Od Ferrari po prywatny odrzutowiec. O życiu Nikiego Laudy najlepiej opowiadają jego maszyny
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niki Lauda został zapamiętany głównie przez swoje sukcesy na torze oraz dramatyczny wypadek, który przydarzył mu się w 1976 roku. W jego życiu pojawiło się jednak wiele więcej wzlotów i upadków. Najlepiej opowiadają o nich maszyny, które na przestrzeni lat gościły w garażu mistrza.
W notkach biograficznych o Nikim Laudzie najczęściej przewija się kilka dat. Pierwszą jest rok 1975, gdy zdobył swoje pierwsze mistrzostwo Formuły 1 ze Scuderią Ferrari. Drugi ważny punkt w jego życiorysie pojawia się już rok później. Wtedy austriacki kierowca cudem uszedł z życiem ze stojącego w płomieniach bolidu. W późniejszych latach zdobył tytuł Mistrza Świata F1 jeszcze dwukrotnie, a w ostatnich był najlepiej pamiętany jako charakterystyczny pan z padoku w czerwonej czapce z daszkiem.
W takim akapicie można byłoby zamknąć całe życie Nikiego Laudy, ale tak naprawdę nie mówi to jeszcze nic o tym, jak dramatyczny przebieg miała jego kariera, ile było w nim samozaparcia i pędu do osiągnięcia sukcesu oraz… jak bajecznie bogaty się ostatecznie stał. O tym najlepiej mówią maszyny, które zgromadził w swoim garażu. Oraz jedna, której w nim zabrakło…
Ikona, której nie było: Ferrari 312T
Choć Lauda przez swoje życie zgromadził imponującą kolekcję samochodów sportowych, to nie było w niej ani jednego bolidu F1. Kariera austriackiego kierowcy w królowej motorsportu jest głównie kojarzona ze Scuderią Ferrari, a nawet konkretnie jednym jej bolidem: Ferrari 312T. Zaczął nim jeździć w roku 1974 i od razu sięgnął po znaczące sukcesy. Zajął drugie miejsce w swoim pierwszym starcie, a przed końcem sezonu wygrał jeszcze dwa Grand Prix.
To był duży przełom tak dla zespołu Enzo Ferrariego, jak i dla samego 25-letniego wtedy Laudy. Austriak pojawił się w świecie motorsportu tak naprawdę znikąd. Dziś kibice Formuły 1 narzekają na tak zwanych pay-driverów, czyli zawodników, którzy wykupują sobie miejsce w bolidzie za pieniądze, nie wyniki. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że już czterdzieści lat temu podobne praktyki uskuteczniał także Lauda.
Andreas Nikolaus Lauda urodził się w roku 1949 w prominentnej dynastii bankierów i przedsiębiorców. Fortuna ojca, barona Laudy, dla Nikiego była jednak niedostępna, ponieważ sprzeciwił się on woli rodziny i postanowił zostać kierowcą wyścigowym. Korzystając z nazwiska kojarzonego w wiedeńskich kręgach z dużymi pieniędzmi, swoją karierę oparł o… kredyty bankowe.
Pierwszy zaciągnął na starty w wyścigowym Mini jeszcze gdy miał 19 lat. Jego pierwszy start w Formule 1 nastąpił zaledwie trzy lata później. Przez pierwsze kolejne trzy lata Lauda walczył w mistrzostwach świata z mizernymi skutkami w barwach potrzebujących pieniędzy zespołów March i BRM. On z kolei zaciągał kolejne finansowe zobowiązania w nadziei, że przyjdzie przełom.
Ten nadszedł w roku 1974, gdy po nieznanego Austriaka zgłosił się sam Enzo Ferrari. W tym czasie jego zespół był w rozsypce. Włoch nie osiągnął żadnego sukcesu już od dziesięciu lat i potrzebował dokładnie kogoś takiego jak Lauda: analitycznego, szybkiego i… szczerego. Gdy Lauda po raz pierwszy przejechał się nowym bolidem Ferrari 312B3, po wyjściu z auta nazwał je "gównem". Wiedział jednak, jak go poprawić. Już w kolejnym sezonie Ferrari 312T przyniosło Laudzie tytuł Mistrza Świata, a sam bolid został zapamiętany jako jeden z najlepszych w historii tej legendarnej włoskiej stajni.
