Oman zza kierownicy nowego Lexusa LS 500h
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Sprowadźmy sprawę do jednego słowa: inny. Na rynku zdominowanym przez Mercedesa Klasy S, BMW Serii 7 oraz Audi A8 (czy Porsche Panamerę), by konkurować i być zapamiętanym trzeba oferować coś czego nie ma nikt inny...
Podobnie jest z miejscem prezentacji. W Barcelonie dziennikarze bywają dwadzieścia razy w roku. W egzotycznym Sułtanacie Omanu... rzadko. Leci się koło 7 godzin. Oczywiście nie z Polski. Najpierw trzeba się dostać do portu przesiadkowego. Frankfurt, Zurych. Coś w tym stylu. Lecimy klasą biznes. Piszę o tym nie po to, by móc się pochwalić tym "na łamach" czy zdradzać kulisy pracy dziennikarskiej. Ot - na dłuższych trasach, centrale firm wymagają, by transport dziennikarzy odbywał się w komfortowych warunkach. Chyba po to, by mogli oni ochoczo przystąpić do pracy tuż po wylądowaniu.
Zazdrościć można. Jest wygodnie. Leją człowiekowi szampana, jedzenie przypomina to z drogich restauracji, a ekran pokładowego systemu rozrywki nie jest wielkości smartfona. Można, ale nie trzeba. Lot i tak jest męczący i zawsze jest jakiś "haczyk". Na przykład, tym razem, po wylądowaniu organizator transportuje nas dalej (moja wina, że nigdy nie czytam harmonogramów, więc jestem zaskoczony) do rejonu Saiq koło Nizwy. Jeszcze 3 godziny jazdy w głąb lądu. W zimne, jak nasza mateczka Polska, góry. Niby to sułtanat i subtropiki, a w dzień maksymalna temperatura w górach wynosi 8 stopni...
Póki co jest całkowicie ciemno. Jakaś 22, czyli w porównaniu z Warszawą trzy godziny różnicy in plus. Zauważam tylko, że wszystkie drogi w Omanie są, zupełnie jak w Belgii, oświetlone w nocy. Z lotniska autostrada wyprowadza nas właściwie prosto na pustynię. Wieziony samochodem, który jutro sam poprowadzę, nowym Lexusem LS 500h, staram się kontynuować wyniesione z samolotu doświadczenie podróży "wyższą klasą". Włączam sobie jeden z dostępnych masaży Shiatsu, ustawiam idealną temperaturę (utrzymywaną dzięki patentowi zwanemu Climate Concierge, który za pomocą podczerwieni mierzy m.in. temperaturę mojego ciała) i rozkładam fotel.
A raczej próbuję go rozłożyć. Szybko okazuje się, że siedząc za kierowcą, który ma około metra osiemdziesięciu wzrostu, nie mam dużego pola manewru. Mogę sobie do woli sterować pokładowym systemem rozrywki. Obejrzeć film, wymasować się na ciepło albo zimno, ale kolana i stopy po jakiejś godzinie mam zdrętwiałe. A przecież nie jestem wysoki (177 cm)! A przecież ostatnio jechałem taksówką pewnej czeskiej marki, w której miałem z tyłu większe poczucie przestrzeni! A może w podróży spuchłem? Do tego nie mogłem się przesiąść na miejsce sąsiednie, bo podróżowaliśmy we czterech.
Z tylnego siedzenia wydawało mi się też, że nasz kierowca nie potrafi prowadzić. Za każdym razem, gdy próbował przyspieszyć, skrzynia biegów - hybryda klasycznego, trzybiegowego, hydrokinetycznego automatu ze skrzynią CVT, o wymiarach niewielkiej, ważącej tonę szopy - redukowała, jakby "o dwa biegi za dużo" i silnik zaczynał wyć jak kot w kwietniowy wieczór. "Jezu jaką ten facet ma ciężką nogę" - pomyślałem, jak się potem okazało niesłusznie go posądzając.
W tym akapicie ciągle nie ma co liczyć na konkrety na temat auta, ale warto czytać dalej...
