Nie bójmy się o przyszłość motoryzacji - jest nią Toyota Mirai

Nie bójmy się o przyszłość motoryzacji - jest nią Toyota Mirai

Marcin Łobodziński
20 kwietnia 2016

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeżeli Toyota Mirai jest na wodór, to Nissan Leaf jest w Polsce na węgiel, ale tak czy inaczej oba auta jeżdżą na prąd. Do napędzania prądem pierwszy sentyment miałem podczas pierwszej jazdy Mitsubishi Outlanderem PHEV, utrwaliłem to przy jeździe e-Golfem, ale prawdziwa miłość zrodziła się dopiero po tygodniu spędzonym z Nissanem Leafem. Jednak dopiero spotkanie z wodorową Toyotą Mirai pozwoliło mi się uspokoić i stwierdzić, że to nie koniec motoryzacji. Teraz czeka nas nowy początek.

Mirai to po japońsku przyszłość i to bardzo pasuje do tego modelu. Jest pierwszym wodorowym samochodem, który trafił do seryjnej produkcji. Owszem, było wcześniej BMW jeżdżące na wodór i wodorowy Hyundai, ale dopiero Toyota przygotowała samochód, który można kupić. Co więcej, to pojazd, który chce się mieć. Trochę jak na początku motoryzacji, gdy auta nie były dostępne, a paliwo trzeba było zdobyć, ale myślę, że to szybko się zmieni.

Obraz

Dawno, dawno temu, samochody były czymś niesamowitym. Nie każdy mógł sobie na nie pozwolić, właściwie nie istniała produkcja masowa, a paliwo kupowało się m. in. w aptekach. Na szczęście nie na receptę, ponieważ wówczas rządził dziki kapitalizm. Teraz jest dość podobnie jeżeli auta wodorowe postawić na początku historii nowej motoryzacji bezemisyjnej. Nie każdy może kupić Hyundaia ix35 Fuel Cell, a by sobie pozwolić na Toyotę Mirai, trzeba mieć na leasing około 800-1000 euro miesięcznie, a produkcja jest jeszcze niewielka. Może w krajach zachodnich kogoś na to stać, ale nie nas. Do tego paliwo. Na chwilę obecną, choć produkujemy stosunkowo więcej wodoru od Stanów Zjednoczonych (1 mln ton w porównaniu z 8 mln w USA), to zatankować Mirai możecie sobie najbliżej w Niemczech. Jeżeli mieszkacie w Warszawie, to macie spory problem, bo paliwa wystarczy wam mniej więcej na powrót do domu i zamówienie lawety do Niemiec. Niestety, w przeciwieństwie do benzyny, wodoru nie przywieziecie w kanistrze. Na chwilę obecną wodorowe samochody to w naszym kraju abstrakcja, ale na zachodzie już można nimi w miarę normalnie jeździć. Zanim jednak opowiem wam jak się tym jeździ, kilka słów o napędzie.

Toyota Mirai to auto elektryczne

Toyota Mirai to samochód wodorowy - tak można go nazwać. Ale on nie jeździ na wodór. Wodór nie jest paliwem. Jeżeli tak, to rozumując tymi kategoriami paliwem dla Nissana Leafa i tego drugiego samochodu, którego z nim porównaliśmy w redakcji, będzie w Polsce węgiel. Prawdziwym paliwem dla tych trzech aut jest prąd elektryczny, czy jak kto woli energia elektryczna. Z czego ona powstaje, to już inna sprawa, ale bardzo ważna. O ile energia do napędzania Leafa czy tego niemieckiego auta pochodzi w Polsce raczej z węgla, to na przykład w Outlanderze PHEV już z… benzyny. Tam agregatem do tworzenia prądu jest silnik benzynowy. Tymczasem w Toyocie Mirai energia pochodzi z przemiany wodoru i tlenu. Słowem i uściślając – mamy najbardziej ekologiczny samochód świata, ale…

