Motorrad Days - odwiedzamy wielkie święto motocykli BMW
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyobraźcie sobie górską drogę pełną zakrętów wijących się między skałami, o asfalcie tak równym, że na samą myśl o tym chce się wsiąść na motocykl i po prostu jechać. To właśnie w takie miejsce BMW Motorrad zaprasza swoich fanów na coroczny zlot organizowany w Garmisch-Partenkirchen.
Znany na całym świecie kurort narciarski, oddalony ok. o 100 km od Monachium i głównej siedziby BMW, nie został wybrany przypadkowo. Planując wiodącą na zlot trasę, wprost nie można pominąć wizyty w monachijskim BMW Welt i w Muzeum BMW. Nowoczesne budynki kryją w sobie całą historię marki, począwszy od awiacji, poprzez samochody, a skończywszy oczywiście na motocyklach - to w końcu dla nich tu jestem.
To miejsce uświadamia mi, że aspekty, takie jak przyjemność z jazdy oraz techniczna maestria wiodąca do sukcesów w sporcie motorowym od zawsze były obecne w każdym projekcie BMW. Bez wątpienia w każdym eksponacie czuć drzemiącego w nim ducha sportu. Zanim ruszy się na zlot do Garmisch, warto więc tu zajrzeć - choćby po to, by zostać przez to miejsce zainspirowanym do dalszych motocyklowych przygód. Moja, już od dawna zaplanowana eskapada, właśnie się zaczyna.
Przez góry do celu
Zostawiając z boku autostrady i trasy szybkiego ruchu, mam okazję cieszyć się z uroków mało uczęszczanych dróg, które prowadzą przez coraz to bardziej górzyste tereny Bawarii w stronę granicy z Austrią. Jako dziennikarz, mogę dowolnie wybrać motocykl, którym przejadę tę trasę. Wybór jest prosty i pada na ultrastylowe BMW R nineT. Przyzwyczajony do spartańskich warunków podróżowania, jakie daje mi moja poprzerabiana i wysłużona Yamaha XJ900 z 1982 r., jazda nową "dziewięćdziesiątką" okazuje się czystą przyjemnością. Łatwą i satysfakcjonującą.
Zwyczajowy ból pleców zamieniam na mocne doznania z jazdy górskimi szlakami, krętymi niczym spaghetti rzucone z garnka na talerz. Chociaż R nineT nie został stworzony do dalekich podróży, to jednak trzy dekady technologiczne, dzielące go od mojej maszyny, nie zostały przez konstruktorów przespane. Motocykl ważący przeszło 220kg prowadzi się lekko i intuicyjnie, nawet przy wyższych prędkościach, kiedy to wyprostowana sylwetka zazwyczaj zaczyna przegrywać z wiatrem, gdy człowiek nie może schronić się za owiewką. Po dotarciu na miejsce jestem usatysfakcjonowany i trochę smutny, że nie mogłem pojeździć więcej. Mam też nadzieję, że nie będą mnie ciągać do odpowiedzialności za mocno poprzycierane podnóżki.
Parkuję motocykl i natychmiast zdaję sobie sprawę z tego, że każdy, kto choć przez chwilę w życiu chce poczuć na swoich nogach ciepło bijące z dwóch potężnych, przeciwstawnych cylindrów, powinien przynajmniej raz wybrać się na BMW Motorrad Days. Każdy też znajdzie tu coś dla siebie. Miasto zdaje się być całkowicie opanowane przez wszystkie możliwe modele monachijskiej marki.
Festiwalowe emocje
Niezależnie od tego w jakim jest się wieku, klimat imprezy pochłania bez reszty. Niedaleko głównego namiotu stoi motodrom (wall of death), w którym kilku śmiałków rzuca wyzwanie prawom fizyki, rozpalając do białości emocje licznej widowni. W czasie show cała konstrukcja gigantycznej beczki drży pod kołami motocykli, a w powietrzu unosi się słodki zapach spalin. To musi przeżyć każdy prawdziwy fan jednośladów, nawet jeśli sam nie ma zamiaru próbować swoich sił jeżdżąc bez trzymanki pod kątem 90 st. w stosunku do powierzchni ziemi. Za każdym razem gdy riderzy ruszają z powrotem w górę, przeżycia są ogromne. Show nie nudzi się do tego stopnia, że spędzam godzinę obserwując rozwój wydarzeń.
Prosta rozrywka i równie proste bawarskie jedzenie są budulcem niepowtarzalnego klimatu imprezy, której wielkość ciężko ogarnąć jednym spojrzeniem. Co roku przyjeżdżają tu motocykliści z każdego zakątka globu. O pasji do jednośladów można tu porozmawiać z ludźmi z m.in Indii, Kanady, Hiszpanii i oczywiście Polski. Nie sposób wymienić wszystkich narodowości w tym tyglu podgrzewanym ogniem BMW Motorrad. Cały czas słychać muzykę, a największy, centralny namiot, w którym panuje klimat porównywalny jedynie ze słynnym Oktoberfest, nigdy nie pustoszeje. Ludzie śpiewają, tańczą i... piją piwo. Oczywiście nie wsiadają potem na motocykle.
