłem jeszcze wykonać mały eksperyment i przekonać się, jak to cudowne dziecko odwiecznego rywala Ferrari zostanie przyjęte w Maranello.

Fabryki Ferrari i Lamborghini są w końcu rzut beretem od siebie, tworząc razem z równie niedaleko zlokalizowanymi centralami Maserati, Pagani i dawnymi fabrykami Bugatti oraz DeTomaso fenomen w skali świata znany także czasem jako Dolina Superaut. Maranello i Sant’Agata Bolognese to równie niepozorne przemysłowe miejscowości, zaszyte gdzieś pomiędzy polami uprawnymi i cementowniami. Jazda Lamborghini tymi gęsto wypełnionymi przez traktory, cysterny i ciągniki drogami nie przysparza większych emocji do momentu, gdy przed szybą wyrasta znak z napisem "Maranello".

Pamiętając o zaszłościach tej trudnej znajomości dwóch marek, myślę sobie, że wizyta tak bezwstydnym popisem technologii Lamborghini w tym miejscu jest jak machanie szalikiem ŁKS-u na Widzewie. Stadiony dwóch największych łódzkich klubów piłkarskich też stoją w końcu niedaleko od siebie, na jednej ulicy, ale gdzieś pomiędzy nimi jest taka niewidzialna linia, która oddziela miejsca, gdzie za ten szalik dostaniesz kciuk do góry, a gdzie pięścią w zęby.

Lamborghini Huracán Performante (2017) (fot. Konrad Skura)
Lamborghini Huracán Performante (2017) (fot. Konrad Skura)

Przekraczając znak zapowiadający wjazd do twierdzy Ferrari szybko jednak dochodzi do mnie, że Maranello nie jest przecież siedliskiem ultrasów, a czymś na kształt samochodowego Disneylandu. Legenda tej marki ściąga tu w końcu każdego roku miliony turystów, w ślad za którymi wyrastają na każdym rogu pstrokate sklepy z pamiątkami, stylizowane knajpki F1 i wypożyczalnie superaut na minuty.

Z tej perspektywy Maranello to dużo bardziej potulne miejsce, niż można przypuszczać. Dowożonym tu całymi autokarami turystom jest wszystko jedno – Sant'Agata pewnie było poprzednim punktem ich wycieczki lub będzie następnym, więc trzymane w pogotowiu aparaty i komórki nakierowują się na zielone Lamborghini z takim samym zaangażowaniem jak na każde napotkane Ferrari.

Obraz
© fot. Konrad Skura

Miejscowi tymczasem zdążyli się już do tej całej hucpy po prostu przyzwyczaić. Przejeżdżające pod ich nosami niskie, ryczące i obleczone w spojlery superauta za miliony nie mogłoby ich mniej obchodzić – jest ich tu w końcu tyle samo, co pordzewiałych fiatów pand i starych pięćsetek. Cieszą się co najwyżej dzieci, które na przerwie między lekcjami przyklejają swoje głowy do szyb gmachu szkoły, zachęcając mnie do wkręcenia bolońskiego V10 na wysokie obroty i wiwatując, gdy daję im to, czego chciały.

Skręcając w Via Abetone Inferiore zbliża się moment prawdy – przejazd przed samą historyczną bramą fabryki Ferrari. Mimo że teraz pełni ona już wyłącznie rolę reprezentacyjną, dalej mnóstwo się tu dzieje – parkują pod nią goście przybyli z całego świata, a zamaskowane muły testowe przejeżdżają wzdłuż niej, opuszczając fabrykę nową bramą po drugiej stronie lub jednym z tajnych wyjazdów po bokach. Jak na taką jawną prowokację zareaguje rodzina Ferrari?

Jak widać, w każdym z pracowników fabryki w Maranello tkwi dalej duch – a przynajmniej rozdmuchane ego – Enzo Ferrariego. Mijany kierowca testowy prowadzący LaFerrari nie odpowiada na machanie ręką i zachętę do porównania dźwięku silników, a grupka robotników kończących swoja zmianę z pokerowymi twarzami udaje, że nie widzą mijającego ich pogromcy 488 GTB na Nordschleife.

Co brzmi lepiej - LaFerrari czy Lamborghini Huracan Performante? Tego nie udało nam się ustalić.
Co brzmi lepiej - LaFerrari czy Lamborghini Huracan Performante? Tego nie udało nam się ustalić.© fot. Konrad Skura

54 lata po powstaniu Lamborghini, podziały pomiędzy tymi dwoma firmami nadal są żywe. Wracając do Sant'Agata uśmiecham się i myślę, że... to bardzo dobrze. To właśnie dzięki takim ludziom, ich emocjonalnemu podejściu do pracy i rywalizacji, tak Ferrari, jak i Lamborghini przez cały czas mogą notować tak imponujący postęp i ze spokojem patrzeć w swoją przyszłość. Ileż to może zdziałać porywczy włoski temperament.

Źródło artykułu:WP Autokult
relacjeFerrariLamborghini
Komentarze (7)