Motoryzacja w Tunezji to szok dla Europejczyka. Paliwo jest jak ścieki, a stan samochodów trudno opisać
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pomimo suchej aury, samochody w Tunezji potwornie rdzewieją, paliwo przypomina ścieki, dlatego w warsztatach wymienia się głównie wtryskiwacze. Będąc w Afryce mocno przyglądałem się tamtejszej motoryzacji, a że byłem tam z polskimi mechanikami, mogłem się dowiedzieć czegoś więcej.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Do Tunezji pojechałem z zespołem Solter Motorsport, który wspierał technicznie i logistycznie polski oddział Toyoty w zorganizowaniu pustynnych jazd nowym Hiluxem GR Sport. Dzięki towarzystwu polskich mechaników, mających doświadczenie w wyprawach do Afryki, mogłem się nieco więcej dowiedzieć o tunezyjskiej motoryzacji niż tylko na podstawie tego, co widziałem na własne oczy.
Na ulicach głównie toyoty i peugeoty
Afrykańskie kraje, ale i regiony w jednym państwie różnią się między sobą. Północ i wschód Tunezji to cywilizowany teren turystyczny, ale my z ekipą Solter Motorsport jechaliśmy na południowy zachód, w kierunku Duz, potem do oazy Ksar Ghilan, by z niej zapuścić się jeszcze w głąb Sahary na kamping Zmela Labrissa. Są to już rejony wyraźnie oddzielone od typowo turystycznych drogami C211 od wschodu i C104 od północy. By tam pojechać, trzeba mieć terenówkę oraz dużo odwagi lub zaplecze techniczne. Albo być "lokalesem".
Mieszkańcy Tunezji, mają niewybredny gust motoryzacyjny. W rejonach turystycznych najwięcej zliczycie terenowych toyot i peugeotów 205, ale im dalej w głąb kraju, tym więcej peugeotów 404 pickupów (rzadziej 504) i land cruiserów.
Generalnie Tunezja to kraj zdominowany przez pickupy, które robią tu wszystko. Transportują na pace nie tylko towary czy zwierzęta, ale i ludzi. Jeśli miałbym wymienić te najpopularniejsze, to byłyby to Isuzu D-Maxy oraz Mitsubishi L200. Nieco bogatsi ludzie jeżdżą toyotami hiluxami, najczęściej siódmej generacji.
Im bardziej zbliżamy się do Sahary, tym mocniej peugeoty 404 pickupy zaczynają ustępować toyotom land cruiserom, również w wersji pickup (model J7), choć najpopularniejszym wariantem jest Land Cruiser 105. To tzw. robocza "setka", czyli ze sztywnym mostem z przodu i najczęściej dieslem pod maską. U nas takie auto jest prawdziwym rarytasem wycenianym na grubo ponad 100 tys. zł.
Stan techniczny tunezyjski
Polscy mechanicy z ekipy Solter Motorsport przyjeżdżają tam zawsze z ciężarówką serwisową. Wyposażoną tak, że mogłaby obsługiwać zespół startujący w Dakarze. I jest to magnes na... "lokalesów". Nie proszą o pieniądze, lecz o naprawy. Często drobne, ale wynikające z wieloletnich zaniedbań.
Jadąc przez pustynię napotkaliśmy grupę, która wybrała się motorowerami na przejażdżkę. W jednym ciągle spadał łańcuch. Luzy na tylnej zębatce i całym kole były tak wielkie, że my nie pojechalibyśmy tym już nigdzie. Oni wybrali się kilkanaście kilometrów w głąb rejonów bez cywilizacji. Kilkuminutowa naprawa i wymiana nakrętki przy kole pozwoliła mu kontynuować podróż.
Do obozu zespołu podjechał land cruiserem pracownik "kampu", na którym nocowaliśmy, z pytaniem, czy możemy mu naprawić pedał gazu. Zespół, zgodził się, bo wiedział, że dzięki temu będziemy mieli tu pewne przywileje. Tunezyjczycy potrafią być wdzięczni i z reguły są uprzejmi. Okazało się, że pedał gazu już nie ma się na czym trzymać, bo tak skorodowana była podłoga, a kierowca jechał tu kilkadziesiąt kilometrów przez pustynię trzymając gaz ręką. Auto miało przebieg milion i 34 tys. km.
Dowiedziałem się, że to nie wynika z braku pieniędzy na naprawy, bo lokalne warsztaty takie rzeczy robią i nie jest to drogie dla mieszkańców Tunezji. Nawet w małych miasteczkach warsztatów jest więcej niż w Polsce. Problemem jest... lenistwo, które sprowadza ich samochody do stanu "tunezyjskiego". Zwyczajnie im się nie chce.
Zajrzeliśmy pod maskę i mechanik pokazał mi, o co chodzi. Brakuje korka chłodnicy, przez który do układu dostaje się piasek. Przewody od akumulatora mają luźne nakrętki, wentylator chłodnicy stoi jak wryty, a paski i koła pasowe są w takim stanie, jak u nas za czasów PRL-u. A jeszcze raz podkreślę - oni tak jeżdżą w głąb Sahary, w miejsca bez mechaników i sklepów z częściami.
Dlatego duże ekipy z Europy, na których widać kolorowe napisy, które rozkładają swoje obozy, są tak chętnie odwiedzane przez lokalnych kierowców. Za darmo lub za małe przywileje ktoś im coś naprawi. Najczęściej do naprawy jest wszystko, ale ich auta mają jechać i nic ponadto. Np. w naprawianym skuterze była tarcza hamulcowa, ale nie zacisk, bo przeszkadzał.
