Mikrohybryda w Kii Sportage po liftingu. Daje skosztować elektryfikacji
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kompaktowy crossover Kii stał się bardziej ekologiczny. Przy okazji delikatnego liftingu Sportage’a Koreańczycy uzupełnili ofertę silników o diesla z systemem mild hybrid. Miałem okazję wypróbować go, by przekonać się, czy mały silnik elektryczny faktycznie coś zmienia.
Choć moda na SUV-y czy crossovery trwa dopiero od kilku lat, Sportage znajduje się w gamie koreańskiego producenta już od dwóch dekad. Obecnie model stanowi aż 64 proc. produkcji w europejskiej fabryce Kii, a w 2017 roku sprzedano ponad 130 tys. egzemplarzy auta. Zresztą, Polacy świetnie wiedzą o atrakcyjności Sportage'a. Według danych instytutu Samar, to najpopularniejszy model Koreańczyków nad Wisłą.
W połowie maja 2018 roku zobaczyliśmy lifting czwartej już generacji tego samochodu. Konia z rzędem temu, kto bez podpowiedzi i porównywania zdjęć zauważy zmiany w wyglądzie, jakie Kia zaserwowała swojemu kompaktowemu crossoverowi. Od razu podpowiem, że różnic należy szukać w grillu, przednim oraz tylnym zderzaku oraz światłach. Delikatne zmiany sprawiły, że samochód bardziej przypomina pozostałe modele marki, takie jak Stonic czy nowy, pozbawiony apostrofu Ceed. Wewnątrz pojawiła się nowa kierownica, większy wyświetlacz oraz przeprojektowane kratki nawiewu klimatyzacji.
Zamiast skupiać się na wyglądzie, Kia postawiła na technikę. W nowym Sportage'u znajdziemy więc system monitorowania uwagi kierowcy, kamerę 360 stopni czy bardziej rozbudowany tempomat adaptacyjny. Teraz po naciśnięciu przycisku potrafi sam ruszyć, gdy auto przed nami zacznie jechać. Jest też nowy system multimedialny (w standardzie z Apple CarPlay i Android Auto), a także nowe silniki Diesla. Tak, w 2018 roku, gdy słyszmy o odwrocie od jednostek wysokoprężnych, Kia stawia na ropniaki. Miejsce znanego 1,7 CRDi zastąpił mniejszy i czystszy 1,6 dostępny w dwóch wariantach mocy: 115 KM i 136 KM. Mnie jednak bardziej interesował większy diesel o pojemności 2,0 l. Nazywa się EcoDynamics+ i jest tzw. miękką hybrydą.
Założenie jest proste. Jednostkę spalinową wspiera motogenerator o mocy 12 kW, który czerpie energię z akumulatora o napięciu 48V. Jego pojemność to zaledwie 0,44 kWh, ale w przeciwieństwie do tradycyjnych hybryd ma dużo mniej na głowie - sam nie napędza samochodu. Wspiera silnik przy rozpędzaniu i ruszaniu, a także pozwala na coś, co nazywa się "moving stop & start". To rozwinięcie konceptu start & stop, z tym że tutaj motor wyłącza się już przy 30 km/h, kiedy samochód stwierdzi, że hamujemy do zera. W teorii zastosowanie miękkiej hybrydy może przełożyć się na obniżenie apetytu na paliwo, ale nie spodziewajcie się kolosalnych oszczędności. Na pętli testowej o długości ponad 50 km (w skład wchodziła jazda miejska, pozamiejskimi oraz autostradami) Sportage potrzebował 8,3 l ropy na 100 km.
Jest to więc w zupełności akceptowalny wynik jak na kompaktowego SUV-a ze 185-konnym silnikiem pod maską. Ta moc w połączeniu z 400 Nm i wspomnianym już generatorem przekłada się na rewelacyjne odczucia. Sportage ochoczo rozpędza się i nawet zachęca do dynamicznej jazdy. Dużą rolę odgrywa w tym motor elektryczny, który daje dodatkowego "kopa" przy nabieraniu prędkości. Jego działania można monitorować na wyświetlaczu komputera pokładowego. Gdy świeci się na pomarańczowo to znaczy, że prąd z akumulatora jest używany. Gdy świeci na niebiesko - jest uzupełniany.
Energia jest zbierana w dwóch sytuacjach: podczas jazdy z tą samą prędkością, np. na autostradzie i w trakcie hamowania. Poza przyspieszaniem system używa jej przy dużo wcześniejszym wyłączaniu silnika spalinowego podczas zatrzymywania się. W większości aut dzieje się to dopiero po zatrzymaniu, a sportage w tej wersji wyłącza go już przy 30 km/h pozwalając na bezszelestny podjazd np. do skrzyżowania. Niestety nie pozwala na równie ciche ruszenie. Dwulitrowy diesel odpala się momentalnie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Cóż, to w końcu nie jest pełna hybryda.
Standardowo EcoDynamics+ będzie łączony z napędem na cztery koła i nową, ośmiostopniową skrzynią automatyczną. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Płynnie zmienia przełożenia, nie ma mowy o żadnej czkawce czy czekaniu na redukcję podczas przyspieszania. Sam silnik Diesla zastosowany w Sportage'u jest też świetnie wyciszony i charakteryzuje się wysoką kulturą pracy.
Odświeżony Sportage to jednak nie tylko system mikrohybrydy, ale i inne nowości technologiczne. Testowany egzemplarz był wyposażony w nową kamerę pozwalającą na oglądanie auta z lotu ptaka. Kto raz skorzystał z takiego rozwiązania, ten wie, jak jest przydatne. Niestety w kii jakość obrazu pozostawia sporo do życzenia. Nie mam natomiast zastrzeżeń do pracy adaptacyjnego tempomatu. W korku wystarczy teraz nacisnąć przycisk na kierownicy, a samochód sam zacznie jechać, gdy pojazd przed nim ruszy. Działa jak należy.
Kia bardzo zachowawczo podeszła więc do kwestii liftingu swojego bestsellera w Polsce. Mamy drobne zmiany w wyglądzie, kilka nowości w katalogu z opcjami i odświeżone portfolio silników Diesla (paleta jednostek benzynowych pozostała bez zmian). Przed szereg wyrywa się tylko miękka hybryda. Czy warto będzie się nią zainteresować? Wszystko rozbija się oczywiście o cenę, a ta jest jeszcze niewiadoma. Siostrzany Hyundai niedawno ogłosił, że za miękką hybrydę w Tusconie będzie trzeba zapłacić 4 tys. zł. Gdyby Kia zdecydowała się na podobny ruch, to moim zdaniem byłaby to cena zupełnie adekwatna do możliwości. Za stosunkowo nieduże pieniądze można cieszyć się tym kawałkiem zalet aut hybrydowych czy nawet elektrycznych. Bo tym właśnie zdaje się być mikrohybryda - zwiastunem.
Warto dodać, że w przeciwieństwie do Kii, Hyundai sparował motogenerator z mniejszym dieslem. Ta odmiana też pojawi się w Sportage'u, ale trzeba będzie na to zaczekać do 2020 roku.