Trudne czasy dla miejskich aktywistów. Przez koronawirusa wrócą "niepostępowe" nawyki [Opinia]
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W ostatnich latach zaawansowane społeczeństwa pracowały nad wypychaniem samochodów z przestrzeni publicznej. Nowe realia gwałtownie odwróciły ten trend. Ponownie zamykamy się w naszych autach. Będziemy się starali ograniczać wychodzenie z nich nawet podczas robienia zakupów czy oglądania filmów w kinie. Może to brzmieć strasznie, ale to też szansa na… wygodniejsze życie.
W połowie kwietnia w różnych częściach Polski ruszyły pierwsze mobilne punkty pobrań, w których każdy może wykonać sobie test na obecność koronawirusa. Ze względów bezpieczeństwa miejsca takie działają na zasadzie drive-through, czyli stacji, przez którą się przejeżdża samochodem. Jak można się było spodziewać, pomysł spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem i od rana na parkingach przed ursynowskim ratuszem w Warszawie czy też Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni zaczęły ustawiać się sznury aut.
To niepozorne wydarzenie może być w rzeczywistości pierwszą zapowiedzią szerokiego trendu, który zmieni krajobraz naszych ulic i sposób codziennego funkcjonowania. Jasne jest, że świat po koronawirusie już nie będzie taki sam. Nawet gdy obecna epidemia przeminie, wiele z naszych obaw co do zarażeń i związanych z tym nawyków pozostanie. Jednym z efektów koronawirusa może być ewolucja w stronę dokładnie odwrotną niż ta, o którą zabiegają obecnie różne ekologiczne organizacje i miejscy aktywiści. Świat znów nastawi się na samochody i zostanie im podporządkowany.
Kultura drive-through
Przez wiele dekad to samochód był postawiony w centrum życia społecznego. W USA stał się elementem codziennego życia wcześniej niż prąd czy telewizja. Jego rola szybko wykroczyła poza narzędzie do transportu z punktu A do B. Coraz to bardziej efektowne i dopracowane samochody przyniosły właścicielom niewidzianą wcześniej wygodę w codziennym życiu i stały się symbolem ich sukcesu.
Ludzie, którzy w połowie XX wieku mieli samochody, fascynowali się nimi i chcieli z nich korzystać przy jak największej liczbie okazji, tak dla własnego komfortu, jak i manifestacji tego, jak im się powodzi. Zaczęli się wybierać samochodami na zakupy, umawiać się w nich na randki. Nawet jeść, dzięki restauracjom drive-through, a także oglądać filmy w przeznaczonych do tego kinach.
Wkrótce potem zaczęły pojawiać się samoloty i superszybkie pociągi, które znacznie ułatwiły przemieszczanie się na dalekie odległości. Ale nie wyeliminowały samochodów, bo nie potrafiły dać jednego: wolności i indywidualności. Tylko własny samochód daje możliwość dojechania dokładnie tam, gdzie się chce i kiedy się chce. Tego nie potrafi zagwarantować nawet dziś taksówka czy auto z car-sharingu.
Transport zderza się z rzeczywistością
Minęło jednak jeszcze kilka dekad i świat zaczął dochodzić do momentu, w którym obywatele musieli przejść z myślenia o "ja" na myślenie o "my". Miasta stały się na tyle rozrośnięte, wyzwania ekonomiczne na tyle poważne, a świadomość społeczna na tyle rozwinięta, że obywatele musieli zaakceptować utratę części swojej wolności.
W rozmowach o korzystaniu z samochodów zaczęto wyciągać niewygodne fakty. Własne auta w miastach zajmują nieefektywnie dużo miejsca (przez większość czasu poza kierowcą wożą tylko powietrze) i dostarczają pod nosy przechodniów i mieszkańców mnóstwo szkodliwych substancji. Zaczęły się nasilać głosy żądające ograniczenia ruchu samochodów w miastach, dzięki czemu te miałyby się stać miejscem dużo lepszym do życia. Przemieszczanie się w nich z pomocą rozbudowanego transportu publicznego byłoby szybsze i zdrowsze.