Następnego dnia przy śniadaniu rozmawialiśmy o tym, jak to w pozbawionym zachęt podatkowych skłaniających do zakupu samochodu na ropę świecie, rzeczywistości post-dieselgate, klasyczna benzyna wraca do łask. Zaś hybryda (i samochód elektryczny) wydaje się wręcz wypełniać rolę mesjańską.
Szczególnie w środowiskach uprzywilejowanej, liberalnej klasy średniej, do której przyznam, że należę. Warstwy społecznej o mózgach wypranych z rozsądku przez Steve'a Jobsa, kupującej telefony za 6000 zł i zapatrzonej w złotego cielca jakim jest Elon Musk. "Ach i och, jakie dobre te korporacje inwestujące w rozwój baterii i samochodów na prąd! Uratują świat od zagłady" - mlaskają z zachwytem klakierzy, wyznawcy obrzydliwych kształtów Priusów i plutokratycznych, drogich Tesli.
Pomijając fakt, że technologia produkcji i utylizacji baterii jest bardzo niedobra dla środowiska. Pomijając też, że ładowanie nawet mitycznej baterii grafenowej ma trwać minimum godzinę - czyli eony w porównaniu do 5-minutowego tankowania, trzeba pamiętać o jednym najważniejszym: choć silnik elektryczny potrafi osiągnąć niebotyczne 99,5 proc. wydajności energetycznej - w porównaniu z 40 proc., jakie osiąga silnik spalinowy - to jeśli weźmie się pod uwagę samą masę baterii, szokuje fakt, że silniki spalinowe mają gęstość energii o wiele większą niż elektryczne - na poziomie aż 46 megadżuli na kilogram.
Gęstość energii w bateriach litowo-jonowych to mniej niż 1 MJ/kg! Brzmi jak żart? A jednak to prawda. Choć trzeba od razu wspomnieć, że jest jedno paliwo, stosunkowo łatwo dostępne i mające znacznie większą gęstość energii niż benzyna. To skompresowany wodór, który osiąga aż 142 MJ/kg... A kto jest pionierem rozwoju tej technologii, jak nie Toyota (czyli też Lexus)? Czyli jednak japońska marka kroczy w słuszną stronę - i bardzo dobrze, bo ktoś musi.
To wszystko ustaliliśmy już przy śniadaniu, ale przecież Oman czeka!
Szybka konferencja prasowa i z hotelu ruszamy w stronę Muskatu. Najpierw... białymi Land Cruiserami. Droga, które prowadzi z hotelu na parking, na którym czekają na nas nasze Lexusy, to jedna z najlepszych górskich tras, jakie w życiu widziałem. Gładka jak stół powierzchnia asfaltu, solidny spadek (lub podjazd, ale wczoraj w nocy było mniej widać), szeroko i bezpiecznie - bo widać na kilometry do przodu. Idealna na jakieś Porsche czy Ferrari. Niestety zgodnie z przepisami wolno się po niej poruszać jedynie samochodom z napędem na cztery koła i reduktorem. Podobno zbyt wielu kierowców, zjeżdżając przegrzewało na niej hamulce i kończyło na dnie przepaści.
Jestem w stanie w to uwierzyć. Każdy ostrzejszy zakręt ma umieszczoną na stycznej dobudowaną do zbocza skały rampę, nachyloną ku górze i wypełnioną żwirem, mającym na celu wyhamowanie rozpędzonego auta. Na końcu znajdują się obowiązkowe, plastikowe beczki z wodą. W żwirze co chwila widzę jakieś ślady opon. Czyli nawet z reduktorem można przeszarżować. Stwierdzam, że powinno się zmienić przepisy - zamiast 2,5 tonowych terenówek, wpuszczać jedynie lekkie supersamochody z odpornymi na obciążenie ceramicznymi tarczami. Chętnie jeszcze raz odwiedziłbym wtedy to miejsce, oraz hotel Anantara Al Jabal Al Akhdar Restort - z księżycowym widokiem kompletnie pozbawionych roślinności gór.
W końcu przesiadamy się do Lexusów. Wszystkich w topowej wersji Omotenashi. Po podskakujących na każdej, najmniejszej nawet nierówności Land Cruiserach wydają się oazą luksusu. Ciche, miękko płynące nad drogą. O fenomenalnej wprost haptycznej jakości użytych materiałów - jedyny minus, jaki wyczuwam opuszkami palców to, że ze względów bezpieczeństwa, cięty kryształ Kiriko umieszczony jest za szybką z pleksiglasu. W związku z czym nie jest "zimy w dotyku" - ale w sumie kogo to obchodzi, skoro całość jest taka wyjątkowa.