Współpraca pomiędzy nowym mistrzem a jego szefem nie układała się jednak gładko. To była ciężka próba dwóch wielkich charakterów. Na koniec sezonu Enzo Ferrari powiedział Austriakowi, że może sobie wziąć swój zwycięski bolid. Gdy ten się po niego zgłosił, zajmujący się autem mechanik powiedział, że może go wziąć… pod warunkiem, że za niego zapłaci. Tak wyglądały prezenty od Ferrariego. Lauda oczywiście tego nie zrobił, czego jednak później żałował, bo bolid stał się bezcenny. A po swoich przodkach w rachowaniu pieniędzy był akurat dobry.
Druga pasja: Bombardier Global 6000
Po zakończonej w 1985 roku karierze w F1 (po czterech latach w Ferrari, Lauda spędził jeszcze dwa sezony w Brabhamie i cztery w McLarenie) Lauda nie usunął się w cień życia publicznego. Do końca swoich dni regularnie pojawiał się w mediach związanych ze światem wyścigów oraz w życiu publicznym w swojej rodzinnej Austrii.
Zręcznie wykorzystywał do końca swoją popularność. Od czasu wypadku w 1976 roku poparzoną głowę przykrywał czapką z daszkiem, która stała się dla niego kolejnym źródłem dochodów: miejsce na niej sprzedawał sponsorom za miliony euro.
W ostatnich latach był związany z zespołem Mercedes-AMG jako doradca i honorowy prezes. Nic dziwnego więc, że na co dzień jeździł autami tej marki. W ostatnich latach swojego życia korzystał między innymi z AMG GT S oraz Mercedesa GLE Coupe. Żonie dał z kolei solidną (i produkowaną w Austrii) klasę G. W jego kolekcji aut tej marki był też między innymi jeden z najbardziej uznanych sportowych sedanów w historii, Mercedes-Benz 190 2.3-16V, którym wystartował w Wyścigu Mistrzów w roku 1984.
Choć Ferrari nie był tak skory w dawaniu Laudzie aut jak niemiecki koncern, to ostatecznie parę czerwonych aut także przewinęło się przez garaż tego kierowcy. Najważniejszymi okazami w jego kolekcji było Ferrari 288 GTO i następca tego modelu, Ferrari F40. Pierwsze z nich warte jest dziś 3-4 mln dolarów. Na krótkiej liście aut, za które Lauda musiał zapłacić z własnej kieszeni, znalazł się także Land Rover Defender, którym jeździł po swojej posiadłości na Ibizie.
Najcenniejsze w tym gronie 288 GTO Lauda sprzedał już na początku lat 90. W tym czasie Austriak był zajęty rozwijaniem swoich linii lotniczych. Założył je już w roku 1979, a w 1990 roku zdobył pozwolenie na oferowanie lotów międzynarodowych. W tym czasie biznes Laudy notował imponujący rozwój. W szczytowym momencie jego linie miały 66 samolotów, które codziennie latały nawet do Kuala Lumpur czy Miami.
Lauda Air została wchłonięta przez Austrian Airlines w roku 2000, ale przygoda Laudy z lotnictwem się na tym nie skończyła. Do końca swoich dni oddawał się tej swojej drugiej, mniej znanej pasji. Był doświadczonym pilotem. Posiadał licencję nawet na prowadzenie takich maszyn jak pasażerskich Boeingów 767 i 777 oraz Airbusów. Sam był ambasadorem kanadyjskiego Bombardiera, dlatego do swojej dyspozycji posiadał warty między 50 a 60 milionów dolarów prywatny odrzutowiec Global Express.
I fakt ten chyba najlepiej podsumowywał życie Nikiego Laudy: uznanego i zdeterminowanego kierowcy wyścigowego, ale jeszcze zręczniejszego przedsiębiorcy i celebryty.