Włodarze miast zgodzili się z tymi argumentami i tym sposobem od około 20 lat jesteśmy świadkami wypychania aut z centrów miast. Zaczęły pojawiać się różne metody penalizacji posiadania własnych czterech kółek: opłaty za wjazd do centrum i zakazy poruszania się starszymi autami z silnikami niespełniającymi nowych norm emisji spalin. Gdy do tego jeszcze rozpowszechniły się hulajnogi i auta wynajmowane na minuty oraz dostawy zakupów pod dom, to zaczęliśmy wierzyć, że możliwe jest życie bez prywatnych aut.
Pandemia koronawirusa cofnęła tę mentalność w rozwoju o kilka dekad i wiele wskazuje na to, że w tym "niepostępowym" punkcie teraz na trochę zostaniemy. Znów będziemy woleli sięgać po własne samochody, niż korzystać ze wspólnych dóbr na wynajem lub komunikacji miejskiej. Auto będzie znów postawione w centrum życia, ale już nie ze względu na ego jednostki, a dobro ogółu. Przez to argumenty przeciwników aut będą wybrzmiewały dużo słabiej.
Zamarcie miast na kilka dni udowodniło jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz: jak ruch samochodowy rzeczywiście wpływa na jakość powietrza w miastach. Wyniki były dalekie od oczekiwanych. Spadło co prawda stężenie tlenków azotu i dwutlenku węgla, ale problem smogu pozostał dokładnie tak samo aktualny. Jak na dłoni widać było, że jego głównym źródłem są gospodarstwa domowe korzystające z brudnych form energii.
Fala następstw tych faktów już ruszyła. Nawet w niektórych największych polskich metropoliach pokroju Krakowa i Gdyni zawieszono opłaty za parkowanie autem w centrum. Wydajność komunikacji zbiorowej jest sztucznie zaniżana. Wracamy do czasów sprzed wizji wspólnej mobilności. Będzie to miało swoje złe strony. Nie sposób nie dopatrzeć się jednak też kilku dobrych, a przynajmniej ciekawych skutków.
Życie w samochodzie
Podczas przeprowadzonego przeze mnie jeszcze w marcu wywiadu dotyczącego przyszłości polskich dealerów samochodowych, Piotr Chodzeń, właściciel kilku salonów marek Toyota, Lexus i Maserati, zwrócił uwagę na ciekawy aspekt obecnej pandemii.
– Przemysł motoryzacyjny będzie jednym z tych, które po pandemii zyskają – zauważył. – Można się spodziewać, że nastąpi społeczna niechęć do komunikacji zbiorowej. Ludzie będą woleli korzystać z własnego samochodu, zarówno w zatłoczonych miastach, jak i podczas wakacyjnych wyjazdów, tak by uniknąć komplikacji wywołanych na przykład przez uziemione samoloty – kontynuował.
Po miesiącach życia w odosobnieniu z radykalnymi środkami ostrożności na pewno nie wrócimy szybko do tak otwartego sposobu życia, z jakiego mogliśmy się cieszyć jeszcze na początku tego roku. Głównym narzędziem do utrzymania tego bezpiecznego i niezależnego od zewnętrznych czynników funkcjonowania znów będzie samochód.
Jak będzie więc wyglądał taki na nowo zmotoryzowany świat? Odpowiedzi należy szukać tam, gdzie się to wszystko zaczęło, czyli w USA. Europa może patrzeć z politowaniem na stosowane tam od dawna rozwiązania podporządkowane komfortowi wręcz do granic absurdu. Mogą się one okazać jednak niezbędne dla zachowania higieny w miejscach publicznych i także dla naszego własnego spokoju.
Widzę sporą szansę na popularyzację nad Wisłą przejazdów drive-through, i to nie tylko dla punktów badań, restauracji i kawiarni, ale może też banków, placówek poczty i sklepów. Jak wynika z mojej niedawnej rozmowy z Marcinem Dumieńskim z Fundacji Rozwoju Kinematografii, w tym roku będziemy świadkami prawdziwego zalewu kraju kinami samochodowymi. Jeszcze w zeszłym sezonie takie miejsca w Polsce były odwiedzane głównie ze względów sentymentalnych. W najbliższych miesiącach mogą okazać się jedyną metodą na zobaczenie filmowych nowości na wielkim ekranie.
Wiem, że takie wizje brzmią abstrakcyjnie. Jednak czy jeszcze pół roku temu uwierzylibyśmy, że nie będzie można wyjść z domu bez maseczki, a wizytę w każdej publicznej placówce będziemy zaczynać od dezynfekcji rąk?