Obraz

…wodór też nie jest zrywany z drzew czy czerpany ze studni, lecz produkowany. Toyota twierdzi, że może być zrobiony nawet z krowiej kupy, ale co z tego, skoro w tę kupę trzeba włożyć energię. Oczywiście wytworzoną ze spalania czegoś innego, bo gdyby energia pochodziła również z wodoru i wszystko by się bilansowało, to mielibyśmy perpetuum mobile i szlag trafił całe studia inżynierskie. Jednak pan inżynier z Toyoty twierdzi, że generalnie to się opłaca, nie tyle ekonomicznie co dla środowiska. Wierzę, że jest to lepsze rozwiązanie od samochodów spalinowych i klasycznych na prąd z węgla. Do tego wodór raczej się nie skończy, bo jest praktycznie wszędzie. Tylko pozostaje pytanie czy Toyota Mirai jest lepsza od samochodu na ropę i węgiel?

Jak jeździ Toyota Mirai?

Obraz

By się o tym przekonać, zostałem zaproszony przez Toyotę na jazdę próbną. Jako, że miałem już do czynienia z autami elektrycznymi, niewiele mogło mnie w tym zaskoczyć. Wszak Toyota Mirai jeździ jak samochód elektryczny, bo to jest samochód elektryczny. Pierwsze, co mnie zainteresowało, to zużycie czego pokazuje wskaźnik komputera pokładowego? KWh czy kg/km? Okazuje się, że niczego, bo tego jeszcze nie ustalono. Tym bardziej, że wodór to gaz ulotny i to zarówno dosłownie jak i w przenośni. Jego objętość w dużej mierze zależy na przykład od temperatury otoczenia, a to ile uda nam się go wtłoczyć do zbiornika od maszyny, którą będziemy wtłaczać. To dlatego nie sprzedaje się go na litry, lecz na kilogramy.

Do zbiornika Mirai wchodzi maksymalnie około 5 kg wodoru, służącego do przemiany go w prąd elektryczny. W Niemczech za taki zbiornik zapłacicie około 45 euro. Nie jest tanio. Według danych producenta, taka porcja pozwala przejechać dystans 550-750 km w zależności od warunków jazdy. Mirai jest samochodem, w którym moim zdaniem zasięg będzie zastępował jednostkę zużycia paliwa. Dlaczego? Ponieważ na chwilę obecną jest on kluczowy. Przy niewielkiej liczbie stacji tankowania wodoru, to według tego parametru należy jeździć. Co ważne, Toyota podaje wartości realne, zatem te 500-550 km zasięgu macie jak w banku, chyba, że Mirai pomylił wam się podczas jazdy z modelem GT86.

Toyotą Mirai też można pocisnąć
Toyotą Mirai też można pocisnąć

Toyota Mirai to generalnie samochód klasy średniej, ale 4-miejscowy. Nie, nie martwcie się. Nie ja to wymyśliłem na potrzeby swojego tekstu by usprawiedliwiać jakieś tam niemieckie produkty - po prostu ma cztery miejsca i tyle. Z tyłu pomiędzy fotelami znajduje się duży podłokietnik ze schowkiem. Czy to dobre rozwiązanie? Na razie jest to zupełnie bez znaczenia, tak jak jego niewielki bagażnik, bo choć Mirai jest autem produkcyjnym i normalnym, funkcjonalnym samochodem, to dla przyszłych modeli Toyoty jest on Priusem pierwszej generacji – takim trochę dziwolągiem, który miał rozpocząć jakąś część historii motoryzacji. Co interesujące, Toyota Mirai to na razie najlepiej wykonana i najładniejsza wewnątrz Toyota w jakiej siedziałem. Podobno materiały do wykonania wnętrza to ta sama półka co w Lexusie.