Co podoba mi się w tym wnętrzu najbardziej to właśnie nowatorskie podejście do projektowania poszczególnych elementów. Przemyślenie każdego, najmniejszego nawet detalu pod kątem kształtu i materiału, z jakiego jest wykonany (Lexus mówi o "odważnym designie"), na niespotykanym do tej pory w tej klasie poziomie.
Inkorporacja wlotów wentylacji w metalowe, przechodzące przez całą szerokość kabiny "fiszbiny" - genialne. Plisowany, ręcznie składany materiał wypełniający boczki drzwi, inspirowany sztuką składania Origami, i sam sposób w jaki projektanci rozwiązali to problematyczne miejsce, w którym drzwi łączą się z deską rozdzielczą. LS 500h jest chyba jedynym samochodem, w którym po ich zamknięciu kabina stanowi jedną, homogeniczną całość, w której nie wiadomo gdzie zaczyna się wnęka drzwiowa. To wszystko sprawia, że szczegóły takie jak bezsensownyi irytujący gładzik, służący do obsługi nawigacji i multimediów nie mają znaczenia.
Jedziemy na południe, w stronę Fortu Nizwa zbudowanego w roku 1650 przez Sultana Bin Saif Al Ya'rubi. Jednopasmowa droga wiedzie dosyć nudną, pod względem krajobrazu, otwartą doliną. Gdzieniegdzie widać skupiska domów. Wszystkie są wysokie, wąskie, i przypominają z kształtu skrzyżowanie, pokrytej kafelkami miejskiej pływalni z kieliszkiem od Martini (później okazuje się, że kopiują po prostu jedno skrzydło pałacu Sułtana). Są białe lub beżowe i mają całkowicie odblaskowe, najczęściej złote okna i szyby. Ograniczenie prędkości do 100 km/h. Co 500 metrów stoi fotoradar...
Wszystko zmienia się, gdy wjeżdżamy na teren fortu. Parkujemy na dużym, wewnętrznym dziedzińcu (w tym momencie nie jestem jeszcze w stanie więcej powiedzieć o samym samochodzie). Z oddali słychać śpiew i muzykę. Dziewiętnastu mężczyzn śpiewa tradycyjne omańskie pieśni w akompaniamencie bębnów. Na głowach mają turbany, za pasami przepięknie zdobione kindżały. Jeden z nich - ten, który przywodzi - ma w ręku miecz. W podcieniach po lewej stronie trzy kobiety smażą, na gorącym kamieniu, proste podpłomyki z masłem i miodem. W oddali widzę starszych mężczyzn rzeźbiących jakieś kształty w drewnie. Mimo, że to spektakl urządzony specjalnie pod nas i nielicznych turystów, czuję się tu przez chwile jak bohater filmu na podstawie prozy Agathy Christie.
Lunch w korycie rzeki
Ruszamy dalej. Przez kolejne kilometry nie dzieje się nic godnego odnotowania. LS 500h jest taki, jaki się spodziewałem. Wygodny i cichy. Do tego, ponieważ trzymamy się ograniczeń prędkości bardzo mało pali. Jakieś 7,5 l/100km. Całkiem dobry wynik jak na ważącą 2,5 tony limuzynę (tak, tak, z tymi silnikami i bateriami oraz konwencjonalną stalową konstrukcją LS jest ciężki niczym betoniarka).
Słuchamy muzyki z genialnego systemu Mark Levinson wyposażonego w rozwiązanie, które nazywa się Quantum Logic Immersion oraz sufitową matrycą głośnikową. Koncertowa płyta Dire Straits "On The Night" brzmi na nim tak, jakbym równocześnie stał na scenie obok Marka Knopflera i zajmował najlepsze miejsce w sali. W tej sytuacji cieszę się, że silnika (silników) prawie nie słychać.