Podczas przechadzki po parkingu i polu namiotowym na każdym kroku spotykam modele, które do tej pory znałem tylko z katalogów. Pochodzące z lat dziewięćdziesiątych XX w. maszyny z bocznym wózkiem, klasyki takie jak R4, R71 czy R12, rajdówki żywcem wyjęte z rajdu Paryż Dakar oraz prawdziwe rodzynki, jak chociażby Megamoto BMW HP2. Ten motocykl do dziś przeraża i ma w monachijskim muzeum zaszczytne miejsce pośrodku jednej z sal. Szaleństwo konstruktorów polegało na "obdarciu" wyprawowego R1200 GS ze wszystkiego, co tylko było możliwe. Dzięki temu udało się uzyskać dosyć lekki, 150-konny motocykl, który nawet wprawnemu kierowcy potrafi sprawić nie lada kłopoty.
Najpiękniejsze jest to, że w większości przypadków właściciele tych wyjątkowych maszyn jeżdżą nimi na co dzień. To nie kolekcjonerzy, którzy trzymają swoje pojazdy pod przysłowiowym "kocem", czekający aż np. zdrożeją, a oni sami się zestarzeją. To najzwyklejsi pasjonaci, którzy pokochali swój motocykl niczym członka rodziny. Z naszych rozmów wynika, że żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyśli o sprzedaży ukochanego BMW.
W centrum zlotu, na dużym placu oprócz namiotu znajduje się arena, na której przez cały dzień odbywają się pokazy motocyklowe. Widzowie mogą podziwiać tu cały wachlarz umiejętności związanych z jeżdżeniem na jednośladzie oraz paradę wyjątkowych customowych maszyn. Przystaję na chwilę, by nasycić się tym wszystkim. Pokazy stuntu i drifting jak zwykle robią na mnie wrażenie. Modyfikowane motocykle też cieszą oko - jako wyraz pomysłowości i gustu swoich właścicieli. Na Motorrad Days customowych realizacji jest wręcz mnóstwo. Ich właścicielami są zazwyczaj warsztaty, które modyfikują motocykle na bazie m.in. starej serii R, ale też nowych modeli z rodziny R nineT.
Nostalgia i technologia
Właśnie model R nineT, którym tu przyjechałem, został wyprodukowany dla uczczenia dziewięćdziesiątej rocznicy powstania marki. Tworząc go, BMW celowało w idealny mariaż klasycznego wyglądu z nowoczesnością rozwiązań technicznych. Cel został osiągnięty. Motocykl podatny jest też na wszelkie modyfikacje, chociaż właściwie nie wiem, czy są one potrzebne. Tak czy inaczej projektanci zadbali, aby zdecydowanie każdy, kto potrafi chociaż utrzymać w ręce śrubokręt, był w stanie spersonalizować swój motocykl bez utraty właściwości jezdnych.
Tym, którzy nie mają ochoty samemu modyfikować motocykla, BMW również wyszło naprzeciw, prezentując ostatnio kolejne modele oparte na tej samej konstrukcji i nawiązujące do różnych typów sportów motocyklowych, w których marka zawsze wiodła prym. To m.in. Pure, Scrambler, i utrzymane w bardzo nostalgicznej stylistyce Racer i Urban G/S - modele tworzące rodzinę Heritage. Każdy bardziej stylowy od drugiego.
Podstawowe R nineT to oczywiście klasyczny naked. Jednak BMW nie byłoby sobą, gdyby nie zadbało o zbudowanie go zgodnie z najnowszymi rozwiązaniami technicznymi. Przedni widelec upside-down uzupełniony o czterotłoczkowe hamulce brembo i amortyzator skrętu prosto z modelu S1000R czynią go idealnym sprzętem na kręte górskie drogi. Wiem już dlaczego moja trasa do Garmisch bardziej przypominała rollercoaster, niż spokojne dryfowanie z jednego łuku w drugi - R nineT po prostu chce się jechać szybko!
Oczywiście istnieją inne modele stworzone do sportu oraz szybkiej jazdy, z którymi zapewne ten "nowoczesny klasyk" nie miałby szans, ale życie to nie wyścig. W prawdziwym świecie ważniejsze są czyste doznania z jazdy, a nie setne części sekundy. Nieważne czy to miejska przejażdżka czy wspomniane górskie serpentyny, R nineT dba o zachowanie czystości i intensywności tychże doznań. Ponad to - i może zabrzmi to narcystycznie - gdy jedzie się nim przez miasto, w odbiciach z witryn też się na nim dobrze wygląda.
Mnie, jako użytkownikowi motocykla, w którym cylindry umieszczone są w klasycznym układzie rzędowym, podoba się też to delikatne kołysanie, występujące po dodaniu gazu, zaraz przed ruszeniem z miejsca, tak dobrze znane wszystkim użytkownikom motocykli BMW z silnikami o przeciwległych cylindrach. Równie oczywista jest też wzorowa praca zawieszenia, które niesie kierowcę w łuku pewnie i delikatnie, podczas gdy moment obrotowy boksera, dostępny w szerokim zakresie, z lekkością wyciąga go z przechyłu. Idealny wehikuł wyzwalający poczucie relaksu i swojego rodzaju romantycznych doznań płynących z jazdy dla samej jazdy.
Jeśli jesteście fanami motocykli, a tym bardziej marki BMW, musicie choć raz zawitać do Garmisch Partenkirchen na coroczny zlot. Poznać ludzi, którzy myślą tak jak wy i pojeździć motocyklem BMW. To uzależnia do tego stopnia, że po kilku dniach od zakończenia tegorocznego zlotu chcę znowu wsiąść na "dziewięćdziesiątkę" i ruszyć w stronę Alp.
Artykuł powstał we współpracy z marką BMW