Obraz

Dziś nikogo już nie szokują ekrany, elektroniczne wskaźniki i brak tradycyjnych zegarów, zatem kokpit Mirai nie wywołał we mnie efektu WOW!, ale już panel środkowy i tunel centralny robił niezłe wrażenie. Siedzi się dobrze, ale trochę zbyt wysoko ze względu na rozmieszczenie elementów układu napędowego. Układu, którego praca kończy się finalnie oddawaniem 155 KM i płaskiego momentu obrotowego 335 Nm w niemal całym przedziale obrotów od 1 obr./min. Dlatego Mirai jest bardzo zrywnym autem od niskich prędkości i nie traci tchu tak mniej więcej do 150 km/h. Powyżej zachowuje się jak każdy inny… diesel. Porównując, Mirai jeździ silnikowo o klasę lepiej od najmocniejszego Avensisa. Jest to również zasługa braku zmiany biegów i natychmiastowego przyspieszenia na żądanie, ale nie tylko.

Obraz

Jak bardzo już miałem dość komunikatów prasowych o płycie TNGA to mogą zrozumieć tylko redaktorzy innych portali motoryzacyjnych. Naczytałem się o tym jakby to był jakiś cud. Okazało się w praktyce, że nowa płyta TNGA jest… fantastyczna! O tak, Toyota odwaliła kawał solidnej roboty, choć do prowadzenia przykładowo Aurisa czy Avensisa nie miałem jakichś dużych zastrzeżeń. Teraz to najwyższa klasa, a w połączeniu z Mirai, robi kapitalną robotę na zakrętach i nierównościach. Czuć, że rzeczywiście jest sztywna, a inżynierowie długo pracowali nad dobraniem optymalnego tłumienia amortyzatorów. Mirai prowadzi się genialnie i lepiej niż każdy elektryczny samochód jakim jeździłem do tej pory, choć nie jeździłem jeszcze Teslą. Prowadzi się lepiej od najnowszego Priusa również na płycie TNGA i do tego lżejszego. Mirai waży ponad 1900 kg, czyli tyle co terenówka.

Mirai to przyszłość i Toyota jest teraz pionierem

Obraz

Mirai to przyszłość nie tylko po japońsku, ale po prostu przyszłość motoryzacji. Jest samochodem tak ważnym jak Ford T. Podczas krótkiej jazdy tym autem przypomniałem sobie z dzieciństwa jak czytałem artykuł o złożach ropy naftowej: „Ropa skończy się za 50 lat!”. To zdanie utkwiło mi w głowie jak filmy „Droga” i „Dowcip”. Za 50 lat ma nie być samochodów?! Ale ja przecież kocham samochody i chcę żeby były. Gdy dorosłem, zrozumiałem, że koniec ropy nie oznacza końca motoryzacji, a teraz rozumiem, że w ogóle nie ma się czym przejmować.

Obraz

Toyota pokazała, że to wszystko idzie w dobrym kierunku, a obecnie jest liderem w dziedzinie układów napędowych, choć silniki diesla bierze od BMW. Bierze bo musi, bo Europejczycy kochają diesle – tak po prostu. Nie robi najfajniejszych samochodów na świecie, nie robi zbyt wielu aut, które wywołują jakieś ponadprzeciętne emocje, ale robi samochody dla nas i naszych dzieci. Jak kiedyś Niemcy i Amerykanie, tak teraz Japończycy zbudują motoryzację na nowo. Powstaną samochody, które będą jeszcze lepsze niż dziś i nie trzeba się przejmować normami emisji spalin, choć wierzę, że za 20 lat Unia Europejska nałoży restrykcje nawet na puszczanie bąków we własnym mieszkaniu. Wierzę jednak, że nasze dzieci nadal będą jeździły fajnymi samochodami, szybkimi, prowadzącymi się bardzo dobrze, a do tego bezpieczniejszymi. Mirai pokazało mi przyszłość motoryzacji i już się nie obawiam, że ona się kończy. Pod warunkiem, że zostanie trochę benzyny do napędzania Forda Mustanga i Jeepa Wranglera, na które trzeba będzie mieć specjalne pozwolenie.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (61)