Przystanek na obiad to umieszczony w korycie rzeki namiot. Na "podłodze" perskie dywany i poduszki - pełniące rolę krzeseł. Niskie stoły i wszystkie te pasty z bakłażana (baba ganoush), hummusy, falafele i inne wspaniałości do pożarcia. W tle, na wzgórzu groby "ulowe" (zwane również "kopułowymi") nekropolii Al Ayn. Małe, kamienne piramidki przypominające właśnie domostwa pszczół. Pochowane w nich szczątki, mające podobno aż 4000 lat nie odbierają zgromadzonym tu dziennikarzom apetytu.
Lexus dla kierowcy
Po południu temperatura stabilizuje się na poziomie 25 stopni. Pomiędzy górami a niziną różnica jest spora - zapominamy o bluzach i kurtkach wdziewanych pośpiesznie o poranku. Następne 50 kilometrów pokonujemy z wigorem, który rzuca wyzwanie naszym pełnym żołądkom. Do tej pory omijaliśmy, położone na północy Omanu góry od południa. Teraz przebijamy się wprost przez nie, kierując w stronę morza. Co za tym idzie jedziemy bocznymi, lecz wciąż gładkimi jak stół drogami. Krętymi niczym leżące na talerzu spaghetti.
Tu objawia się największa zaleta nowego LS-a. Rzecz, której nie było dane mi doznać podczas testów benzynowej wersji, z podwójnie doładowanym silnikiem V6, podczas jazd w Kalifornii. Otóż tego, że LS 500h fenomenalnie się prowadzi. Nie jest, jak już wspominałem, najlżejszą z dużych limuzyn, nie ma najbardziej (ze względu na odzyskiwanie energii przez układ hybrydowy w pierwszej fazie hamowania) responsywnego hamulca - zawsze prezentuje odrobinę opóźnienia. Ale świetnie maskuje swoje gabaryty, jakby kurcząc się wokół kierowcy, gdy zaczyna on jechać w sposób odrobinę bardziej... agresywny.
Najważniejsze jest jednak to, jak w trybie sportowym reaguje na komendy przekazywane gazem i poprzez grubą, dosyć małą (10 proc. mniejszą) kierownicę. Robi to natychmiastowo, jakby nie był wielką stateczną barką do przemierzania kontynentów i dzielnic biznesowych, a samochodem pokroju Clio RS. 600 Nm momentu obrotowego, wspomaganego elektryczną magią, czyli dostępnego właściwie zawsze daje możliwość chirurgicznego sterowania samochodem w zakręcie za pomocą gazu.
W dłuższych, szybszych "winklach" najpierw nadaje się trajektorie nadgarstkami, czyli kierownicą, a potem prawą stopą reguluje jak bardzo nos samochodu ma być dociśnięty do szczytu zakrętu. Stały napęd na 4 koła bardzo w tym pomaga. To właściwie niesamowite, jaka różnica w temperamencie widoczna jest pomiędzy tą generacją Lexusa a jej zawsze lekko zaspanymi, jakby otyłymi poprzednikami. Szybkimi na prostej (i tym razem LS 500h wolny nie jest, od 0 do 100km/h rozpędza się w 5,4 s) ale kompletnie rozklejającymi się na sam widok zakrętu.
Do lekkiego, aluminiowego Jaguara XJ jeszcze Lexusowi daleko, ale nie można mu odmówić dokonanego postępu - zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że obecna generacja prowadzi się zdecydowanie lepiej niż konkurent od Mercedesa czy... BMW. Pneumatyczne, sterowane komputerem zawieszenie nowego LS-a ma z tym na pewno wiele wspólnego.
Gdy wyjeżdżamy z gór na zupełnie nową, oddaną do użytku dosłownie w poprzednim tygodniu autostradę dostrzegamy jeszcze jeden minus. To skrzynia biegów, o równie fałszywych, jak elektryczny napęd na 4 koła naszego LS'a, 10 przełożeniach (4 nadbiegi CVT każdego z 3 hydrokinetycznych przełożeń w układzie, którego konstrukcji nie rozumiem, ale trudno, nie jestem inżynierem tylko pismakiem).
Problem polega na tym, że przy bodaj milimetrowej różnicy w położeniu pedału gazu, zmienia ona przełożenie i przez to ton pracy silnika. Od razu rozumiem, że to, co tak irytowało mnie, gdy poprzedniej nocy wiózł nas szofer, nie wynikało z jego niekompetencji, tylko z własności tej konstrukcji i braku zdecydowania komputera, który nią zarządza.