Typowy stan tunezyjski ma jeszcze jedną istotną cechę, a mianowicie korozję schowaną pod nalotem piasku. To było dla mnie interesujące, bo często poleca się auta, zwłaszcza terenowe, z suchych regionów, gdzie korozji się nie uświadczy. Wyjaśnił mi to Piotr Sołtys - korozja jest wynikiem osadów soli, która daje jasny odcień piasku, szczególnie na drogach. Pomimo skrajnie suchego klimatu, w piasku jest tak dużo soli, że tworzy ona osady na podwoziu i ramie. A osady te są jeszcze pokrywane osadami czystego piasku, który doskonale je maskuje.
Paliwo wykończy każdy silnik
Tunezyjskie paliwo jest lokalne, bardzo tanie (ok. 2 dinary, czyli ok. 3 zł za litr), ale i fatalnej jakości. Precyzyjne wtryskiwacze Common Rail wytrzymują tu kilka miesięcy, góra rok eksploatacji. Wymiana wtrysków to lokalna usługa tak typowa jak u nas wymiana kloców hamulcowych. W warsztatach, jeśli stoją tam nowsze modele, robi się głównie to. Są też warsztaty, w których ekspresowo wymienicie silnik, a silniki są wystawione na sprzedaż jak na straganach.
Ciekawostką mogą być przydrożne punkty tankowania. To temat, który wciąż pozostaje nieodkryty. Paliwa te są tankowane na dużych stacjach do baniaków. Potem są filtrowane przy drodze, a ostatecznie nalewane do pojazdów przesz szmatkę i mało wydajną pompkę ręczną. Tankowanie pewnie trwa pół godziny, ale możliwe, że takie paliwo jest czystsze. Lub sprawia takie pozory. Faktem jest, że ceny w takich punktach dochodzą nawet do 3 dinarów, czyli ok. 4,5 zł/litr. I to nie dlatego, że nie ma gdzie zatankować, bo kilometr lub dwa dalej są markowe stacje paliw.
Ekipa Solter Motorsport nie korzysta z takich punktów z obawy o silniki. Ich pojazdy, które służą tylko do wypraw do Afryki, mają silniki z pompą wtryskową i prostymi jak cep wtryskiwaczami, które zniosą bardzo dużo. Mimo to, kiedy tylko przypłyną promem do Europy, całe paliwo jest spuszczane, a samochody dostają europejskie, by dojechać do serwisu na płukanie silnika oraz układu paliwowego.
Nie należy jednak panikować, jeśli chcecie pojechać swoim autem do Tunezji. Zatankowanie kilku zbiorników nie zniszczy jeszcze układu wtryskowego, nawet z nowoczesnym systemem Common Rail. Toyota hilux GR sport, która była gwoździem programu, jeździła na tym paliwie i większym zmartwieniem niż ono była dostępność Ad Blue. Dopiero regularne tankowanie w Tunezji przez kilka miesięcy spowodowałoby zniszczenie wtryskiwaczy.
Wspomnę jeszcze o oponach, które widziałem w tunezyjskich autach i w punktach wulkanizacyjnych. Stan jednych i drugich można opisać jako szczelne. To prawdopodobnie jedyny wymóg. Nikt nie zawraca sobie głowy wzorami bieżników (nierzadko każde koło to inna opona) oraz wiekiem. Wulkanizacja oferuje takie ogumienie, że bałbym się je sprzedać w innym celu niż na kwietnik.
Czułem się bardzo bezpiecznie na drodze, na której jest niebezpiecznie
Ostatni temat jest moim czysto subiektywnym odczuciem. Na tunezyjskich drogach generalnie nie ma zbyt wielu zasad. Ruch jest prawostronny i generalnie chodzi o to, by się nie pozabijać. Nocą można spotkać nieoświetlone pojazdy (najczęściej światła tylko z przodu, bo tylne nie są im potrzebne), a w miastach każdy każdego i w każdym miejscu wyprzedza lub omija takie samochody. A mimo to czułem się bezpieczniej niż w Polsce, bo tam nikt się nie napina i każdy dba o auto, więc nie jeździ się agresywnie.
Policja i inne służby nie zaprzątają sobie głowy drobiazgami, jak zasady ruchu czy stan samochodu lub kierowcy. Wbrew pozorom to też uprzejmi i wyluzowani ludzie, choć łasi na łapówki i opłaty kończące się brakiem czasu na wydanie reszty.
Warto wiedzieć, że zdarzają się tzw. check pointy, na których możecie zostać zapytani o cel jazdy. Generalnie każda inna odpowiedź niż "tourist" jest zła. Kiedy jedziecie w głąb Sahary, nawet w kierunku oaz i obozów, warto mieć tzw. przewodnika, czyli opłaconego człowieka, który za was odpowiada. Bez niego jesteście podejrzani o wszystko.
Warto też zwalniać na przedmieściach, kiedy ktoś idzie poboczem. Jak się dowiedziałem, jest tu dużo ludzi chorych psychicznie ze skłonnościami samobójczymi, którzy mogą rzucić się pod koła. Aha, i uwaga na dzikie wielbłądy. Są jeszcze głupsze niż nasze sarny i łosie.