Statecznemu, luksusowemu autu nie wypada warczeć silnikiem podczas przyspieszanie, jakby był jakąś Hondą Civic Type R. Powinien, bez najmniejszego wysiłku, surfując na oceanicznej fali momentu obrotowego katapultować się w stronę horyzontu. Choć Lexus LS 500h robi to równie szybko jak konkurencja (w sensie ogólnym), to przez charakterystykę swojego napędu zdaje się w trakcie tego zadania strasznie męczyć...
Epilog
Już po zmroku docieramy do położonego w stolicy Omanu hotelu Chedi. Słony zapach morze wypełnia nozdrza. Bryza chłodzi rozgrzane słonecznym dniem powietrze tego byłego portugalskiego, a potem brytyjskiego protektoratu. Pora rozstać się z LS-em.
Werdykt?
Przemawia do mnie jakość wykonania, wygoda podróżowania i przede wszystkim odwaga w poszukiwaniu swojej, indywidualnej drogi do zdefiniowania pojęcia luksusu. Samo to czyni już z LS-a bardzo atrakcyjną propozycje. Ponadto w Polsce, mając pieniądze na zakup podobnej klasy auta, wolałbym dokonać odrobinę nieoczywistego wyboru, niż dołączać do rzeszy czarnych, niemieckich limuzyn rozjeżdżających drogie ulice naszych miast. Za nieortodoksyjne pomysły projektowe i inżynieryjne należy się twórcom LS 500h ogromny szacunek. Podobnie jak za największy w klase head-up display i genialne, zaprzeczające prawom fizyki prowadzenie
Czy wszystko się udało? Niekoniecznie. Skrzynia biegów, czy też cały układ przeniesienia napędu jest do poprawki, ale inżynierowie podobno o tym wiedzą, a znając japoński perfekcjonizm pewnie nie trzeba będzie długo czekać. Miejsca z tyłu, mimo długości samochodu bliskiej przedłużanym wersjom konkurentów, nie ma wcale tak dużo - czy dzieje się tak przez umiejscowienie baterii i silników elektrycznych? Nie wiem, ale fakt jest faktem. No i ten cholerny gładzik, który raczej utrudnia obsługę pokładowego systemu sterowania światem niż ją ułatwia.
To wszystko jednak nie ma wielkiego znaczenia, gdy w środku grudnia, o godzinie ósmej wieczorem, można zdjąć buty i zanurzyć stopy w ciepłych wodach Zatoki Omańskiej. W wielkim bilansie życiowych wydatków LS 500h może więc wygrywać z konkurentami pod pewnymi względami (np. spalania), ale jeśli miałbym wybierać podróżowanie albo samochody zdecydowanie, zawsze, wybiorę to pierwsze. A teraz zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tej krótkiej wycieczki do Omanu.
Oman i Lexus LS 500h w zdjęciach
Zgodnie z obietnicą z poprzedniej strony, oto kilka zdjęć z egzotycznego, lecz całkowicie cywilizowanego i bardzo gościnnego Omanu. Wycieczka, którą każdemu polecam ze względu na krajobrazy, pyszne jedzenie oraz szalenie interesujących i otwartych ludzi, jakich miałem szanse tam spotkać.
Oman to jakby Szwajcaria półwyspu arabskiego. Kraj neutralny, nieobfitujący tak bardzo w ropę jak sąsiadujące z nim Emiraty. Rządzony 47 lat przez tego samego, progresywnego Sułtana - Qabusa bin Said as-Said. To właśnie dzięki niemu w Omanie panuje rozdział państwa od kościoła, konsumpcja alkoholu jest prywatną decyzją każdego obywatela (jest tylko źle widziana w miejscach publicznych), a kobiety mają więcej praw niż mężczyźni.
Na przykład: mąż musi oddawać żonie połowę pensji, zaś żona nie może (wg. przepisów) oddać mężowi ani złotówki z tego co zarabia. Jeśli mąż nie utrzymuje jej na satysfakcjonującym poziomie, może szybko uzyskać rozwód etc. Ale dość gadania. Niech przemówią zdjęcia.